Gdy Janusz Kochanowski złożył doniesienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez minister zdrowia Ewę Kopacz, wywołał burzę. Sam przyłączyłem się do krytyki. Bo niezależnie od tego, czy Ewa Kopacz robi słusznie, wstrzymując się od kupna szczepionek na wirusa A/H1N1, czy nie, żaden urzędnik państwowy nie powinien jej do tego przymuszać. Takie zachowanie wzmaga tylko niepokój społeczny, ba, może wywołać panikę. Zwłaszcza że w dziedzinie ochrony przed wirusem A/H1N1 rzecznik praw obywatelskich nie jest żadnym autorytetem. Uważam zatem to jego zachowanie za poważny błąd. Nie zmienia to jednak faktu, że pozostała działalność obecnego rzecznika praw obywatelskich zasługuje na pochwałę.
[srodtytul]W udzielnych księstwach[/srodtytul]
Wśród wielu krytyk, jakich część mediów mu nie szczędzi, na pierwszy plan wysuwa się zarzut „nadaktywności”. To prawda, rzecznik jest aktywny. Ale czy to źle? Czy źle, że Kochanowski zmienił sposób działania instytucji RPO dotąd traktowanej niemal wyłącznie jako skrzynka na listy?
Dotąd do biura RPO zgłaszały się tysiące osób ze skargami. A rzecznik i jego prawnicy mozolnie usiłowali rozwiązać ich problemy. Tak czynili wszyscy zacni poprzednicy Janusza Kochanowskiego. On sam przyjął inny sposób działania. Poza interwencją w konkretnych sprawach (a czyni to nadal armia około 200 prawników odpowiadających na skargi, których liczba w ubiegłym roku wzrosła o około 10 procent) Kochanowski postanowił leczyć nie tylko skutki, ale i przyczyny chorób, które powodują, że tak wielu ludzi szuka u niego pomocy.
Co prawda zdarzają mu się wpadki, nieraz bardzo widowiskowe – np. pomysł, by wprowadzić podwójne dowody dla transseksualistów czy badać polityków u psychiatry. Ale winę za to można złożyć na karb jego osobowości. Bo pod elegancką powierzchownością Janusza Kochanowski skrywa się bujny temperament. Do tego Kochanowski nie obawia się narazić elitom.