Oto, kiedy publicysta nie jest w stanie ukąsić przeciwnika, nie może podważyć jego argumentacji ani zdyskredytować osoby, skupia uwagę na komentarzach umieszczanych pod jego tekstem przez anonimów, zwanych internautami. Jeśli wynajdzie wśród nich coś głupiego albo chamskiego, a najlepiej antysemickiego, ma już właściwie tekst gotowy. Wskazawszy autora lub tytuł, z którym polemizuje, pomija całkowitym milczeniem meritum sprawy i błyskotliwie wykazuje, że głupota, chamstwo, a najlepiej antysemityzm zawarty w anonimowym komentarzu pod tekstem zasługują na jednoznaczne potępienie.

Wariantem tej metody jest propagandowe dyskredytowanie wrogiego medium poprzez cytowanie i krytykowanie znalezionych na nim komentarzy. Tą dość prymitywną metodą posłużyła się ostatnio „Gazeta Wyborcza", atakując prawicowy portal Wpolityce.pl. W zacietrzewieniu posuniętym do straszenia prokuratorem redaktor z Czerskiej podłożył jednak niechcący własny portal, gazeta.pl, na którym zaraz po tej publikacji wskazano wiele wpisów nie tylko obrzydliwie antysemickich i nawołujących do zbrodni, ale, co najważniejsze, wiszących tam sobie spokojnie od prawie dwóch lat.

Prymitywne i chamskie komentarze w sieci są problemem takim samym jak pijacy wymiotujący w nocnych autobusach – sprawiają oni kłopoty wszystkim. Próba robienia z tego amunicji przeciwko ideowemu czy politycznemu przeciwnikowi jest żałosną tandetą. A może czymś gorszym, bo przecież anonimowość oburzających, a tak dla salonu poręcznych wpisów daje pole do podejrzeń, czy aby nie zostały one dokonane właśnie po to, by dać pretekst do łatwego ataku... Stara rzymska zasada każe przecież podejrzewać o sprawstwo tego, kto odnosi korzyść.