Nie będzie końca politycznej wojny

Po wyborach Platforma nadal będzie straszyć zdiabolizowanym Prawem i Sprawiedliwością. Establishment III RP zrobi wszystko, aby zdelegitymizować projekt polityczny naruszający jego uprzywilejowaną pozycję – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 04.07.2010 22:51

Bronisław Wildstein

Bronisław Wildstein

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/wildstein/2010/07/04/nie-bedzie-konca-politycznej-wojny/]Skomentuj[/link][/b][/wyimek]

Przed drugą turą wyborów prezydenckich pojawiły się opinie, że optymalne dla Jarosława Kaczyńskiego i PiS byłoby nieznacznie je przegrać. Pozwoliłoby to wzmocnić partię przed wyborami parlamentarnymi, które dają realną władzę. PO, która nie mogłaby już posługiwać się alibi „złego" prezydenta, ponosiłaby pełną odpowiedzialność za stan kraju, co stawiałoby ją w niekorzystnym położeniu. Reprezentanci takich poglądów nie brali pod uwagę dynamiki procesów społecznych. Zwycięstwo Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich byłoby symbolicznym odwróceniem trendu, który, wydawałoby się, zdominował polskie życie polityczne po wyborach 2007 roku.

[srodtytul]Opozycja nie wyginęła [/srodtytul]

Przewaga partii Donalda Tuska wspieranej przez dominujące ośrodki opiniotwórcze w kraju wydawała się miażdżąca. Nie naruszyła jej afera hazardowa, która w normalnych warunkach demokratycznych prowadziłaby, jeśli nie do upadku, to do zasadniczego spadku notowań rządu. Nie wpłynęła na nie indolencja rządu, który wprawdzie usiłował maksymalizować swój stan posiadania, podporządkowując sobie kolejne instytucje państwa, ale nie wykorzystywał swojej władzy do jakichkolwiek działań na rzecz jego poprawy.

Premier i jego otoczenie uprawiali postpolitykę, czyli marketing polityczny, nieustający popkulturowy spektakl, który odbierał polityce jakąkolwiek powagę. W stosunkach międzynarodowych najważniejsze okazywały się gesty akceptacji ze strony przywódców innych krajów i można było sądzić, że nasze interesy sprowadzają się wyłącznie do ich pozyskiwania. W polityce wewnętrznej najważniejsza okazywała się walka z PiS-owską opozycją, która miała zostać zredukowana do nic nieznaczącego skansenu albo wręcz „dorżnięta".

Ten stan rzeczy możliwy był wyłącznie dzięki poparciu rządu przez ośrodki opiniotwórcze i dominującą część mediów. Zajmowały się one polowaniem na opozycję, rezygnując z funkcji kontrolnych, jakie powinny spełniać w stosunku do władzy. W serwisach dominowały informacje o kolejnej „niewłaściwej" wypowiedzi któregoś z polityków opozycji, przy pomijaniu milczeniem kontraktu gazowego, który uzależnia nas od Rosji na 27 lat. PO stała się wyrazicielem interesów establishmentu III RP, a jej polityczne panowanie wydawało się niezagrożone.

Wstrząsem okazała się katastrofa smoleńska. Wprawdzie PO w sojuszu z dominującymi ośrodkami opiniotwórczymi w Polsce potrafiła uczynić z niej polityczne tabu, co spowodowało, że sprawa, która w normalnej demokracji musiałaby się stać głównym tematem wyborczym, w ostatniej kampanii prezydenckiej została przemilczana, ale spowodowała głębokie zmiany świadomości społecznej. Wybory prezydenckie, które miały być grą do jednej bramki i triumfem kandydata PO, okazały się politycznym suspensem do ostatniego momentu. Wyrównana walka między kandydatami PiS i PO pokazuje zasadniczą zmianę sytuacji w naszym kraju. Opozycja nie wyginęła jak dinozaury, co wieścił jej premier. Nie dbając o pozory

Odrodzenie się poparcia dla opozycji, które uczyniło z niej alternatywę wobec PO, spowodowało mobilizację zwolenników PO, a raczej przeciwników IV RP, której karykaturalne straszydło wróciło do propagandy partii Tuska i jej medialnych rzeczników. Kandydat PO wystąpił jako przeciwnik Kaczyńskiego i można zaryzykować tezę, że znaczna większość jego wyborców głosowała nie na Komorowskiego – który dodatkowo w kampanii wypadł słabo – ale przeciw Kaczyńskiemu.

