Przed kilkunastu tygodniami trzech byłych prezesów Trybunału Konstytucyjnego wystąpiło z propozycjami nowelizacji naszej ustawy zasadniczej. Wystąpienie to przeszło bez większego echa i utonęło w szumie polityczno-medialnym spowodowanym bardziej sensacyjnymi wydarzeniami. Wśród propozycji tych jedna w szczególności zasługuje na zainteresowanie. Jest nią sugestia, by porzucić zasadę powszechności i bezpośredniości wyborów prezydenckich i zastąpić je wyborami pośrednimi dokonywanymi przez parlamentarzystów i, ewentualnie, przedstawicieli innych środowisk politycznych, na przykład samorządowców.
Podjęcie dyskusji na ten temat wydaje się celowe, ponieważ ostra kampania poprzedzająca wybory prezydenckie, która toczy się zwykle przez wiele miesięcy, przyczynia się – ze szkodą dla naprawdę ważnych spraw państwa – do chorobliwego rozedrgania całej krajowej sceny politycznej. Zjawisko to dostarcza nam niemiłych doświadczeń już od wielu lat. Wybory prezydenckie odbędą się dopiero za rok, a już mamy z nim do czynienia. Nie jest pozbawione podstaw przypuszczenie, że wydarzenia wokół CBA są elementami kolejnych kampanii przedwyborczych: samorządowej, prezydenckiej i parlamentarnej.
[srodtytul]Decyzja narodu[/srodtytul]
Powoływanie prezydenta Rzeczypospolitej w wyborach pośrednich może, choć oczywiście nie musi, zmniejszyć natężenie walki między pretendentami do tego urzędu i ugrupowaniami, które ich popierają. Być może osłabi też jej negatywne oddziaływanie na postawy i poglądy obywateli. Warto przypomnieć, że w dziejach III Rzeczypospolitej pośrednie wybory prezydenckie odbyły się tylko raz – w 1989 r., kiedy to Zgromadzenie Narodowe powierzyło urząd głowy państwa Wojciechowi Jaruzelskiemu.
Dokonana wkrótce zmiana konstytucji umożliwiła przeprowadzenie wyborów bezpośrednich w głosowaniu powszechnym. Zmianę tę uzasadniano poprzez odwołanie do pryncypiów ustroju demokratycznego, zgodnie z którymi najwyższe stanowisko w państwie powinno być, jak sądzono, obsadzane przy czynnym udziale suwerena, czyli narodu.