Wybory 2011: Dwudniowe wybory lepsze dla demokracji

Dwudniowe głosowanie nie niesie ryzyka fałszerstw wyborczych. Nie wydaje się, żeby ochrona urn w nocy była zadaniem przekraczającym możliwości policji – piszą eksperci organizacji pozarządowych

Publikacja: 07.06.2011 00:59

Mikołaj Cześnik

Mikołaj Cześnik

Foto: SWPS

Red

Czy dwudniowe wybory będą mogły zostać wykorzystane do próby mobilizacji elektoratu obawiającego się powrotu PiS do władzy? Taką tezę postawił Piotr Semka w swoim tekście „Czy dzień to dwa dni?". Obawy Semki nie wydają nam się zupełnie bezpodstawne, jednak wnioskowanie z tego, iż straszenie Prawem i Sprawiedliwością skończy się zgodnie z intencjami straszących, jest bardzo ryzykowne. Wystarczy przypomnieć sobie spektakularne aresztowanie posłanki Beaty Sawickiej dwa tygodnie przed poprzednimi wyborami, które przyniosło odmienne chyba od zakładanych efekty.

Wybory lepsze niż losowanie

Wiele jest podobnych przykładów pokazujących, że mechanizmy podejmowania decyzji przez wyborców i wpływania na nie wykraczają poza to, co Amerykanie kilkadziesiąt lat temu nazywali engeneering of consent (inżynierią uzyskiwania poparcia społecznego), i że zachowania elektoratu dużo łatwiej wyjaśniać ex post.

Sensowniejsze niż przewidywanie wpływu frekwencji na wynik najbliższych wyborów (ciekawe, ale mało związane z istotą demokracji) wydawałoby się zastanowienie, czy udział obywateli w wyborach jest istotną wartością w demokracji. A jeśli tak, to jakie działania można i warto podejmować, aby istoty demokracji nie wypaczać.

Jeśli zgadzamy się z twierdzeniem, że demokracja jest czymś dobrym i cennym, a pogląd ten jest szeroko rozpowszechniony we współczesnym świecie, to powinno nam zależeć na jej trwałości i sile. Wydaje się, że dla jej trwałości, a w szczególności siły, znaczenie ma zaangażowanie obywateli. Teoretycy demokracji przywiązują do partycypacji dużą wagę niezależnie od tego, czy należą do nurtu klasycznego czy elitarystycznego.

Pierwsi uważają, iż najważniejszym elementem demokratycznego porządku jest uczestnictwo obywateli w sprawowaniu władzy. Ideałem, do którego mniej lub bardziej bezpośrednio się tu nawiązuje, jest grecka polis, w której każdy członek demos miał możliwość rzeczywistego wpływania na losy politycznej wspólnoty.

Dla drugich konstytutywnym elementem systemu demokratycznego nie jest uczestnictwo obywateli, lecz współzawodnictwo między elitami. Nawiązująca do tych przekonań wizja demokracji ogranicza rolę obywateli do brania udziału w procedurze wybierania przedstawicieli.

Zatem dla obu głównych nurtów teoretycznych uczestnictwo w wyborach jest istotnym elementem demokracji i może także z tego powodu nie zyskują specjalnej popularności koncepcje losowego wyłaniania władz (przecież wielokrotnie tańsze niż procedury demokratyczne).

Zamożni chętniej głosują

Partycypacja wyborcza ma fundamentalne znaczenie dla jednej z podstawowych wartości demokracji – równości. Konstytutywną cechą systemu demokratycznego jest równe uczestnictwo obywateli w polityce. Jest ono tak istotne, ponieważ przekłada się na równość politycznego wpływu. W demokracji przedstawicielskiej jest go w stanie zapewnić równe uczestnictwo obywateli w podstawowej demokratycznej procedurze, a mianowicie w wyborach. Równy polityczny wpływ winien z kolei zapewniać równość w pozostałych sferach ludzkiego życia, powinien zapobiegać dyskryminacji i redukować społeczne nierówności.

Jednakże demokratyczna praktyka jest inna. Empiryczne analizy dowodzą, że współczesne systemy demokratyczne nie są systemami powodującymi równość uczestnictwa obywateli. Zdecydowanie częściej uczestniczą w wyborach obywatele z górnych warstw struktury społecznej, a rzadziej – przedstawiciele warstw niższych i upośledzonych.

Dane projektu „Comparative Study of Electoral Systems", najbardziej systematycznego badania współczesnych demokracji wyborczych, dobitnie pokazują, że ludzie zamożni, dobrze wykształceni, zajmujący na szczeblach drabiny społecznej wyższe pozycje uczestniczą w wyborach częściej i chętniej niż obywatele z niższych warstw społecznych.

