Spotkanie biskupów diecezjalnych na Jasnej Górze przyniosło zasadniczą zmianę stanowiska w sprawie konfliktu wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Hierarchowie nareszcie dostrzegli, że istotą problemu nie jest los krzyża stojącego na Krakowskim Przedmieściu, ale upamiętnienie ofiar katastrofy smoleńskiej, zwłaszcza śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
[srodtytul]Na cmentarz z nimi...[/srodtytul]
Skąd się wziął krzyż na Krakowskim Przedmieściu? Czy wystawili go religijni fanatycy pragnący oznakować tym symbolem siedzibę głowy państwa? Nie – krzyż ustawiono w chwilach żałoby po katastrofie smoleńskiej przed siedzibą jej najdostojniejszej ofiary. Odwołano się do symbolu oczywistego w naszym wywodzącym się z chrześcijaństwa i wciąż nim przenikniętym kręgu kulturowym: krzyża.
Ten znak – męki i zmartwychwstania Chrystusa oraz nadziei na zmartwychwstanie wszystkich ludzi – stał się znakiem kulturowym, nie tracąc sensu religijnego. Stawiamy go na grobach i w innych miejscach związanych ze śmiercią. Nie ma to nic wspólnego z jego instrumentalizacją, jest to naturalne przenikanie sfery religijnej i kulturowej.
W momencie ustawiania krzyża nikt zapewne się nie zastanawiał, jak długo postoi i co będzie potem. Kiedy jednak minął okres „ścisłej” żałoby, trzeba było odpowiedzieć na te pytania. I tu właśnie powstał problem: czy ofiary katastrofy smoleńskiej, z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele, powinny być trwale i wyraźnie upamiętnione właśnie przed Pałacem Prezydenckim?