Coś mi strzeliło do głowy, żeby przeczytać komentarze pod kilkoma moimi ostatnimi tekstami. (Jednym ze skutków jest idea Wielkiego Konkursu Ziemkiewicza dla Mend Internetowych, o którym na końcu). (GDZIE! Na końcu mówię, na razie nie zaglądamy na koniec, tylko czytamy tak, jak autor napisał! Wszystko w swoim czasie!). Brane en masse, wzbudziły we mnie nieodparte skojarzenie z „latającym uniwersytetem” z czasów mojej młodości, gdzie chłopcy z dzisiejszej „Ordynackiej” zyskiwali pierwsze zasługi dla ludowej władzy „dyskutując” z antysocjalistycznymi prelegentami; mniej więcej taki sam właśnie był merytoryczny poziom tej ich „dyskusji”. Ale spomiędzy zwałów błota nanoszonego przez wspomnianych „dyskutantów” błyskają myśli celne.
Do takich zaliczam dokonane przez jednego z ziemkiewiczonautów porównanie obecnego stanu wojny polsko-polskiej do bitwy pod Verdun. W istocie, to trafna i daleko idąca analogia. Platforma, cokolwiek robi, nie może się skompromitować. PiS, cokolwiek robi, nie może się odkuć. Tusk z przyczyn obiektywnych nie może skutecznie rządzić, ale i nie może zostać od rządów odstawiony. Kaczyński z przyczyn równie obiektywnych dopóki jest liderem opozycji nie może jej poprowadzić do zwycięstwa, ale też nie może przywództwa oddać, zresztą od dawna już nie ma komu. Emocje zostały tak skutecznie zagospodarowane, a wojska zagnane do tak głębokich okopów, że żadne zdarzenie, nawet taki grom z jasnego nieba jak katastrofa smoleńska, niczego na dłuższa metę nie jest w stanie zmienić. Czasem śni mi się, że gdzieś tam w zaświatach cienie platformesko-lewicowych ofiar wciąż gryzą i szczypią cienie ofiar pisowskich, stanowczo oznajmiając, że żadnych krzyży i pomników, śledztw ani innego „grania” tragedią sobie nie życzą ? tak, jak tu, na naszym łez padole, czynią to w ramach ogólnej napieprzanki osierocone rodziny.
Wspomnianą najgłupszą bitwę w historii, przypomnę, wymyślili Niemcy. Od samego początku nie szło w niej o zdobycie miasta ani o przerwanie frontu; generał Falkenhayn nawet celowo osłabił pewnej chwili nacierające wojska kronprinza Wilhelma, aby tych celów za szybko nie osiągnęły, i celowo powstrzymał podwładnych przed zniszczeniem jedynej francuskiej drogi zaopatrzenia, co spowodowałoby szybkie załamanie obrony. Tak sobie genialnie wykombinował: że wojsko francuskie to „armia jedynaków”, i wkręcone w tę gigantyczną maszynkę do mięsa pierwsze się wskutek ponoszonych strat załamie, podczas gdy Niemcy mają czym ubytek w szeregach uzupełnić. W zasadzie bitwa poszła wedle jego oczekiwań, tyle, że Francuzi się nie załamali, i wyszło, jak wyszło ? ouups, w końcu każdy się może pomylić.
Oczywiście, Francuzi mogli być mądrzejsi i wycofać się, bo, jak przyzna każdy o jako takiej wojskowej wiedzy, zasadniczo ten kawałek terenu i kilka rozbrojonych rok wcześniej fortów nie miały strategicznego znaczenia. Ale, jak to często zdarza w dziejach nie tylko wojen, honor nie pozwolił im myśleć i bez wahania poświęcili trzysta tysięcy żołnierzy dla czysto symbolicznego i propagandowanego sukcesu, jakim było odzyskanie fortu Douamont. Dalekosiężne skutki ten masakry ? żeby się już nie brnąć temat, w końcu chodzi tylko o analogię ? dały się odczuć po latach, zdaniem wielu decydując o losach kolejnej wojny światowej i o stopniowym upadku znaczenia zwycięskiego mocarstwa.
Nasza polityczna sytuacja wynika, o czym pisałem wielokrotnie, z trafnego odczytania przez liderów społecznych emocji. Obaj panowie, jak się zdaje, dawno już coraz mniej robią politykę, a coraz bardziej po prostu śmiertelnie się nienawidzą – za to, że tamten obrażał mojego dziadka, a ten mojego brata, za to, że mnie publicznie upokorzył, że demagogicznym chwytem wygrał wybory, które ja miałem wygrać, że mnie szczuje Palikotem, listy pretensji nie ma co sporządzać, jak u starego skłóconego małżeństwa w gruncie rzeczy nie ma już znaczenia, co kto komu i kiedy się zaczęło. To właśnie sprawia, że polityka stała się polskim Verdun – tu nie chodzi o strategiczne cele, o zajęcie jakiegoś mostu, miasta czy fortu. Naiwni myśleli (to znaczy, ci, którzy jeszcze nie do końca zdegradowali się do stanu psa Pawłowa i głosując kierowali się jeszcze jakimkolwiek myśleniem), że może jak oddadzą Tuskowi wszystko, to jego władza wreszcie się odblokuje i coś zacznie robić. Ale zdobycie Belwederu, już to widać, też było tylko zdobyciem jednego z fortów, niczego nie rozstrzygnęło, ba, skomplikowało jedynie wewnętrzne układy w armii będącej od kilku lat górą. Tu nie chodzi o zdobycie fortu, miasta czy mostu, powtórzę, tylko o zatłuczenie przeciwnika. Na śmierć.