Rządzący i rządzeni

Protest głodowy w obronie nauki historii w szkołach wspiera coraz więcej środowisk fachowych, które trudno zredukować do wygodnego pojęcia "pisowskiej dziczy" – pisze historyk

Publikacja: 05.04.2012 21:22

Andrzej Nowak

Andrzej Nowak

Foto: Rzeczpospolita, Darek Golik

Trwająca 12 dni (19-30 marca) krakowska głodówka grupy kilku działaczy opozycji demokratycznej z lat 80. zwróciła wreszcie uwagę części opinii publicznej, a nawet niektórych polityków na dwa problemy: miejsca historii w nauczaniu młodych Polaków oraz programowego kształtu całego systemu edukacji. To jest wielka zasługa Adama Kality, Grzegorza Surdego, Mariana Stacha, Leszka Jaranowskiego, Bogusława Dąbrowy-Kostki, Ryszarda Majdzika i kolejnych osób, które dołączyły do protestu.

Pojawiło się w związku z tą głodówką wiele komentarzy szyderczych (na łamach „Gazety Wyborczej" i tygodnika „Nie"), przypominających wypowiedzi Jerzego Urbana z 1985 roku na temat protestu głodowego zorganizowanego wówczas przez Annę Walentynowicz i Radosława Hugeta w parafii Narodzenia NMP w Krakowie-Bieżanowie, a także wcześniejsze jeszcze „riposty" peerelowskich propagandystów na głodówkę w maju 1977 roku w kościele św. Marcina w Warszawie, przeprowadzoną z inicjatywy m.in. Bohdana Cywińskiego, Barbary Toruńczyk i ojca Aleksandra Hauke-Ligowskiego.

Tamte, historyczne głodówki podejmowane były dla wyrażenia sprzeciwu wobec przetrzymywania przez władze PRL więźniów politycznych (uczestników Czerwca 1976 i współpracowników KOR, a w 1985 – m.in. Andrzeja Gwiazdy, Adama Michnika, Władysława Frasyniuka, Bogdana Lisa). Czy sprawy edukacji, obecności historii w programie liceów, są na tyle ważne, by używać w nich tak dramatycznego argumentu, jak w sprawie więźniów politycznych? Czy to nie zbyt drastyczny, patetyczny (w popularnym, negatywnym sensie tego słowa) sposób zwracania uwagi? W demokratycznym państwie prawa?

Broń bezsilnych

Rzeczywiście dramatyczny charakter krakowskiego protestu wynika z faktu, że nieskuteczne okazały się wszystkie wcześniejsze próby społecznych apeli do władz państwowych o podjęcie dialogu z obywatelami, a w szczególności ze środowiskami fachowo zajmującymi się historią i edukacją, zaniepokojonymi zmianami wprowadzanymi do polskich liceów rozporządzeniem minister Katarzyny Hall z 23 grudnia 2008 roku. Było takich apeli dużo. W styczniu 2009 roku list otwarty ponad stu profesorów wyższych uczelni, historyków i polonistów, publikowany na łamach „Rzeczpospolitej"; potem protesty przedstawicieli Polskiego Towarzystwa Historycznego, listy do czterech historyków stojących na czele państwa (prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i Senatu); dziesiątki artykułów publicystów, przypominających o wadze programowych zmian, które bez poważnych społecznych konsultacji wprowadziło do polskich liceów ministerstwo.

Wszystko bez rezultatu. Jedyna odpowiedź, jaka nadchodziła ze strony autorów i promotorów reformy programowej, brzmiała krótko: my mamy rację. Podważać mogą ją tylko, jak pisała sama pani minister Hall (latem 2011 roku na łamach „Rzeczpospolitej"), „niefachowcy", lub „ludzie o złych intencjach".  Jeśli ktoś krytykuje reformę programową, to wyłącznie z pobudek politycznych – to mogą być tylko ludzie PiS, „ipeenowscy historycy".  Historii przecież będzie w liceach nie mniej, ale więcej.

Tego rodzaju odpowiedź na prośby o podjęcie poważnej rozmowy o możliwych skutkach reformy minister Hall, podtrzymana konsekwentnie także przez jej następczynię, budziła poczucie bezsilności. Z tego poczucia właśnie zrodził się protest głodowy – ostatnia broń bezsilnych.