W interesie demokracji jest wprowadzenie dwudniowego głosowania. Skorzystają na tym wszystkie partie

Rzadsze uczestnictwo niektórych grup powoduje, że ich interesy są gorzej reprezentowane w ciałach przedstawicielskich, a przez to mają one mniejsze szanse na realizację (gdy przyjrzymy się na przykład frekwencji w poszczególnych grupach wiekowych w Polsce, bardziej zrozumiała może być taka, a nie inna decyzja rządu w sprawie OFE).

Podmywanie systemu

Można powiedzieć: skoro sami rezygnują, to niech ponoszą tego konsekwencje. Można się też obawiać, że zbyt wysoka frekwencja warstw niższych niosłaby ryzyko wyniesienia do władzy sił populistycznych, antydemokratycznych. W stosunku do niektórych grup takie postawienie sprawy jest po prostu nieuczciwe – jeżeli nie ułatwimy głosowania np. osobom niewidomym, ich interesy nigdy nie będą odpowiednio reprezentowane przy podejmowaniu decyzji.

W pragmatycznym interesie demokracji jest, aby grupa niegłosujących była stosunkowo niewielka. Poczucie alienacji i braku reprezentacji w procedurach podejmowania decyzji wywołuje bowiem bierną, a czasami nawet czynną kontestację panującego porządku. Może się z tym wiązać cały szereg zachowań niepożądanych, niekorzystnych, także dla tych, którzy głosują.

Warto tu wymienić przyzwolenie na obchodzenie i łamanie prawa (przykładowo blisko połowa Polaków uważa, że można usprawiedliwić wyłudzanie świadczeń publicznych), wysoki poziom przemocy w życiu publicznym, również wobec przedstawicieli państwa (w ostatnich tygodniach mogliśmy to obserwować po raz kolejny na stadionach i podczas manifestacji związkowych), a także większą łatwość podejmowania decyzji o emigracji. W skrajnym przejawie zjawisko to może podmywać prawomocność systemu i prowadzić do prób jego obalenia.

Zachęcać, nie zmuszać

W Polsce ten problem jest szczególnie poważny. Trwale niski odsetek głosujących plasuje nas wśród kilku państw o najniższej frekwencji w Unii Europejskiej. Ostatnie wybory prezydenckie, samorządowe i parlamentarne przyniosły wprawdzie lekki wzrost frekwencji, ale wciąż blisko połowa Polaków nie uczestniczy w wyborach do parlamentu. Warto zatem w trosce o demokrację i jej jakość podejmować różne działania zmieniające ten stan rzeczy. Są też i takie propozycje, które warto z dobrze uzasadnionych powodów odrzucić.

Po pierwsze mielibyśmy poważne wątpliwości co do wprowadzenia obowiązkowego uczestnictwa w wyborach (rozwiązanie to przyjęto np. w Belgii, Grecji, Holandii, Brazylii czy Australii). Ze względu na doświadczenie historyczne mogłoby to być w Polsce przeciwskuteczne, a na pewno utrwalałoby wspomniane wcześniej poczucie alienacji.

Po drugie państwo nie powinno prowadzić działań perswazyjnych adresowanych do specyficznych grup (np. młodych, kobiet, bezrobotnych). Zbyt duże jest bowiem ryzyko, że będący u władzy zaczną wykorzystywać środki publiczne do mobilizowania własnego elektoratu (zarówno przez dobór adresatów, jak i treści komunikatów). Działania z tego zakresu musiałyby zakładać powszechne docieranie do obywateli z informacją i zachętą do uczestnictwa (we Francji na przykład wysyła się list zapraszający na wybory do każdego gospodarstwa domowego), ale nic ponad to.

Nieskuteczna kampania Mellera

Jest jeszcze jeden obszar, w którym państwo powinno nie tyle pomagać, ile nie przeszkadzać. Badania empiryczne wskazują na wcześniejsze uczestnictwo w wyborach jako na jeden z najważniejszych czynników wpływających na decyzję o głosowaniu. Zatem dla frekwencji niezwykłą wagę ma to, w jaki sposób szkoła przygotuje do uczestnictwa w wyborach, aby pierwsze głosowanie odbyło się w możliwie najmłodszym wieku. Niezwykle skuteczne są tutaj prawybory szkolne, zatem PKW powinna raczej zachęcać, a nie zniechęcać, do ich organizacji (jak miało to miejsce w przeszłości).

Działania perswazyjne mogą i powinny podejmować organizacje oraz instytucje niewykorzystujące na ten cel środków publicznych (organizacje pozarządowe, organizacje wyznaniowe, media). Nawet jeśli ich wyniki nie są politycznie neutralne, to warto je wspierać, o ile przyczyniają się one do wzrostu frekwencji w grupach słabo reprezentowanych. Rynek idei umożliwia bowiem organizowanie takich przedsięwzięć adresowanych do różnych grup (co neutralizuje „stronniczości" poszczególnych kampanii), a z punktu widzenia efektywności komunikacji dużo skuteczniejsze są kampanie adresowane do grup homogenicznych.

