Rosja: Miedwiediew i Putin - wojna czy mistyfikacja

Dmitrij Miedwiediew odważył się tupnąć, dopiero gdy się okazało, że bitwa została przegrana, a na Kreml wróci Władimir Putin – twierdzi znawca Rosji

Publikacja: 10.04.2011 22:25

Rosja: Miedwiediew i Putin - wojna czy mistyfikacja

Foto: OSW

Red

Gdy zostawał prezydentem, Dmitrij Miedwiediew przypominał "generała bez armii" – wprawdzie wprowadził się na Kreml oraz przejął inne insygnia władzy, lecz niekwestionowanym przywódcą Rosji, wyrazicielem i gwarantem interesów elity politycznej i biznesowej pozostał jego poprzednik, premier Władimir Putin.

Z czasem wśród przedstawicieli rosyjskiego establishmentu zaczęły podnosić się nieśmiałe głosy, że po dekadzie Putinowskiego zastoju nastał czas Miedwiediewa, który jako jedyny może dać Rosji impuls modernizacyjny. Stopniowo tworzące się zaplecze rosyjskiego prezydenta (motywowane nie tylko chęcią reformowania Rosji, ale też własnymi interesami) było jednak rozproszoną "armią bez generała" – Miedwiediew zdawał się dystansować od swoich pochlebców, dbając przede wszystkim o utrwalenie oficjalnego przekazu, że rosyjski tandem działa bez zarzutu, a obaj liderzy świetnie się uzupełniają.

 

 

W ostatnich tygodniach, po blisko trzech latach od objęcia urzędu, Dmitrij Miedwiediew wyraźnie zrewidował strategię. Coraz śmielszym hasłom reformatorskim po raz pierwszy towarzyszy gotowość do publicznego sprzeciwienia się Putinowi oraz podejmowania działań sprzecznych z interesami najbardziej prominentnych przedstawicieli elity politycznej. Czyżby rosyjska "wojna na górze"?

Grupa trzymająca władzę na starcie

Niewielka przejrzystość procesów zachodzących na szczytach rosyjskiej władzy pozwala sformułować co najmniej kilka sprzecznych ze sobą teorii na temat relacji w rządzącym Rosją tandemie. Większość komentatorów tamtejszej sceny politycznej zgodzi się zapewne ze sobą tylko w jednym – w ostatnią fazę wchodzą przygotowania grupy trzymającej władzę do wyborów prezydenckich, które odbędą się za rok.

Tymczasem rosnąca asertywność Miedwiediewa może zarówno wskazywać, że rosyjski prezydent zebrał się wreszcie na odwagę, aby rzucić rękawicę Putinowi i powalczyć z nim o drugą kadencję, jak i być zwykłą mistyfikacją, politycznym teatrem. Niewykluczone bowiem, że rządzący Rosją duumwirat postanowił w przededniu wyborów dać społeczeństwu i zagranicznym komentatorom surogat realnego pluralizmu, a każdy "niezależny" ruch Miedwiediewa jest szczegółowo zaplanowany przez kremlowskich technologów politycznych.

Można pokusić się również o trzecią, kto wie czy nie najbardziej prawdopodobną, teorię. Otóż rysujący się spór na szczytach władzy jest jak najbardziej realny, jednak jego stawką nie są najbliższe wybory. Przeciwnie – rosyjski prezydent odważył się tupnąć nogą dopiero wówczas, gdy okazało się, że wszystko jest już przesądzone, bitwa przegrana, a na Kreml po czterech latach wróci Władimir Putin.

W cieniu Putina

Lojalność była zapewne najważniejszą spośród cnót, którymi musiał wyróżniać się idealny kandydat na następcę Władimira Putina na stanowisku prezydenta. Właśnie dlatego wyznaczony został Miedwiediew, którego cała kariera zawodowa od początku lat 90. przebiegała u boku Putina i w jego cieniu, a odpadli pretendenci o większym doświadczeniu, charyzmie i politycznym sprycie.

Ciągłość władzy gwarantować miały również realne narzędzia, które pozostały w rękach Władimira Putina – stanowisko premiera oraz lidera partii władzy (kontrola zaplecza parlamentarnego), ale także sieć zaufanych współpracowników, którymi obsadził kluczowe stanowiska, przedsiębiorstwa i urzędy, również te podlegające formalnie prezydentowi.