Początkowo próbowano go zamilczeć, potem wyszydzić, w końcu jednak okazało się, że wspiera go coraz więcej środowisk fachowych, apolitycznych, które trudno zredukować do wygodnego pojęcia „pisowskiej dziczy". Jednogłośnie przyjęty apel Rady Naukowej Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego (Rada skupia

wszystkich historyków pracujących na UJ), uchwały Rady Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego, Rady Naukowej Instytutu Historii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Rady Wydziału Prawa i Administracji UJ, Senatu Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu – to tylko niektóre przykłady dołączania akademickich ciał przedstawicielskich do postulatów głodujących.  Czy, powiedzmy, tacy uczeni jak profesorowie Jerzy Kłoczowski (sygnatariusz uchwały KUL), Wojciech Wrzesiński (sygnatariusz uchwały wrocławskiej), Andrzej Chwalba (UJ), Andrzej Paczkowski (PAN), Piotr Wandycz (Yale Univ.), Teresa Kostkiewiczowa (PAN), Piotr Łossowski (PAN), redaktorzy naczelni najważniejszych polskich czasopism historycznych – „Kwartalnika Historycznego", „Dziejów Najnowszych", przewodniczący Rady Naukowej Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, Rady Naukowej Instytutu Historii PAN (wszystko sygnatariusze wcześniejszych lub teraz powstających listów protestujących przeciw zmianom w nauczaniu historii w liceach) – czy to są ludzie motywowani sympatiami do PiS? Nie da się utrzymywać dłużej tego kłamstwa, że to tylko „niedoinformowani", albo „pisowski lud".

W tej sprawie występują zgodnie, ponad podziałami politycznymi, najbardziej kompetentni i uznani polscy historycy. Niezależnie od tego, na kogo głosują w wyborach parlamentarnych, nie są narzędziami PO, PiS, PSL czy SLD. Wszyscy poważnie traktujący swój zawód są służkami jednej muzy: Clio. Wszyscy występują zarazem nie tylko jako historycy, ale również jako obywatele Rzeczypospolitej, przypominając o jej dobru wspólnym: edukacji młodego pokolenia.

O czym przypominają konkretnie, co budzi ich niepokój? Historycy z KUL „deklarują zdecydowany sprzeciw wobec projektu destrukcyjnych zmian w programie nauczania historii w szkołach średnich, podjętego wbrew opinii środowiska naukowego i bez rzetelnych konsultacji społecznych".  Uczeni z najstarszego Wydziału Prawa w Polsce stwierdzają, że poziom nauczania historii nie może im być obojetny, zaś zaniedbania w tym zakresie „doprowadzają do zaniku kodu kulturowego, który formuje naszą tożsamość narodową". Rada Wydziału Historycznego z Wrocławia wzywa Ministerstwo Edukacji Narodowej do „natychmiastowego porzucenia dogmatycznych projektów reformatorskich i zainicjowania poważnej debaty narodowej na rzecz naprawy systemu oświaty", a jednocześnie przestrzega, iż: „urzeczywistnienie planów redukcji treści nauczanych w liceum ogólnokształcącym, nie tylko humanistycznych, doprowadzi do dalszej degradacji kulturowej naszego kraju i odbierze szanse rozwojowe znacznej części młodzieży".

WOS i PO

Czy można te głosy zlekceważyć? Oczywiście – można. Większość sejmowa przyjęła informację premiera, że wszystko jest w porządku. Minister Szumilas zapewniła po raz kolejny, że godzin na historię jest więcej niż było. Usłużne media powtórzyły jeszcze raz to podwójne kłamstwo.  I już? Po problemie?

Nie. Wyjaśnijmy najpierw na czym ów problem polega, a potem zastanówmy się, co możemy zrobić razem, by go dla dobra wspólnego, dla dobra naszych dzieci zwłaszcza rozwiązać.

Otóż problem polega na tym, że zgodnie z wprowadzanym obecnie do szkół średnich rozporządzeniem minister Hall z grudnia 2008 roku, na pierwszej klasie liceum kończy się obowiązkowy przedmiot pod nazwą „historia", a wraz z tym kończy się systematyczny wykład dziejów Polski w Europie dla ogromnej większości uczniów ostatnich dwóch klas szkoły średniej. Dla tych wszystkich, którzy nie wybiorą w tych dwóch klasach wąskiego profilu historycznego, pozostanie jedynie „

przedmiot uzupełniający: historia i społeczeństwo".  Ministerstwo, jego urzędnicy i autorzy reformy twierdzą, że historii przez to nie ubędzie, a nawet będzie jej więcej, ponieważ łącznie na ów przedmiot uzupełniający przeznaczonych jest 4 godziny (po dwie godziny na rok), a dotąd na nauczanie historii było w dwóch ostatnich klasach zarezerwowane minimum 3 godzin. Wyjątkowo bezczelne, czysto matematyczne kłamstwo tego wywodu polega na tym, że „historia i społeczeństwo", jak już sama nazwa podpowiada, nie jest przedmiotem zastępującym tylko dotychczasową historię. W jego zakres wchodzi także program usuniętego z dwóch ostatnich klas przedmiotu wiedza o społeczeństwie  (tzw. WOS). Również nauczyciele dotychczasowego przysposobienia obronnego pocieszani są, że ich okrojony w nowej podstawie programowej przedmiot znajduje swą częściową kontynuację właśnie w „historii i społeczeństwie". Minister Katarzyna Hall, w swoim tekście z „Rzeczpospolitej z lipca 2011 roku wyliczyła więcej nawet elementów składających się na nowy przedmiot, stwierdzając, iż w jego ramach „w sposób problemowy będzie nauczana historia z elementami wiedzy o społeczeństwie, kulturze itd.". A więc jeszcze przedmiot wiedza o kulturze?

