[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/semka/2010/07/07/rok-niebezpiecznego-zycia/]Skomentuj[/link][/b][/wyimek]
Czy lider PiS wychodzi z prezydenckiej batalii przegrany czy wygrany? Na to pytanie powtarzane od wieczoru wyborczego odpowiedzieć niełatwo. I wygrał, i przegrał jednocześnie.
Jarosław Kaczyński przegrał szansę na prezydenturę. To bolesne rozczarowanie dla jego obozu. Związani z nim politycy mieli nadzieję, że z Pałacu Prezydenckiego uczynią przyczółek przed przyszłorocznymi wyborami do wyborów parlamentarnych. Jednocześnie wygrał, bo dzięki kampanii odbudował partię i wyrwał ją z kryzysu. W ciągu trzech miesięcy poparcie dla niego wzrosło z ok. 20 proc., do 47 proc. Okazało się, że zmęczenie arogancją Platformy – choć powoli – następuje. Paweł Wroński w "Gazecie Wyborczej" wypomina, że w tym roku Jarosław Kaczyński dostał o 338 tysięcy głosów mniej niż jego brat Lech w wyborach z 2005 roku. Ale nie dodaje, że obecny wynik – niewiele gorszy przecież od tego sprzed pięciu lat – Jarosław Kaczyński uzyskał po pięciu latach kampanii dyskredytowania projektu IV RP i braci Kaczyńskich w szczególności. Po raz kolejny dowiódł, że potrafi być mistrzem politycznego surwiwalu.
Czy jego elementem było złagodzenie wizerunku? Oczywiście tak. Kaczyński musiał to zrobić, aby wyjść z niszy polityka "niewybieralnego". Ale ten jego zamiar strategiczny jest obliczony na dłuższą metę. Kaczyński chce wyrwać PiS z politycznej izolacji. Po wyborach prezydenckich, a przed wyborami parlamentarnymi, które odbędą się za rok, Jarosław Kaczyński stoi wobec trzech dylematów.
[srodtytul]Komu awans [/srodtytul]