Przez trzy lata Miedwiediew sprawdzał się w swojej roli. Świadomy swej słabości, unikał przesadnej emancypacji, podkreślał konieczność gry zespołowej, solidarnie dzielił się z premierem zaszczytami, jak i brał na swoje barki trudności. Nawet jeżeli od czasu do czasu zajmował publicznie inne stanowisko niż Putin, to starał się, aby powstało wrażenie, że różnice dotyczą jedynie akcentów oraz wyraźnie zabiegał, aby jego krytyka nie nabrała wydźwięku personalnego.

Dima, zostań

Prezydent Miedwiediew znalazł sobie jednocześnie niszę, która miała osłabiać wrażenie, że jest jedynie figurantem – kreuje swój wizerunek, odwołując się do haseł modernizacji Rosji w duchu liberalnym, antybiurokratycznym i pragmatycznie prozachodnim. W swej retoryce jest względnie autentyczny, szczególnie na tle konserwatywnego, starszego o 13 lat kagebisty Putina. Hasła Miedwiediewa zjednują mu sympatię w świecie oraz wychodzą naprzeciw oczekiwaniom opiniotwórczej części rosyjskiego społeczeństwa. Jednocześnie Dmitrij Miedwiediew wyraźnie unikał w ciągu ostatnich trzech lat pomysłów rewolucyjnych, mogących stanowić rzeczywiste zagrożenie dla elity polityczno--biznesowej, którą przyszło mu – jako prezydentowi – reprezentować i chronić.

Lojalna i zgodna współpraca z Putinem, a jednocześnie retoryka modernizacyjna i reformatorska stanowiły przemyślaną i spójną strategię budowy swej pozycji wewnątrz elity. Miała ona – jak można przypuszczać – dać mu przepustkę do sprawowania funkcji prezydenta również przez drugą kadencję. Nie dysponując instrumentami utrzymania się na stanowisku, wbrew Putinowi i jego najbliższemu otoczeniu, chciał osiągnąć cel za ich przyzwoleniem.

Liczył, że jego odejście po czterech latach (i naturalny w tej sytuacji powrót na Kreml Władimira Putina) byłoby dla elity polityczno-biznesowej wizerunkowo niekorzystne – sprawiałoby bowiem wrażenie "powrotu do przeszłości", zarzucenia rozbudzonych marzeń o modernizującej się Rosji. Rosyjski prezydent mógł więc mieć nadzieję, że któregoś dnia przyjdzie do niego premier Putin i powie: "Dima, dla dobra naszej wspólnej sprawy, pozostań na drugą kadencję... ".

Wybijanie się na niezależność

Nie wiemy oczywiście, co Władimir Putin mówił w ostatnich tygodniach Dmitrijowi Miedwiediewowi, ale dotychczasowa strategia rosyjskiego prezydenta najwyraźniej uległa zmianie. Powolny, toczący się od trzech lat proces wybijania się Miedwiediewa na niezależność uległ przyspieszeniu.

Jeszcze cztery miesiące temu w swym dorocznym orędziu prezydent koncentrował się nie na wizjach radykalnych reform, ale obiecywał – jako lojalny członek elity – kontynuację dotychczasowej polityki. Nie skorzystał również z okazji do podkreślania swoich niezależnych, liberalnych poglądów przy ocierającym się o farsę drugim procesie Michaiła Chodorkowskiego. Wówczas jego priorytetem było deklarowanie lojalności wobec Putina i elity politycznej.

Na początku marca jednak Miedwiediew niespodziewanie wykorzystał konferencję poświęconą rocznicy reform cara Aleksandra II do sformułowania odważnego wolnościowego manifestu z wyraźnymi uszczypliwościami pod adresem Putina. Przed dwoma tygodniami Rosjanie przecierali oczy ze zdumienia, gdy rządzący Rosją duumwirat publicznie starł się na tle stosunku do operacji wojskowej państw zachodnich w Libii. Prezydent Miedwiediew nie tylko zajął odmienne, bardziej prozachodnie stanowisko niż Władimir Putin (co nie byłoby jeszcze sensacją), ale przede wszystkim ocenił słowa rosyjskiego premiera jako "absolutnie niedopuszczalne".

Oczywiście nie polityka wobec Libii jest w tym kontekście najważniejsza, ale intencje, jakie kierowały prezydentem, gdy zdecydował się publicznie strofować potężnego premiera.

