PO i PiS wobec reformy UE u strefy euro - Szułdrzyński

Klasa polityczna w Polsce jest tak zajęta sobą, że utraciła zdolność realizowania podstawowych interesów narodowych – ocenia publicysta "Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 18.12.2011 18:58 Publikacja: 18.12.2011 18:40

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Nie ma chyba lepszego dowodu na jałowość toczącej się w polskiej klasie politycznej debaty nad przyszłością Unii Europejskiej niż lektura ujawnionego w piątek szkicu nowej międzyrządowej umowy zmuszającej strefę euro do większej dyscypliny budżetowej. Zapoznanie się z tym dokumentem pozwala postawić łatwą do przewidzenia tezę, że spośród polityków zarówno opozycji, jak i koalicji wypowiadających się na ten temat większość nie do końca wiedziała, o czym mówi.

Nowe ustalenia, wbrew deklaracjom premiera Donalda Tuska, w ogóle Polski nie dotyczą, a nawet jeśli mielibyśmy uczestniczyć w nowym pakcie, to jako kraj niebędący częścią strefy euro, nie będziemy mieli żadnego głosu. Premier ostrzegający Polaków przed powstaniem Europy dwóch prędkości, która byłaby zabójcza dla Polski, de facto pcha nas do Europy "drugiej prędkości": gdy w styczniu skończą się nasza prezydencja i kadencja Jerzego Buzka jako szefa Parlamentu Europejskiego, dla strefy euro przestaniemy mieć jakiekolwiek, nawet symboliczne, znaczenie.

Co więcej, z niedużą dozą złośliwości można postawić tezę, że za możliwość przysłuchiwania się obradom Europy "pierwszej prędkości" bez prawa głosu będziemy musieli zapłacić kilkadziesiąt miliardów złotych z rezerw NBP. Co jest sporą sumą nie tylko w czasach kryzysu. Co gorsza, wcale nie ma pewności, czy w ogóle wpuszczą nas na salę, gdzie będą podejmowane decyzje – być może zostaniemy jedynie po fakcie poinformowani o ustaleniach.

Niezdolni do współpracy

Z oficjalnych wypowiedzi przedstawicieli polskiego rządu można było wywnioskować, że szczyt 9 grudnia był wielkim polskim sukcesem. Premier zapewniał z dumą, że wciąż znajdujemy się w głównym europejskim nurcie, minister spraw zagranicznych zapewniał zaś, że Polska przoduje w tej chwili w ogólnoeuropejskiej debacie nad przyszłością naszego kontynentu. Cała ta pompatyczna retoryka legła w gruzach, gdy na wierzch wyszła prawda o szczegółach nowej fiskalnej architektury Unii.

Wydawałoby się, że to dla opozycji wyjątkowa gratka. Że można przycisnąć partię rządzącą, wypunktować jej błędy czy zaniechania. Liderzy prawicowej opozycji mieli ogromną szansę, aby na tle Tuska i Sikorskiego przedstawić się jako politycy poważni, dbający o polską rację stanu. Jednak ograniczyli się do zarzucania rządowi zdrady interesów narodowych.

W kluczowej dla polskiej suwerenności, dla polskiego bezpieczeństwa, dla polskiej przyszłości sprawie nie tylko rząd i główna partia opozycyjna, ale cała klasa polityczna okazały się całkowicie niezdolne do jakiejkolwiek konstruktywnej debaty, do jakiejkolwiek współpracy. Niestety oznacza to, że na naszych oczach politycy najważniejszych partii tracą możliwość odpowiedzialnego zajmowania się przyszłością Polski.

Jeśli w takiej sprawie PiS, PO ani inne partie nie potrafią się dogadać, strach pomyśleć, co by się stało, gdyby doszło do wydarzeń naprawdę tragicznych. Gdyby – to sytuacja, miejmy nadzieję na razie całkiem teoretyczna – któryś z sąsiadów zaatakował Polskę, to czy PiS demonstrowałby satysfakcję z tego, że polityka międzynarodowa PO poniosła porażkę? Czy premier w wystąpieniu sejmowym nadal naigrawałby się z pomysłów opozycji? Strach pomyśleć, ale to całkiem prawdopodobny scenariusz.