Relatywny sukces Komorowskiego oznacza, że zaszczepiony Polakom lęk przed IV RP, czyli głęboką reformą państwa i traktowaniem serio polityki, ciągle potrafi być czynnikiem mobilizującym. Wykorzystując swoje środki, establishment potrafi przekonywać Polaków, że jego interes jest ich interesem, tak jak potrafił wmówić, że ograniczenie jego przywilejów jest budowaniem autorytarnego państwa. Jednocześnie w liczbach bezwzględnych poparcie dla Kaczyńskiego rośnie. Teoretycznie więc biorąc, zużywanie się rządu, czyli rosnące niezadowolenie z władzy, powinno przynieść znaczący sukces i przejęcie rządów przez partię Kaczyńskiego za rok.

W polskiej rzeczywistości sprawa może być o tyle utrudniona, że dysponując pełnią władzy, PO może wyeliminować wszelkie elementy pluralizmu z życia publicznego. Obserwując, jak jako p.o. prezydenta marszałek Komorowski, nie dbając nawet o pozory przyzwoitości, wykorzystywał prerogatywy, które dała mu śmierć jego poprzednika, trudno mieć w tej kwestii jakiekolwiek złudzenia. Tak więc nie będziemy mieć żadnych obiecywanych reform, będziemy mieć za to monopolizację władzy, która jeszcze bardziej utrudni funkcjonowanie ułomnej demokracji w Polsce i wzmocni w niej procesy oligarchiczne.

Bardzo poglądową sprawą było poinformowanie dwa dni przed wyborami opinii publicznej o prokuratorskich zarzutach, jakie zostaną dopiero postawione byłemu szefowi CBA Mariuszowi Kamińskiemu. Wyjęcie prokuratury ze struktur demokratycznej władzy i ofiarowanie jej samorządności przedstawiane było jako jej odpolitycznienie (swoją drogą dezawuowanie polityki przez rządzących Polską polityków jest bardzo znaczące). W rzeczywistości samorządność prokuratury to oddanie istotnej części życia publicznego kolejnej potężnej korporacji i pozbawienie jej demokratycznej kontroli. Wypowiedzi prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, który niezależność prokuratury zaczyna traktować jako niezależność prokuratorów, pokazują konsekwencje tego stanu rzeczy.

[srodtytul]Nadmierna polityczność [/srodtytul]

Jedną z przyczyn bolączek polskiego wymiaru sprawiedliwości jest postawa niezależnej od niczego korporacji sędziowskiej. Prokuratorzy będą niezależni, a więc zrobią dużo dla obrony status quo. Ich interes związany jest z obrońcami stanu obecnego, o czym doskonale wiedzieli politycy PO, ofiarowując im niezależność. Prokurator, który tuż przed wyborami zawiadamia o zamiarze postawienia zarzutów sztandarowemu politykowi PiS, nie otrzymuje żadnych politycznych instrukcji. On wie, jaki jest jego polityczny interes, zwłaszcza zaś doskonale wie, kogo nie lubi, gdyż może on zagrozić jego przywilejom.

