Polski wróg numer jeden

Kto zyskał, kto stracił

Publikacja: 04.02.2012 00:01

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

W tym tygodniu dowiedzieliśmy się, kto jest naszym prawdziwym wrogiem. Kto usiłuje nas zniszczyć, kto dybie na nasze pieniądze, kto chce wyrzucić nas za drzwi, kto nie wie, co to integracja, co to solidarność. Kto wreszcie usiłował zmarginalizować rolę Polski.

Nie dowiedzieliśmy się tego wcale od Jarosława Kaczyńskiego ani żadnego z jego współpracowników.

I nie chodzi wcale o Niemców ani Rosjan. Ani nawet Litwinów, którzy prześladują u siebie naszych rodaków.

Polskim wrogiem numer jeden jest Francja i jej demoniczny prezydent Nicolas Sarkozy. A powiedział to, choć przyznajmy, że nie wprost, minister finansów Jacek Rostowski. Mówił o kraju, który chciał zrobić skok na całą Unię, a już wiemy dobrze, kto chciał zjeść nasze fundusze unijne.

Z geopolitycznego punktu widzenia Rostowski ma rację. Dziś interesy Warszawy i Paryża są radykalnie rozbieżne. W dodatku walczący o reelekcję prezydent Sarkozy musi zrobić wszystko by zaspokoić własną publikę, a nad Loarą nie przepadają obecnie za Europą Środkowo-Wschodnią.

W wypowiedzi ministra Rostowskiego zastanawiające jest co innego. Po pierwsze dotąd politycy PO przekonywali, że Unia Europejska to miejsce, w którym na szczytach od początku do końca wykrzykuje się staropolskie „kochajmy się". A więc polityka europejska polega na tym, by być lubianym, by płynąć z prądem, by się nie wychylać. Bo Unia to jedność, to zgoda a nie konflikt. O płynięciu z unijnym prądem wprost w jednym z wywiadów mówił szef MSZ Radosław Sikorski.

I właśnie w tym duchu minęła Polska prezydencja. Jak się okazało jedna z najdroższych w ostatnich latach w całej Unii, miała za cel przekonać wszystkich nie do naszych racji, nie do naszych argumentów. Ale miała pokazać, że jesteśmy fajni, że jesteśmy europejscy, że jesteśmy właśnie w głównym nurcie. I w dużej mierze ten cel udało nam się osiągnąć.

Ale mimo to pod sam koniec prezydencji, choć premier i szef MSZ uśmiechali się szeroko, poklepywali po ramieniu innych i sami byli poklepywani, na grudniowym szczycie zostaliśmy zrobieni w bambuko i wyrzucono nas z unijnego przedpokoju i kazano czekać bez głosu, do czasu przyjęcia wspólnej waluty. I nagle, od początku stycznia, okazało się, że potrafimy jednak mówić ostro.

Premier, który jeszcze w grudniu zapewniał polski Sejm, że jedynym ratunkiem przed kryzysem jest współpraca i jeszcze głębsza integracja, w styczniu zaczął grozić, że jeśli pozostali przywódcy nie uwzględnią naszych postulatów, Polska nie podpisze nowego traktatu – groźba, jak na premiera uprawiającego politykę miłości niebywała.

Nagle jednak okazało się, że by osiągać swoje cele, czasem trzeba postraszyć wetem albo i jeszcze większą awanturą. Nagle okazało się, że warto walczyć o swoje, że poklepywanie po plecach to nie jedyny środek prowadzenia polityki zagranicznej.

Drugie zaskoczenie, które wiąże się z wypowiedzią ministra Rostowskiego, dotyczy relacji wróg-przyjaciel. Dotąd politycy PO przekonywali, że jedynym wrogiem Polski jest PiS i Jarosław Kaczyński. Poza tym sami przyjaciele. Rosjanie – owszem, coś pokręcili ze śledztwem smoleńskim, ale to przyjaciele. Niemcy – zgoda, wybudowali nam pod nosem i pod wejściem do portu w Świnoujściu rurę, ale to przecież najlepsze „Freundy". Nagle jednak okazało się, że nasi „przyjaciele" miewają interesy tak rozbieżne z naszymi, że słowo „przyjaciel" przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.

Ta piękna kantowska wizja wielkiego unijnego pokoju legła jednak w gruzach. O tym, że Rosjanie nie prowadzą śledztwa smoleńskiego ze starannością, której można by wymagać od „przyjaciół" mówią głośno już najważniejsi politycy rządzącej partii. Ostatni szczyt Unii zaś był dowodem na to, że również we Wspólnocie można znaleźć „partnerów", którzy przyjaciółmi naszymi wcale nie są.