Mówiąc wprost: konflikt polityczny w Polsce osiągnął dziś dramatycznie wysoki poziom, a klasa polityczna jest tak zajęta sobą, że utraciła zdolność realizowania podstawowych interesów narodowych.

Jak Radio Erewań

Ten stan rzeczy ma kilka przyczyn, ale najważniejszą z nich nie jest wcale konflikt międzypartyjny na linii PO–PiS. Przyjrzyjmy się sytuacji. Z jednej strony Platforma padła ofiarą własnej retoryki, z drugiej PiS po odejściu ziobrystów chętnie nadużywa narodowo-niepodległościowego radykalizmu, z trzeciej zaś strony lewicowa opozycja (SLD i Ruch Palikota), by odróżnić się od prawicy, głosi hasła świadczące o gotowości do wyrzeczenia się nie tylko resztek suwerenności, ale nawet sztafażu narodowej podmiotowości, który usiłuje mimo wszystko ocalić PO.

Rządząca Platforma Obywatelska padła w dyskusji europejskiej przede wszystkim ofiarą własnej... kampanii wyborczej. Jeśli w październiku przekonywała Polaków: głosujcie na nas, a wyciągniemy dla Polski 300 mld złotych z unijnego budżetu, trudno potem w grudniu na serio mówić Polakom: musimy się dorzucić do ratowania Unii i "pożyczyć" grube miliardy euro Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu.

Zresztą im więcej wiemy o tej pożyczce, tym bardziej wygląda ona jak informacja Radia Erewań o rozdawaniu samochodów na placu Czerwonym w Moskwie. Jak wszyscy pamiętają okazało się, że nie w Moskwie, ale w Petersburgu, nie samochody, ale rowery, i nie rozdają, ale kradną. A ponieważ niewiele wiemy, to od polityków rządzącej PO słyszymy typową europejską nowomowę o unijnej solidarności i konieczności wyrzeczeń z naszej strony – bo przecież przez ostatnich kilka lat byliśmy beneficjentem europejskiej wspaniałomyślności.

Nikt jednak nie zważa na to, że polskie autostrady, lotniska i linie kolejowe budowane były raczej ze składek niemieckich czy francuskich, nie zaś z budżetów Greków czy Portugalczyków, którzy wcześniej marnowali unijne dotacje.

Za mocne słowa

Ale ofiarą własnej retoryki padło też Prawo i Sprawiedliwość. Szukając okazji, by przelicytować ziobrystów, PiS szukało każdej okazji, by rządzącą PO okrzyknąć partią narodowej zdrady. Tuż po berlińskim wystąpieniu Radosława Sikorskiego Jarosław Kaczyński i jego koledzy zaczęli mówić o Trybunale Stanu i złamaniu konstytucji. Ciekawe, jakich słów i argumentów politycy PiS użyją, jeśli rząd Tuska rzeczywiście podpisze umowę niekorzystną dla Polski?

Gdy będzie trzeba bić na alarm, krzyki o zdradzie zabrzmią niewiarygodnie. Jeśli argumentem przeciw polityce rządu jest kilkutysięczny marsz ulicami stolicy w 30. rocznicę stanu wojennego, to bardzo mało miejsca pozostaje na merytoryczną dyskusję o tym, jakich atrybutów suwerenności w żadnym wypadku nie możemy się wyrzec.

PiS wpadł we własną pułapkę i – jak się wydaje – miał tego świadomość. Mówił o tym wprost Witold Waszczykowski w TOK FM, przyznając, że PiS musi wyjść na ulicę, bo merytoryczne argumenty nie przebiłyby się do opinii publicznej. Choć kilku polityków partii Kaczyńskiego (nazwisk lepiej nie wymieniać, by im nie zaszkodzić) mówiło na ten temat bez histerii, konkretnie i sensownie, to ich wątpliwości wobec polityki Tuska i Sikorskiego utonęły w krzyku o zdradzie.

