Krzyż: biskupi powinni zabrać głos

Dopóki nie zeświecczejemy do cna, na sytuacje takie jak przed Pałacem Prezydenckim jesteśmy skazani. To cena – moim zdaniem niewygórowana – za to, że krzyż jest u nas znakiem żywym – pisze publicysta

Publikacja: 31.08.2010 01:17

Krzyż: biskupi powinni zabrać głos

Foto: Fotorzepa

Red

Spotkanie biskupów diecezjalnych na Jasnej Górze przyniosło zasadniczą zmianę stanowiska w sprawie konfliktu wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Hierarchowie nareszcie dostrzegli, że istotą problemu nie jest los krzyża stojącego na Krakowskim Przedmieściu, ale upamiętnienie ofiar katastrofy smoleńskiej, zwłaszcza śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

[srodtytul]Na cmentarz z nimi...[/srodtytul]

Skąd się wziął krzyż na Krakowskim Przedmieściu? Czy wystawili go religijni fanatycy pragnący oznakować tym symbolem siedzibę głowy państwa? Nie – krzyż ustawiono w chwilach żałoby po katastrofie smoleńskiej przed siedzibą jej najdostojniejszej ofiary. Odwołano się do symbolu oczywistego w naszym wywodzącym się z chrześcijaństwa i wciąż nim przenikniętym kręgu kulturowym: krzyża.

Ten znak – męki i zmartwychwstania Chrystusa oraz nadziei na zmartwychwstanie wszystkich ludzi – stał się znakiem kulturowym, nie tracąc sensu religijnego. Stawiamy go na grobach i w innych miejscach związanych ze śmiercią. Nie ma to nic wspólnego z jego instrumentalizacją, jest to naturalne przenikanie sfery religijnej i kulturowej.

W momencie ustawiania krzyża nikt zapewne się nie zastanawiał, jak długo postoi i co będzie potem. Kiedy jednak minął okres „ścisłej” żałoby, trzeba było odpowiedzieć na te pytania. I tu właśnie powstał problem: czy ofiary katastrofy smoleńskiej, z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele, powinny być trwale i wyraźnie upamiętnione właśnie przed Pałacem Prezydenckim?

To właśnie stało się istotą sporu. Jego stroną nie jest bynajmniej tylko garstka tych, którzy gotowi są wystawić się na urągania młodocianych troglodytów. Stronami są z jednej strony ci, którzy uważają, że ofiary spod Smoleńska są godne wyraźnego znaku pamięci w centralnym punkcie Warszawy, przed siedzibą głowy państwa, oraz ci, którzy takiego znaku nie chcą. Pomysł, by głównym miejscem pamięci po prezydencie i innych wybitnych działaczach państwowych był pomnik na cmentarzu, jest nader wymowny. Na cmentarz z nimi wszystkimi i tym, co symbolizują...

Nie jest niczym dziwnym ani gorszącym, że w centrum tego sporu znalazł się właśnie krzyż. W naszym kręgu kulturowym rozmaite kwestie, także wchodzące ze sobą w konflikty, wyrażane są w języku religijnych symboli, zwłaszcza takich, które – jak krzyż – stają się również znakami kulturowymi. Do uniknięcia tego nie wystarczyłoby nawet całkowite usunięcie religijnych odniesień ze sfery publicznej, całkowicie zresztą obce tyleż naszej tradycji, ileż teraźniejszości.

Dopóki nie zeświecczejemy do cna, na sytuacje takie jak przed Pałacem Prezydenckim jesteśmy skazani. Jest to ceną – moim zdaniem niewygórowaną – za to, że krzyż jest u nas znakiem żywym.

[srodtytul]Szczególna rola[/srodtytul]

Nawet to, że niektórzy – w karczemny nieraz sposób – postanowili wykorzystać konflikt do zamanifestowania pragnienia całkowitego wyrugowania odniesień do religii z przestrzeni publicznej, nie zmieniło moim zdaniem istoty sprawy. Można przypuszczać, że chętni do lżenia „moherów” znaleźli się właśnie dlatego, że chodziło o znienawidzonego przez nich Kaczora i jego zwolenników.

Owszem, konflikt został politycznie zinstrumentalizowany, przez wszystkie strony. Z drugiej strony cóż innego mogli zrobić politycy? Nie zauważyć sporu? Udać, że ich on nie obchodzi? Dlatego jeśli politykom można coś zarzucić, to nie tyle zaangażowanie w spór, ile jego sposób.

W tej złożonej sytuacji – sporu politycznego wyrażonego w języku religijnych symboli – biskupi mogą odegrać szczególną rolę. Tylko oni mogą być mediatorami mogącymi pomóc wypracować stanowisko możliwe do przyjęcia jeśli nie dla wszystkich, to dla większości uczestników sporu. Aby jednak mediacja była skuteczna, powinna spełniać przynajmniej dwa warunki: po pierwsze musi dotyczyć istoty sporu, po drugie powinna dawać wszystkim stronom poczucie podmiotowego potraktowania.