Nie, połączenie resztek dotychczasowych dwóch, trzech czy nawet czterech przedmiotów w jednym bloku o godzinę najwyżej większym od dotąd obowiązującego minimum dla samej tylko historii na pewno nie daje więcej godzin na historię. By uświadomić sobie, że w założeniach wprowadzanej teraz do szkół średnich reformy „historia i społeczeństwo" nie jest ekwiwalentem dotychczasowej historii, należy przypomnieć, iż zgodnie z rozporządzeniem ministerstwa nowego przedmiotu uzupełniającego nie muszą uczyć historycy, ale mogą to robić także poloniści, filozofowie, nauczyciele WOS – i to w najstarszych klasach liceów, gdzie skala trudności podejmowanych problemów powinna raczej podpowiadać najwyższy poziom kompetencji nauczycieli z danego przedmiotu...

Koniec kanonu

Nie sama ilość godzin jednak przeznaczona na historię – bezwzględnie mniejsza niż dotychczas  dla ogromnej większości uczniów ostatnich dwóch klas – stanowi istotę problemu, który niepokoi fachowych historyków i tysiące obywateli. Główny argument krytyków nowej reformy, pomijany przez Ministerstwo i jego gorliwych propagandystów całkowitym milczeniem, brzmi tak: na pierwszej klasie liceum skończy się teraz wspólna dla wszystkich uczniów, obowiązkowa wiedza o historii.  Dalej nie będzie już żadnego kanonu historii Polski w Europie, a jedynie 9 bloków tematycznych do wyboru, takich jak  „Kobieta i mężczyzna, rodzina", „Język, komunikacja i media", „Wojna i wojskowość" (to ewentualnie dla „sierot" po PO), „Nauka", „Swojskość i obcość" czy „Gospodarka".  Cztery dowolnie wybrane spośród owych wątków (jako jedna z dziewięciu możliwości pojawi się temat „Ojczysty Panteon i ojczyste spory") – to będzie cały program  edukacji historycznej dla większości młodych Polaków i Polek w wieku 17-19 lat. W pierwszym liście protestacyjnym historyków w tej sprawie (ze stycznia 2009 roku) zwracano już uwagę na konsekwencje tego stanu rzeczy: „To jest wiek, w którym dotąd uczniowie liceów zapoznawali się z najpoważniejszymi zagadnieniami naszej wspólnej przeszłości, dojrzewając stopniowo do ich dyskutowania. Teraz o narodzinach demokracji i przechodzeniu od republiki do imperium większość z nich usłyszy

obowiązkowo po raz ostatni w wieku lat 12 czy 13 (w pierwszej klasie gimnazjum, dawnej siódmej klasie podstawówki), o Konstytucji 3 Maja, dylematach pracy organicznej i walki powstańczej z XIX stulecia – w wieku lat 14 czy 15! O Powstaniu Warszawskim i o „Solidarności" – w wieku lat 16. W ten sposób destrukcji, a na pewno infantylizacji ulega historia jako zintegrowany, wspólny przedmiot, przekazujący nie tylko zestaw faktów czy umiejętności, ale także współtworzący rdzeń obywatelskiej, patriotycznej edukacji."

Na tę wątpliwość nie doczekaliśmy się dotąd żadnej odpowiedzi ze strony ministerstwa. Sprawa jest jednak zbyt ważna, by można pozwolić ją zamilczeć. Zaczął się kolejny protest głodowy – w Warszawie, zapowiadane są kolejne.

Potrzeba dialogu

Trzeba ten problem zacząć rozwiązywać. Jak najszybciej. Wystarczy tylko przyjąć, że warto rozmawiać ze społeczeństwem i reagować na krytykę błędów próbą ich naprawienia, a nie ukrywania za medialnym parawanem. Decyzja należy do Ministerstwa Edukacji, do premiera.

