Wielka improwizacja

Wszystkie błędy Platformy miały wspólną przyczynę: przekonanie, iż każdy jej kandydat wygra bez najmniejszych problemów z jedynym możliwym kandydatem PiS, jakim będzie Lech Kaczyński

Publikacja: 17.06.2010 18:57

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[wyimek][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/06/17/wielka-improwizacja/" "target=_blank]Weź udział w dyskusji[/link][/wyimek]

Znane powiedzenie, iż generałowie zawsze szykują się do poprzedniej wojny, jest prawdą tylko w odniesieniu do generałów tej strony, która poprzednią wojnę wygrała. Z tą poprawką zasada powyższa sprawdza się także w odniesieniu do kampanii wyborczych. W roku 2007 sztab PiS zrobił dokładną powtórkę zwycięskiej kampanii z roku 2005, jednak powtórne straszenie Polski "solidarnej" Polską "liberalną" dało poparcie zbyt niskie do zwycięstwa, a dalsze trzymanie się tej retoryki zepchnęło partię w głęboki kryzys.

[srodtytul]Nieporadność[/srodtytul]

Teraz, w roku 2010, popełnili ten błąd sztabowcy Platformy Obywatelskiej, zapominając o lekcji, której sami udzielili przeciwnikom przed kilku laty, a która z kolei była lekcją daną przez wyborców "prezydentowi Tuskowi" i "premierowi z Krakowa" w roku 2005. Lekcji, której sens zawiera się w innym znanym powiedzeniu: kto wchodzi na konklawe papieżem, wychodzi kardynałem.Wszystkie błędy popełnione przez PO miały wspólną przyczynę: przekonanie, iż każdy jej kandydat wygra bez najmniejszych problemów z jedynym możliwym kandydatem PiS, jakim będzie Lech Kaczyński. Zadecydowało ono już o samym postawieniu na Bronisława Komorowskiego. Jego rozliczne niezręczności, gafy i, mówiąc oględnie, dowody słabej orientacji w państwowej materii zaskoczyły bowiem tylko tych, którzy wcześniej go nie znali.

Ale to właśnie nieporadność marszałka, przekładająca się na niesamodzielność, była jednym z głównych powodów wyboru przez Donalda Tuska właśnie tego kandydata. Również przydanie mu jako szefa sztabu, a więc i przyszłego bliskiego współpracownika w kancelarii, Sławomira Nowaka, było raczej, co zresztą potwierdzają w kuluarowych rozmowach działacze partii, wyborem przez premiera politycznego "nadzorcy", niż człowieka zdolnego pokierować wyborczą walką z prawdziwego zdarzenia.

Kampania wyborcza miała być spacerkiem po władzę, miała mieć charakter czysto wizerunkowy i ograniczać się do pokazywania, że Bronisław Komorowski jest ładniejszą wersją Lecha Kaczyńskiego. Też patriota (bo we wszystkich badaniach wyborcy wskazywali tę właśnie cechę jako główny pozytyw śp. prezydenta), też tradycjonalista, też z pięknym życiorysem, ale niezwiązany z PiS – będzie "godnie reprezentował", nie wetując.

[srodtytul]Skrywane plany[/srodtytul]

Nie sposób dziś oczywiście orzec, jak spełniłyby się te założenia, gdyby nie katastrofa smoleńska. Wbrew większości komentatorów uważam, że i w takim wypadku strategów PO spotkałaby niespodzianka. Jedna z przesłanek to ostatni wywiad śp. Lecha Kaczyńskiego dla "Arcanów", który opublikowany miał być po wyborach; jest to z jego strony wyraźne pożegnanie z prezydenturą i jej podsumowanie.Inną przesłanką jest wyraźna zmiana wizerunku partii już przed katastrofą smoleńską, między innymi apel śp. Grażyny Gęsickiej do partii parlamentarnych. Sądzę, że to ona właśnie była przewidziana w skrywanych planach Jarosława Kaczyńskiego do walki o prezydenturę. Jeśli by jej nawet nie zdobyła, zmieniłaby odbiór partii i pozwoliła jej odzyskać zdolność koalicyjną, kładąc podstawy pod zwycięstwo w wyborach parlamentarnych 2011 roku.

Choć tragedia zmieniła wiele, tego zamiaru, jak sądzę, nie zmieniła. Pomiędzy nastrojami żelaznego elektoratu PiS, wyrażanego przez "Gazetę Polską", a linią polityczną przyjętą przez prezesa, widać zasadniczą rozbieżność; to ona zresztą zdecydowała o usunięciu naczelnego "Gazety" z rzekomo "pisowskiej" TVP 1 (a wcześniej Anity Gargas) za nadmierną "pisowskość".

Jarosław Kaczyński, tak jak był pierwszym, który wyznaczył retorykę totalnej wojny z PO, spychając ją na pozycję zarazem dawnej UW i SLD jako partię "nachapanych", tak teraz retorykę tę unieważnia i kreśli nową mapę polityczną. Słowa o zakończeniu wojny polsko-polskiej nie są, wbrew temu, co uparcie powtarzają szalikowcy PO, "fałszywą retoryką", tylko nową strategią polityczną. Emocje, które obsługiwał podział na Polskę "solidarną" i "liberalną", wygasają już bowiem, podobnie, jak wygasły emocje podziału na post-solidarność i post-PZPR.