Pierwsze porozumienie nie spełniało żadnego z tych warunków. Skupiało się na losie krzyża sprzed pałacu, podczas gdy istotę konfliktu – sposób upamiętnienia ofiar spod Smoleńska – zbyto ogólnikiem. Pominięto też tych, którzy się w to zaangażowali, jak więc można było oczekiwać, że poczują się tym porozumieniem związani? Najlepszym dowodem słabości porozumienia jest to, że nie udało się go wyegzekwować: cóż to za porozumienie, którego nie da się wykonać bez użycia siły?

[srodtytul]Zażegnać w godny sposób[/srodtytul]

Potem było niewiele lepiej. Oświadczenie prezydium Konferencji Episkopatu było wprawdzie krokiem we właściwą stronę, jednak biskupi czuli się nadmiernie związani nieszczęsnym porozumieniem. Wciąż w centrum znajdował się los krzyża sprzed pałacu, a nie istota sporu. Widać, że biskupi starali się zachować równy dystans do stron sporu, jednak próba ta nie jest w pełni udana.

Do obrońców krzyża skierowane są stanowcze w tonie i konkretne apele, podczas gdy działania drugiej strony doczekały się tylko ogólnikowej krytyki, którą mogą, ale nie muszą odnieść do siebie, jak sformułowanie o „nieprzemyślanych wypowiedziach i politycznie motywowanych działaniach”. Po apelu do polityków, „aby krzyż nie był traktowany jako narzędzie w sporze politycznym”, następuje passus skierowany już tylko w jedną stronę: „Krzyż nie może być zakładnikiem w słusznej sprawie upamiętnienia miejsca modlitwy”.

Czyli: wprawdzie sprawa upamiętnienia jest słuszna, ale instrumentalizuje tylko jedna strona. Doprawdy? Biskupi przyjmują za dobrą monetę deklaracje władz, pomijając to, że te deklaracje i działania (nagłe zawieszenie niepozornej tablicy bez konsultacji z kimkolwiek) mają prawo budzić nieufność drugiej strony.

I nagle zupełna zmiana tonu w oświadczeniu z Jasnej Góry i następujących po nich wypowiedziach. Dostrzegł ją i rzecznik rządu, wyrażając rozczarowanie stanowiskiem episkopatu, i „Gazeta Wyborcza”, reagując napastliwym komentarzem. Irytację można zrozumieć. Wcześniejsze wypowiedzi pozwalały przeciwnikom upamiętnienia przed Pałacem Prezydenckim mieć nadzieję, że – mówiąc brutalnie – biskupi wyręczą policyjne oddziały prewencji, oczyszczając Krakowskie Przedmieście bez użycia siły oraz negatywnego efektu wizerunkowego dla rządzących. Aż tu nagle biskupi powtarzają, że konieczne jest godne upamiętnienie ofiar spod Smoleńska...

Dlaczego biskupi zmienili stanowisko? Jak wiadomo, hierarchowie starają się uniknąć choćby wrażenia, że działają pod naciskiem z zewnątrz, zwłaszcza ze strony polityków. Ten zdrowy skądinąd objaw przynosi czasem skutki uboczne. Tym razem zapewne tak bardzo się starali uniknąć wrażenia, że stają po stronie polityków PiS, że aż... przyjęli punkt widzenia PO, jakoby głównym problemem była garstka fanatyków przed pałacem i konieczność jej usunięcia spod prezydenckich okien.

Tej zmianie tonu towarzyszą jednak zastrzeżenia, że ten konflikt nie jest sprawą Kościoła. Owszem, nie Kościół go wywołał i nie on jest władny podjąć decyzje, które go zakończą. Jednak nie wydaje się, by bez zaangażowania episkopatu konflikt ten można było zażegnać w sposób godny wagi sprawy.

[srodtytul]Zbiorowa pamięć[/srodtytul]

Spór dotyczy kwestii fundamentalnych dla wspólnoty politycznej: pamięci zbiorowej. Fatalnie by się stało, gdyby został on rozwiązany poprzez dyktat strony politycznie silniejszej. Nie da się uniknąć tego, by o sprawach tak zasadniczych jak kształt i miejsce pomnika, który stać będzie zapewne przez stulecia, wpływając na kształt pamięci zbiorowej, decydować pod wpływem nader doraźnych emocji i interesów.

Można jednak uczynić wszystko, co możliwe, by znaleźć rozwiązanie możliwe do przyjęcia dla różnych stron naszej tak podzielonej wspólnoty politycznej. Bez mediacji biskupów wydaje się to niemożliwe. Stanowisko z Jasnej Góry jest dobrym punktem wyjścia. Następne kroki – już nie w świetle reflektorów – są nakazem chwili.

[i]Autor jest publicystą i redaktorem miesięcznika „Więź”[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?