Czy dwudniowe wybory będą mogły zostać wykorzystane do próby mobilizacji elektoratu obawiającego się powrotu PiS do władzy? Taką tezę postawił Piotr Semka w swoim tekście „Czy dzień to dwa dni?". Obawy Semki nie wydają nam się zupełnie bezpodstawne, jednak wnioskowanie z tego, iż straszenie Prawem i Sprawiedliwością skończy się zgodnie z intencjami straszących, jest bardzo ryzykowne. Wystarczy przypomnieć sobie spektakularne aresztowanie posłanki Beaty Sawickiej dwa tygodnie przed poprzednimi wyborami, które przyniosło odmienne chyba od zakładanych efekty.
Wybory lepsze niż losowanie
Wiele jest podobnych przykładów pokazujących, że mechanizmy podejmowania decyzji przez wyborców i wpływania na nie wykraczają poza to, co Amerykanie kilkadziesiąt lat temu nazywali engeneering of consent (inżynierią uzyskiwania poparcia społecznego), i że zachowania elektoratu dużo łatwiej wyjaśniać ex post.
Sensowniejsze niż przewidywanie wpływu frekwencji na wynik najbliższych wyborów (ciekawe, ale mało związane z istotą demokracji) wydawałoby się zastanowienie, czy udział obywateli w wyborach jest istotną wartością w demokracji. A jeśli tak, to jakie działania można i warto podejmować, aby istoty demokracji nie wypaczać.
Jeśli zgadzamy się z twierdzeniem, że demokracja jest czymś dobrym i cennym, a pogląd ten jest szeroko rozpowszechniony we współczesnym świecie, to powinno nam zależeć na jej trwałości i sile. Wydaje się, że dla jej trwałości, a w szczególności siły, znaczenie ma zaangażowanie obywateli. Teoretycy demokracji przywiązują do partycypacji dużą wagę niezależnie od tego, czy należą do nurtu klasycznego czy elitarystycznego.
Pierwsi uważają, iż najważniejszym elementem demokratycznego porządku jest uczestnictwo obywateli w sprawowaniu władzy. Ideałem, do którego mniej lub bardziej bezpośrednio się tu nawiązuje, jest grecka polis, w której każdy członek demos miał możliwość rzeczywistego wpływania na losy politycznej wspólnoty.