Karkołomna strategia

Miedwiediew zadziwił również wszystkich, gdy w imię poprawy klimatu inwestycyjnego zażądał od wyższych urzędników państwowych rezygnacji z zasiadania w radach nadzorczych przedsiębiorstw działających w podlegających im branżach. Decyzja ta nie doprowadzi wprawdzie do zburzenia obecnego układu polityczno-biznesowego rządzącego Rosją. Nie sposób jednak nie zadać pytania, dlaczego Miedwiediew zdecydował się tak demonstracyjnie zaangażować w sprawę pozostającą dotąd w wyłącznej gestii Putina, a równocześnie narazić się kilku kluczowym wicepremierom i ministrom, w tym i tak mu nieżyczliwemu Igorowi Sieczinowi (najbliższy współpracownik Putina w ciągu kilku miesięcy będzie musiał opuścić fotel szefa rady dyrektorów spółki naftowej Rosnieft).

Jak na polityka ubiegającego się o nominację obozu władzy w zbliżających się wyborach, jest to strategia karkołomna. W dodatku tak pryncypialny dziś Miedwiediew, jeszcze jako wicepremier, nie widział niczego niestosownego w swoim szefowaniu radzie dyrektorów Gazpromu.

Działaniom Miedwiediewa towarzyszy również ofensywa jego zaplecza eksperckiego. W połowie marca związany z prezydentem liberalny Instytut Rozwoju Współczesnego (INSOR) przedstawił katalog gruntownych reform, mających prowadzić do demokratyzacji systemu politycznego, których powinien się podjąć Miedwiediew w czasie drugiej kadencji. Z wyraźną ostentacją autorzy raportu postulują demontaż systemu stworzonego w poprzedniej dekadzie przez Władimira Putina.

Bez szans

Nie sposób sobie wyobrazić, aby gesty i działania Dmitrija Miedwiediewa (oraz jego zaplecza) jakkolwiek zwiększały jego szansę na reprezentowanie rosyjskiej elity politycznej i biznesowej w zbliżających się wyborach prezydenckich. Jest również wysoce wątpliwe, aby działania Miedwiediewa były strategią uzgodnioną na szczytach władzy, mającą go wypromować i dodatkowo uwiarygodnić w społeczeństwie – kandydat elity, bez względu na to, czy będzie to Putin czy Miedwiediew, nie potrzebuje do zwycięstwa wyborczego dodatkowej promocji, szczególnie jeżeli jej negatywnym rezultatem mogłoby być powstanie wrażenia podziałów w elicie czy wręcz dezintegrującej ją "wojny na górze".

Dlaczego więc dzisiejszy Miedwiediew nie przypomina tego Miedwiediewa sprzed kilku miesięcy, który zgrabnie łączył lojalność wobec elity z nieszkodliwymi dla niej hasłami modernizacyjnymi? Wolta staje się czytelna, gdy założymy, że posiadł on wiedzę, iż musi ustąpić miejsca starszemu koledze – Władimir Putin postanowił bowiem po czteroletniej przerwie, w zgodzie z konstytucją, wrócić na Kreml.

Długi marsz

Skoro rosyjski prezydent nie ma szans na reelekcję, to strategia balansowania między lojalnością wobec elity a hasłami reformatorskimi przestaje być aktualna. W jego interesie leży więc maksymalne wykorzystanie ostatniego roku prezydentury, aby przezwyciężyć niekorzystny wizerunek epizodycznego dublera epoki Putina. Wzmacniając retorykę liberalną i demokratyczną, wychodząc z cienia swojego nauczyciela i patrona, poprzednika i następcy, Dmitrij Miedwiediew buduje pozycję na następne lata.

Obecny prezydent nie przejdzie raczej na pozycje antysystemowe, nie będzie chciał zrywać pępowiny z elitą, ale w jego interesie leży dbanie o swą specjalną, autonomiczną pozycję w ramach establishmentu.

Mit byłego prezydenta-reformatora może okazać się korzystną inwestycją za kilka lat, gdy elita oraz społeczeństwo zmęczą się przydługimi rządami Putina. O ile w najbliższych miesiącach Miedwiediew nie zagalopuje się w krytyce swych kolegów, to budowany dziś wizerunek uda mu się zapewne zdyskontować również bezpośrednio po zakończeniu prezydentury, np. na arenie międzynarodowej. Ku chwale własnej, ale również w interesie elity politycznej, której prominentnym, choć coraz bardziej autonomicznym, oficerem wciąż pozostaje.

Autor jest wicedyrektorem Ośrodka Studiów Wschodnich, wykłada w Collegium Civitas. Z wykształcenia politolog, znawca problematyki wschodnioeuropejskiej

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?