[srodtytul]Na górze piasku[/srodtytul]

Kampanię Jarosława Kaczyńskiego warunkuje więc zasadniczy strategiczny cel, jakim jest przejęcie władzy w roku 2010, najlepiej, oczywiście, w takiej skali, jak udało się to prawicy na Węgrzech – bardziej od prezydentury zależy mu na zbudowaniu nowego wizerunku partii i siebie jako lidera. PO i tak już przechwyciła po katastrofie wszystko, co tylko mogła, przejęcie zaś Belwederu może zostać za rok zrekompensowane jej równie głębokim upadkiem.Chyba że ktoś wierzy, iż Tusk rzeczywiście wykorzysta ten rok na głębokie, konieczne reformy i zacznie modernizować państwo. Ja taką wiarę uważam za naiwną – nie wynika to z takiej czy innej oceny Donalda Tuska, tylko ze świadomości, iż z racji przyjętego stylu sprawowania władzy jest on zakładnikiem rozmaitych grup, sitw i koterii, dla których niedopuszczenie do jakichkolwiek zmian jest kwestią życia i śmierci.

Można oczywiście stwierdzić, i tak czyni część komentatorów, że Tusk także "nie musi" tych wyborów wygrywać. To prawda, że porażka dla niego miałaby charakter głównie prestiżowy – co nie znaczy jednak, że nie przyniosłaby szkód. Tusk ma poparcie wysokie, ale, wbrew pozorom, poza żelaznym elektoratem "wykształciuchów", niepewne – jakby siedział na wysokiej górze lotnego piasku.

Co jednak decydujące, porażka Komorowskiego wyszłaby Tuskowi na dobre tylko pod warunkiem, że Kaczyński jako prezydent wpisze się w kontynuowaną przez strategów PO wojnę totalną. Tymczasem zapowiada się coś wręcz przeciwnego. Tusk uświadomił to sobie po pierwszych tygodniach kampanii i wtedy to zarzucił początkową bierność i zabrał się do ratowania tonącego Komorowskiego.

Fatalne zlekceważenie przeciwnika na samym początku kampanii PO zaowocowało bowiem chaosem. Kampania ta jest tematem na osobny artykuł, który wstyd mi pisać, byłoby to bowiem pastwieniem się nad nieudolnością polityków PO. Działając w przeświadczeniu o pewnym sukcesie już w pierwszej turze, popełnił sztab kandydata wszystkie możliwe błędy, pozwalając mu wyeksponować wszystkie słabości.

Właściwie trudno nawet mówić o kampanii, była to raczej seria niezbornych reakcji na sukcesy rywala, od próby budowania spokojnego, godnego wizerunku "zgoda buduje" po wołanie w sukurs Palikota, wysyłającego "kandydata specjalnej troski" do psychiatry i plującego na Martę Kaczyńską. Patriotyczno-tradycjonalistyczny wizerunek Komorowskiego połączono z poparciem celebrytów spod przeciwnych znaków, a pod nawołującym do zgody hasłem prowadzono agresywne i brutalne szarże wedle wyuczonych wzorów wojny totalnej.

Po części dlatego, że jeśli nawet Tusk nie "musi", to z całą pewnością "musi" salon dawnej UW i establishment lewicy, dla których nienawiść do IV RP jest racją istnienia, a ewentualna prezydentura Komorowskiego bodaj czy nie ostatnią nadzieją powrotu do znaczenia, jakie miały w latach 90., i jakie po aferze Rywina utraciły na rzecz – że sięgnę po zapomnianą już aferę hazardową – rozmaitych Rysiów i Zdzisiów, powiązanych z wielką, bezideową partią władzy plątaniną mniej lub bardziej lokalnych interesów.

[srodtytul]Więcej straszenia[/srodtytul]

Dodajmy, że ostatecznie sposobem przeciwdziałania słabnięciu kandydata, który miał być pewniakiem, stało się gorliwe odcinanie od liberalnego programu PO i obietnic składanych przez Tuska emigrantom, a obraz kampanii Komorowskiego jako kompletnie niezbornej improwizacji będzie pełny. Być może mimo wszystko startujący z tak wysokiej przewagi zdoła jednak w końcu wymęczyć zwycięstwo nad Kaczyńskim, który nie miał wiele czasu na zdjęcie z siebie odium ostatnich lat.Ale szkodę PO już poniosła, bo nieudolność i bezład tej kampanii pozwoliły Grzegorzowi Napieralskiemu odbudować pozycję SLD i swoją. I to on jest jak na razie głównym beneficjentem przedwczesnej fanfaronady PO.

Czy w drugiej turze wygra na niej także Kaczyński? Bardzo możliwe. Nadal bowiem, by sparafrazować stary bon mot Antoniego Słonimskiego, PiS gra w szachy, a PO i salon w "dupniaka", i na powodzenie Kaczyńskiego nie potrafią wymyślić innej recepty niż więcej agresji, więcej Palikota i więcej straszenia powrotem IV RP.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?