W życiu królowych zdarzają się jednak historie tragiczne. Kiedyś gilotyna, dziś wypowiedzenie. Jest bowiem rzecz zagadkowa w historii wywiadu, który nie został przeprowadzony, ale się ukazał. Wszak Królowa pracowała czas jakiś w gazecie, której nie jest wszystko jedno. A teraz nie pracuje, bo przecież nie tam wywiad ma się ukazać. Cicho jakoś było o tym królewskim transferze. Wszak powinno być głośno, gdy Królowa opuszcza Redaktora i przechodzi do człowieka zafrasowanego odwiecznym pytaniem co z tą Polską.
Źli ludzie – których ciągle jest tak wielu wśród nas – opowiadają swoje wersje tej zmiany. Jedni rozpowiadają, że gazeta, której nie jest wszystko jedno podziękowała Królowej, gdyż uznała, że jest ona zbyt mało produktywna. Taka zawodowa eutanazja ludzi pięćdziesiąt plus zdarza się w niektórych polskich redakcjach, ale nie chce się wierzyć, aby była możliwa w medium, które w świecie całym słynie ze swej wrażliwości społecznej. Czegóż ci oszczercy nie wymyślą.
Ale to nie koniec szeptanej propagandy. Królowa, co wiemy, pisała książkę o katastrofie. Wiadomo jakiej. I mimo starań – jak później się okazało - rodziny ofiar nie wyszły na wariatów. Ponoć, w co trudno uwierzyć, budziły nawet współczucie i empatię. Królowa nie zrozumiała mądrości etapu: może i ktoś z tych ofiar budzi sympatię, ale nie zmienia to postaci rzeczy, że ogólny wydźwięk, obiektywnie biorąc, wszak powinien być zupełnie inny.
Skoro nie zrozumiała to odeszła. Wprawdzie żadna królowa nie powinna udowadniać, że jest królową, ale u nas jest kryzys. Musiała pokazać coś niezwykłego, aby znaleźć dla siebie miejsce w jakimś innym królestwie. Np. jakiś nadzwyczajny wywiad. Co prawda wywiadowany prosił i groził, ale wiadomo, że Paryż wart jest mszy. Nawet jeśli tym Paryżem jest stała lub mniej stała umowa o pracę. Musi nie tylko na Rusi.