W tym miejscu znowu glosa do artykułu Piotra Semki. Przy całym szacunku i sympatii dla Marcina Mellera kampania, w której wziął on udział cztery lata temu, nie przyniosła takiego efektu, jaki dziś on i wiele innych osób jej przypisują. Badania pokazują, że wpływ omawianej kampanii na mobilizację wyborców poszczególnych partii był podobny – w elektoracie PiS osoby przyznające się do zmobilizowania przez kampanie profrekwencyjne prowadzone w 2007 roku stanowiły 18,4 proc., w elektoracie PO – 22,3 proc., w elektoracie PSL – 14,4 proc., a w elektoracie LiD 17,7 proc. (źródło: Polskie Generalne Studium Wyborcze 2007).

Państwo demokratyczne natomiast, chcąc zapewnić równość swych obywateli, powinno ułatwiać uczestnictwo w wyborach. Mamy tu całą paletę działań częściowo już w Polsce wprowadzonych. Można wymienić takie jak: głosowanie w dni wolne od pracy (nie we wszystkich państwach tak jest), organizację lokali wyborczych w miejscach z łatwym dostępem dla niepełnosprawnych, możliwość głosowania przez pełnomocnika, wydłużanie godzin otwarcia lokali wyborczych (w tym głosowanie dwudniowe) czy możliwość głosowania przed wyborami, możliwość oddania głosu za pośrednictwem poczty lub Internetu.

Bez ryzyka fałszerstw

Z tej palety warto jedynie rezygnować z przedsięwzięć rodzących poważne ryzyko fałszerstw wyborczych czy skutecznego podważania prawomocności wyborów. Z takich powodów należałoby się zatem powstrzymać od wprowadzania na razie głosowania internetowego, a także, póki poczta nie będzie w stanie zagwarantować bezpiecznego i punktualnego dostarczenia głosu, głosowania korespondencyjnego. Natomiast głosowanie dwudniowe takiego ryzyka nie niesie – nie wydaje się, żeby ochrona urn w nocy była zadaniem przekraczającym możliwości policji.

Przytaczany przez Piotra Semkę argument o możliwości wpłynięcia na wynik najbliższych wyborów proponowalibyśmy traktować publicystycznie. Także dlatego, że sugerowanie, iż niektóre media mogą w tym celu łamać ciszę wyborczą, jest pozbawione podstaw, zważywszy na sankcję grożącą za taką praktykę i obecną sytuację finansową mediów (za podawanie sondaży grozi wg kodeksu wyborczego grzywna od 500 tys. do 1 miliona złotych). Można takiemu rozumowaniu równie dobrze przeciwstawić argument, że mobilizacja w drugi dzień wyborów może się odbywać i w innych miejscach niż media (np. w kościołach).

Kilkumilionowa rzesza

Zastanawiając się nad sensownością wprowadzenia głosowania dwudniowego, warto natomiast brać pod uwagę skuteczność takiego rozwiązania. W kontekście wiedzy o zjawisku wymuszonej absencji w Polsce, które dotyka wielu obywateli (ostrożne szacunki mówią o kilkumilionowej rzeszy osób, które nie głosują z powodów od siebie niezależnych), trzeba sobie uświadomić, że ta reforma umożliwiłaby wyraźne podniesienie frekwencji.

Dlatego w interesie wszystkich, mówiąc górnolotnie w interesie demokracji, jest jego wprowadzenie. Skorzystają na tym PiS i PO, SLD i PSL, a nawet PJN. Jeśli przy podejmowaniu takiej decyzji powinno to mieć jakiekolwiek znaczenie.

Autorzy od pięciu lat doradzają koalicji organizacji pozarządowych „Masz głos, masz wybór" prowadzącej kampanie profrekwencyjne.

Mikołaj Cześnik jest adiunktem w ISP PAN i KNP SWPS.

Rafał Szymczak jest dyrektorem w agencji PR Profile

Pisał w Opiniach

Piotr Semka

Czy dzień to dwa dni?

Wybory rozpisane na dwa kolejne dni to zaproszenie do medialnej histerii pod tytułem „Obóz smoleński ma szanse wygrać, wszyscy do urn, aby zatrzymać faszyzm!".

Czy dwudniowe wybory będą mogły zostać wykorzystane do próby mobilizacji elektoratu obawiającego się powrotu PiS do władzy? Taką tezę postawił Piotr Semka w swoim tekście „Czy dzień to dwa dni?". Obawy Semki nie wydają nam się zupełnie bezpodstawne, jednak wnioskowanie z tego, iż straszenie Prawem i Sprawiedliwością skończy się zgodnie z intencjami straszących, jest bardzo ryzykowne. Wystarczy przypomnieć sobie spektakularne aresztowanie posłanki Beaty Sawickiej dwa tygodnie przed poprzednimi wyborami, które przyniosło odmienne chyba od zakładanych efekty.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?