Natężenie emocji towarzyszące kampanii prezydenckiej było niezwykłe. Mniej wprawdzie ujawniało się w zachowaniach samych kandydatów, zwłaszcza Kaczyńskiego, który na czas jej trwania zmienił się w gołąbka pokoju, ale wypowiedzi zwolenników nie pozostawiają wątpliwości. W Polsce toczy się zimna wojna domowa, którą oficjalnie ogłosi członek komitetu honorowego Komorowskiego, reżyser Andrzej Wajda. Zresztą politycy PO, i to nie tylko ci desygnowani do brudnej roboty, jak Janusz Palikot czy Stefan Niesiołowski, ale i sam lider, premier Tusk, narzucili ton. Ruszyła kampania odsądzania od czci i wiary opozycji przy użyciu najbardziej obrzydliwych chwytów, jakim było posługiwanie się samobójstwem Barbary Blidy.

Chodziło o to, aby znowu wykreować wizerunek PiS i Kaczyńskiego jako postaci politycznego horroru, a jednocześnie osobników anachronicznych, pogrążonych w dawnych fobiach i lękach. Nic dziwnego więc, że obrażani na różne sposoby zwolennicy PiS, ci „gorsi" Polacy, reagują agresją, co widać zwłaszcza w Internecie, który stał się prawdziwym zwierciadłem kampanii. Sytuacja ta stała się niezdrowa i niepokojąca. Konflikt obecny dalece wykracza poza akceptowalną i twórczą konkurencję demokratyczną, która zakładać musi przecież fundament rzeczy wspólnych.

Pomysł Kaczyńskiego na wykreowanie się na realnego rzecznika politycznego pojednania ma więc głębszy sens. Frazes Komorowskiego „zgoda buduje" realizowany jest przez jego zwolenników jako strategia eliminacji z życia publicznego tych, którzy nie akceptują marszałkowskiej wersji zgody. Tymczasem prezes PiS, atakowany wcześniej również przez bezstronnych analityków za mylenie ról publicysty i polityka, tzn. za chęć powiedzenia wszystkiego bez względu na konsekwencje, tym razem wykazał się być może nadmierną politycznością. Uznanie Edwarda Gierka za polskiego patriotę trudno potraktować inaczej niż jako polityczny cynizm, który trudno usprawiedliwiać cynizmem strony przeciwnej.

Ponieważ wybory prezydenckie były tak istotnym, symbolicznym starciem w polskiej zimnej wojnie domowej, wystąpienia kandydatów przerodziły się w licytację obietnic. Ujawnił się najgorszy aspekt demokracji, który debatę nad kształtem życia publicznego zmienia w grę na przypodobanie się wyborcom. Wprawdzie Kaczyński próbował mówić o znaczeniu i roli państwa, ale jego przeciwnik pozostawał wyłącznie na poziomie frazesu okraszonego straszeniem przeciwnikiem. Widmo powróciło

Wszystko wskazuje więc, że wojna polsko-polska będzie trwała, gdyż nie widać, aby PO miała inną strategię polityczną niż straszenie zdiabolizowanym PiS. Establishment III RP zrobi wszystko, aby zdelegitymizować projekt polityczny naruszający jego uprzywilejowaną pozycję, a jego medialni rzecznicy dawno już uwierzyli w kreowane przez siebie strachy. Zwłaszcza że widmo IV RP znowu okazało się realne. Wojna polityczna w Polsce będzie się więc nasilać, co oznacza także dominację dwóch największych ugrupowań.

[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/wildstein/2010/07/04/nie-bedzie-konca-politycznej-wojny/]Skomentuj[/link][/b][/wyimek]

Przed drugą turą wyborów prezydenckich pojawiły się opinie, że optymalne dla Jarosława Kaczyńskiego i PiS byłoby nieznacznie je przegrać. Pozwoliłoby to wzmocnić partię przed wyborami parlamentarnymi, które dają realną władzę. PO, która nie mogłaby już posługiwać się alibi „złego" prezydenta, ponosiłaby pełną odpowiedzialność za stan kraju, co stawiałoby ją w niekorzystnym położeniu. Reprezentanci takich poglądów nie brali pod uwagę dynamiki procesów społecznych. Zwycięstwo Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich byłoby symbolicznym odwróceniem trendu, który, wydawałoby się, zdominował polskie życie polityczne po wyborach 2007 roku.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?