Ten stan rzeczy możliwy był wyłącznie dzięki poparciu rządu przez ośrodki opiniotwórcze i dominującą część mediów. Zajmowały się one polowaniem na opozycję, rezygnując z funkcji kontrolnych, jakie powinny spełniać w stosunku do władzy. W serwisach dominowały informacje o kolejnej „niewłaściwej" wypowiedzi któregoś z polityków opozycji, przy pomijaniu milczeniem kontraktu gazowego, który uzależnia nas od Rosji na 27 lat. PO stała się wyrazicielem interesów establishmentu III RP, a jej polityczne panowanie wydawało się niezagrożone.
Wstrząsem okazała się katastrofa smoleńska. Wprawdzie PO w sojuszu z dominującymi ośrodkami opiniotwórczymi w Polsce potrafiła uczynić z niej polityczne tabu, co spowodowało, że sprawa, która w normalnej demokracji musiałaby się stać głównym tematem wyborczym, w ostatniej kampanii prezydenckiej została przemilczana, ale spowodowała głębokie zmiany świadomości społecznej. Wybory prezydenckie, które miały być grą do jednej bramki i triumfem kandydata PO, okazały się politycznym suspensem do ostatniego momentu. Wyrównana walka między kandydatami PiS i PO pokazuje zasadniczą zmianę sytuacji w naszym kraju. Opozycja nie wyginęła jak dinozaury, co wieścił jej premier. Nie dbając o pozory
Odrodzenie się poparcia dla opozycji, które uczyniło z niej alternatywę wobec PO, spowodowało mobilizację zwolenników PO, a raczej przeciwników IV RP, której karykaturalne straszydło wróciło do propagandy partii Tuska i jej medialnych rzeczników. Kandydat PO wystąpił jako przeciwnik Kaczyńskiego i można zaryzykować tezę, że znaczna większość jego wyborców głosowała nie na Komorowskiego – który dodatkowo w kampanii wypadł słabo – ale przeciw Kaczyńskiemu.
Relatywny sukces Komorowskiego oznacza, że zaszczepiony Polakom lęk przed IV RP, czyli głęboką reformą państwa i traktowaniem serio polityki, ciągle potrafi być czynnikiem mobilizującym. Wykorzystując swoje środki, establishment potrafi przekonywać Polaków, że jego interes jest ich interesem, tak jak potrafił wmówić, że ograniczenie jego przywilejów jest budowaniem autorytarnego państwa. Jednocześnie w liczbach bezwzględnych poparcie dla Kaczyńskiego rośnie. Teoretycznie więc biorąc, zużywanie się rządu, czyli rosnące niezadowolenie z władzy, powinno przynieść znaczący sukces i przejęcie rządów przez partię Kaczyńskiego za rok.
W polskiej rzeczywistości sprawa może być o tyle utrudniona, że dysponując pełnią władzy, PO może wyeliminować wszelkie elementy pluralizmu z życia publicznego. Obserwując, jak jako p.o. prezydenta marszałek Komorowski, nie dbając nawet o pozory przyzwoitości, wykorzystywał prerogatywy, które dała mu śmierć jego poprzednika, trudno mieć w tej kwestii jakiekolwiek złudzenia. Tak więc nie będziemy mieć żadnych obiecywanych reform, będziemy mieć za to monopolizację władzy, która jeszcze bardziej utrudni funkcjonowanie ułomnej demokracji w Polsce i wzmocni w niej procesy oligarchiczne.
Bardzo poglądową sprawą było poinformowanie dwa dni przed wyborami opinii publicznej o prokuratorskich zarzutach, jakie zostaną dopiero postawione byłemu szefowi CBA Mariuszowi Kamińskiemu. Wyjęcie prokuratury ze struktur demokratycznej władzy i ofiarowanie jej samorządności przedstawiane było jako jej odpolitycznienie (swoją drogą dezawuowanie polityki przez rządzących Polską polityków jest bardzo znaczące). W rzeczywistości samorządność prokuratury to oddanie istotnej części życia publicznego kolejnej potężnej korporacji i pozbawienie jej demokratycznej kontroli. Wypowiedzi prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, który niezależność prokuratury zaczyna traktować jako niezależność prokuratorów, pokazują konsekwencje tego stanu rzeczy.