Ktoś inny mógłby tu żartować z polityków, z partii matki, z polityki miłości. Może brak mi błyskotliwości i poczucia humoru, ale mnie ta sytuacja jednak martwi. Bo jeśli nawet zarzucająca innym szukanie wrogów partia, sama wrogów szuka, znać, że potrzebne są jej usprawiedliwienia dla braku własnych osiągnięć. Dlatego powiedzmy sobie to jasno: jeśli minister Rostowski przekonuje, że sukcesem posiedzenia europejskich przywódców jest to, że udało się zablokować Francuzów, oznacza to, że nie osiągnęliśmy przy stole negocjacyjnym nic.

Odrzucono naszą argumentację, że osobne szczyty paktu fiskalnego oznaczać będą de facto rozpad Unii. Jeśli pakt fiskalny, który podpisał Donald Tusk, uznaje, że będzie istnieć osobna instytucja UE jak szczyty państw Euro, które będą posiadały własnego przewodniczącego wybieranego na pięcioletnią kadencję, które będą decydować o przyszłości strefy euro, oznacza to, że Unia już rozpadła się na kilka prędkości.

Jeśli jest 27 państw, jeśli pakt podpisało 25, jeśli Euro posiada 17 krajów, to znaczy, że Unia, do której wstępowaliśmy przestała istnieć. Zamiast niej mamy różne instytucjonalne ciała. A skoro znaleźliśmy poza tym najważniejszym, rozpoczęło się poszukiwanie winnych. Przecież nikt nie powinien uznać, że wylecieliśmy z niego z powodu zaniedbań premiera i jego ekipy. Wymyślmy więc bajeczkę o złych Francuzach, którzy chcieli rozwalić Unię. Nam nie udało się doprosić do decyzyjnego stołu, ale przynajmniej zatrzymaliśmy krwiożerczych Żabojadów.

Gadka niezła, ale fakty są oczywiste: szczyt był naszą porażką i szukanie wroga nic tu nie pomoże. Choćby i uznać, że wrogiem są nawet Amerykanie, którzy indagowali Sejm na okoliczność głosowania przeciwko ACTA.

A jeśli już mowa o tym porozumieniu międzynarodowym, to zaskakującą woltę zaproponował premier. Donald Tusk, który mówił, że nie ugnie się przed atakami internautów, dziś przyznał im rację. Ten, który mówił, że nic go nie powstrzyma przed obroną zobowiązań RP, nagle uznał, że te zobowiązania mogą szkodzić obywatelom.

Ale satysfakcję niech czuje ktoś inny. Ja znów mam wrażenie, że polskie państwo wygląda idiotycznie. Premier, który przez dwa tygodnie wypowiada się w sprawie ACTA dopiero na końcu przyznaje, że nie wie, co mówił, bo o sprawie myślał kategoriami dwudziestowiecznymi a wszak mamy dziś wiek dwudziesty pierwszy i być może w międzyczasie, ktoś mu wytłumaczył, o co w tym wszystkim chodzi.

Jako porządny obywatel powinienem się cieszyć, że szef Rady Ministrów, podobnie jak w przypadku traktatu fiskalnego, poszedł po rozum do głowy i nagle uznał, że białe jest białe, a czarne jest czarne.

Ale nie potrafię. Bo jeśli coś tak się szybko w stanowisku władz zmienia, widać, że stała za tym nie determinacja, ale poważna niekompetencja.

A na koniec, by odnieść się do tytułu tej rubryki, kto zyskał kto stracił, wielki zysk zanotował sam minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Wiem, że pachnie to prywatą, ale szef polskiej dyplomacji postanowił dać mi drugą szansę i odblokował mnie na Twitterze.

Blokowanie to funkcja, która sprawia, że użytkownik nie widzi w ogóle innego użytkownika. A ponieważ w kampanii wyborczej pozwoliłem sobie na żart, że to przesada, że minister na poważnie mówił, że Platforma zbudowała więcej dróg i autostrad niż inni w całej 1000-letniej historii Polski (przyznacie państwo, sprawa wcale nie śmieszna lecz śmiertelnie, rzekłbym millenijnie poważna), Radosław Sikorski, korzystający z Twittera ze służbowego telefonu, postanowił mnie, dziennikarza, w trybie dostępu do informacji publicznej, zablokować.

Po pięciu miesiącach, jak napisał właśnie na Twitterze jego rzecznik, zdecydował jednak „dać mi drugą szansę". Znów mogę śledzić wpisy szefa polskiej dyplomacji, źródło mądrości i wskazówkę, co należy myśleć.

Tylko nie wiem teraz, jak się odwdzięczyć. Może macie Państwo jakiś pomysł? Proszę o sugestie w komentarzach.

W tym tygodniu dowiedzieliśmy się, kto jest naszym prawdziwym wrogiem. Kto usiłuje nas zniszczyć, kto dybie na nasze pieniądze, kto chce wyrzucić nas za drzwi, kto nie wie, co to integracja, co to solidarność. Kto wreszcie usiłował zmarginalizować rolę Polski.

Nie dowiedzieliśmy się tego wcale od Jarosława Kaczyńskiego ani żadnego z jego współpracowników.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?