Czas pokaże, czy taktyka Donalda Tuska dotycząca roli Polski w UE jest skuteczna czy zabójcza, ale tam, gdzie jest mowa o zdradzie, kończy się jakakolwiek dyskusja. Kiedy prawicowa opozycja zarzuca rządowi sprzeniewierzenie się interesowi narodowemu, to łatwa do przewidzenia – choć bardzo szkodząca polskiej polityce – jest reakcja rządu, który czuje się zwolniony z obowiązku szczegółowego relacjonowania postanowień unijnych szczytów i tłumaczenia swojego stanowiska.

Jednak nie tylko prawicowa opozycja zachowuje się w obecnej sytuacji nie najlepiej. Również i lewica nie stawia rządowi niewygodnych pytań, najwyraźniej dlatego, aby odróżnić się od prawicy. Leszek Miller zapewnia Donalda Tuska o swoim poparciu dla jeszcze głębszej integracji, by pokazać, że nie jest opozycją totalną jak PiS. Z kolei Janusz Palikot, głosząc nadzieję na likwidację polskiego i powstanie jednego unijnego państwa, też nie potrafi zmusić Platformy Obywatelskiej do zdania rachunku z bilansu jej europejskich poczynań.

Prezydent Bronisław Komorowski – co oczywiste – nie kryje sympatii do rozwiązań proponowanych przez rząd PO. Jednak przy tym zadeklarował chęć zorganizowania narodowej debaty na temat przyszłości Polski w Unii Europejskiej. Zapowiada, że wysłucha argumentów zarówno zwolenników radykalnego zacieśnienia unijnych więzów, jak i tych, którzy widzą w nich zagrożenie dla polskiej suwerenności. Widać, że prezydent chce odgrywać w unijnym sporze rolę mediatora.

Klasa do wymiany

Biorąc jednak pod uwagę dotychczasową wymianę opinii w Polsce na temat kształtu Unii Europejskiej, trudno przypuszczać, że Komorowskiemu uda się doprowadzić do jakiegoś dialogu czy choć niewielkiej zmiany stanowiska którejś ze stron. Niestety, brakuje dziś w Polsce siły politycznej, która mówiłaby w odpowiedzialny sposób o szansach, ale i zagrożeniach płynących z dalszej integracji. Która by miała odwagę powiedzieć wprost, że przyjęty dwa lata temu z wielką pompą traktat lizboński nie rozwiązał żadnych problemów UE.

Brak politycznej siły, która miałaby odwagę powiedzieć, że szczyt 9 grudnia był klęską nie tylko Polski (nic nie ugraliśmy), ale i całej Unii, bo obostrzenia budżetowe nie sprawią, że gospodarki krajów europejskich ruszą do przodu, że przedsiębiorstwa będą produkować i zatrudniać pracowników.

Brak polityków, którzy patrzyliby na ręce rządzącej partii i zamiast wznosić radykalne hasła, formułowali racjonalne ostrzeżenia przed przekroczeniem granicy, za którą zgoda na dalszą integrację europejską będzie oznaczała wyrzeczenia się interesu Polski.

Brak politycznej siły, która potrafiłaby wytknąć lewicy, że jej europejski entuzjazm dziś to nic innego jak znany co najmniej od rewolucji francuskiej polityczny konstruktywizm, społeczna inżynieria, która jak dotąd przynosiła wyłącznie zatrute owoce.

Bardzo brak dziś takich polityków w polskim życiu publicznym. Bo obecna klasa polityczna nadaje się chyba w całości do wymiany.

Nie ma chyba lepszego dowodu na jałowość toczącej się w polskiej klasie politycznej debaty nad przyszłością Unii Europejskiej niż lektura ujawnionego w piątek szkicu nowej międzyrządowej umowy zmuszającej strefę euro do większej dyscypliny budżetowej. Zapoznanie się z tym dokumentem pozwala postawić łatwą do przewidzenia tezę, że spośród polityków zarówno opozycji, jak i koalicji wypowiadających się na ten temat większość nie do końca wiedziała, o czym mówi.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Wybór Friedricha Merza może przynieść Europie nadzieję
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: O wyższości 11 listopada nad 3 maja
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem