Tym razem padło na Marka Magierowskiego i Piotra Gursztyna. Odważyli się polemizować z nagle ujawnionym entuzjazmem "Gazety Wyborczej", i kręgów wokół niej, wobec rewolty "oburzonych". Przy czym Gursztyn napisał o "bogatych dzieciakach", pijąc do licealistów elitarnego liceum wychodzących na ulice pod patronatem swojej dyrektorki, córki Seweryna Blumsztajna.

Do odpowiedzi wydelegowano  najbardziej prostodusznego  – Waldemara Kumóra, któremu  te złośliwości skojarzyły się z propagandą Marca'68, kiedy peerelowskie gazety pisały o "bananowej młodzieży". O innych paradoksach udziału dzieci elit w rewolucji Kumór nie słyszał. Jego szefowie pewnie tak. Mimo to posłużyli się inwektywą.

Wszyscy dziś wypatrują światowej rewolucji. Wypatruje Jarosław Kaczyński, licząc, że gniew społeczny utoruje mu drogę do władzy. I wypatruje "Wyborcza" skolonizowana przez "Krytykę Polityczną", być może też marząca, że odzyska w coraz bardziej pogmatwanych realiach rząd dusz.

I Kaczyński, i redaktorzy "Wyborczej" nie mają pojęcia, jak takie podważenie reguł liberalnego globalnego kapitalizmu miałoby wyglądać. Nikt nie ma. Ale Kaczyński był zawsze nowinkarzem szukającym dróg do podważenia tego, co dane do wierzenia. "Wyborcza" przeciwnie. Ta konkretna wersja modernizacji była dla niej dobra – cała, razem z patologiami i aferami. Owszem, Czerska chciała zmian, ale mechanicznie zapożyczonych. Z konformistycznym argumentem: tak jest gdzie indziej. To dotyczyło zaniku państwa narodowego, przemian obyczajowych. I... logiki globalnego liberalnego kapitalizmu.

Nie wiem, czy panowie Blumsztajn czy Beylin stracili nagle wiarę w jeden z punktów swojego katechizmu, czy znów zapożyczają. Ale wypadałoby się wytłumaczyć. Uczniowie pani Blumsztajn czerpią swą wiedzę o świecie pewnie z "Wyborczej". A tam nie odwołano kanonizacji Leszka Balcerowicza, wielkiego i ortodoksyjnego rzecznika globalnego kapitalizmu, jako jednego z nieomylnych ojców III RP. Jeśli tak, wszystko to razem nie trzyma się kupy. Tylko nienawiść do Kaczyńskiego jest punktem stałym. Ale to nie on stoi za amerykańskimi bankami. Choć ciężko w to uwierzyć.