Propozycję doraźnego rozwiązania, jedynie już chyba możliwą dla klas, które wkroczą w tym roku do liceów, zgłaszają już od dawna środowiska protestujących przeciw fatalnej reformie historyków. Pierwszy raz przedstawiono ją w marcu 2009 roku: by stworzyć choć namiastkę wspólnej dla uczniów najstarszych klas w szkołach średnich wiedzy o historii Polski w Europie, wspólne pole do dyskusji o niej, wystarczy ustanowić obowiązkowym jeden, najbardziej nadający się do tego z zaplanowanych bloków tematycznych – „Ojczysty Panteon i ojczyste spory", w podwojonej liczbie godzin (zamiast obecnie możliwej 30 w skali roku, do 60). Pozostałe boki tematyczne mogłyby nadal tworzyć pulę do wyboru dla zagospodarowania pozostałych 60 godzin w ramach „przedmiotu uzupełniającego historia i społeczeństwo". Jeden podpis ministra, żadnych kosztów, żadnych rewolucyjnych kontrreform – wystarczy wola minimalnego choćby kompromisu.

Oczywiście potrzebne są zmiany o wiele poważniejsze, znacznie szersza dyskusja o wyprowadzeniu nie tylko historii, ale całego nauczania ogólnokształcącego ze spirali katastrofy, na którą wprowadziły je już reformy ministra Handkego (z rządu AWS), zaś reforma minister Hall przyspieszyła tylko (choć dramatycznie) ten proces. Warto zauważyć, że pod względem liczby godzin jeszcze bardziej niż historia na owej reformie tracą tak oczywiście ważne dla naszych dzieci przedmioty jak geografia, chemia, biologia, fizyka... Wszystko w imię „odciążenia" uczniów od „zbędnej" wiedzy oraz „głębokiej" specjalizacji, którą młodzi ludzie (a częściej rodzice za nich) muszą teraz wybrać w wieku lat 16...

Głodujący, którym zawdzięczamy trudne do zlekceważenia przypomnienie rangi tej sprawy, proponują rozmowy z udziałem ekspertów. Dyrekcja Instytutu Historii UJ wyraziła gotowość pośredniczenia w nawiązaniu współpracy z wszystkimi ośrodkami akademickimi, które wyraziły protest przeciwko reformie programu nauczania. Ministerstwo Edukacji może łatwo znaleźć partnerów do rzeczywistego dialogu w tej sprawie. Jeśli tylko zechce. To będzie ważna decyzja – nie tylko dla historii, jaką naucza się w polskich szkołach. Także dla historii przedmiotu „Rządzący i rządzeni" (jednego z proponowanych 9 bloków tematycznych w nowym „przedmiocie uzupełniającym") – historii, którą pisze teraz rząd Donalda Tuska i my, obywatele, którzy nie chcą być tylko poddanymi, konsumentami.

Autor jest profesorem zwyczajnym w Instytucie Historii PAN, kierownikiem Zakładu Dziejów Europy Wschodniej na UJ.

Trwająca 12 dni (19-30 marca) krakowska głodówka grupy kilku działaczy opozycji demokratycznej z lat 80. zwróciła wreszcie uwagę części opinii publicznej, a nawet niektórych polityków na dwa problemy: miejsca historii w nauczaniu młodych Polaków oraz programowego kształtu całego systemu edukacji. To jest wielka zasługa Adama Kality, Grzegorza Surdego, Mariana Stacha, Leszka Jaranowskiego, Bogusława Dąbrowy-Kostki, Ryszarda Majdzika i kolejnych osób, które dołączyły do protestu.

Pojawiło się w związku z tą głodówką wiele komentarzy szyderczych (na łamach „Gazety Wyborczej" i tygodnika „Nie"), przypominających wypowiedzi Jerzego Urbana z 1985 roku na temat protestu głodowego zorganizowanego wówczas przez Annę Walentynowicz i Radosława Hugeta w parafii Narodzenia NMP w Krakowie-Bieżanowie, a także wcześniejsze jeszcze „riposty" peerelowskich propagandystów na głodówkę w maju 1977 roku w kościele św. Marcina w Warszawie, przeprowadzoną z inicjatywy m.in. Bohdana Cywińskiego, Barbary Toruńczyk i ojca Aleksandra Hauke-Ligowskiego.

Tamte, historyczne głodówki podejmowane były dla wyrażenia sprzeciwu wobec przetrzymywania przez władze PRL więźniów politycznych (uczestników Czerwca 1976 i współpracowników KOR, a w 1985 – m.in. Andrzeja Gwiazdy, Adama Michnika, Władysława Frasyniuka, Bogdana Lisa). Czy sprawy edukacji, obecności historii w programie liceów, są na tyle ważne, by używać w nich tak dramatycznego argumentu, jak w sprawie więźniów politycznych? Czy to nie zbyt drastyczny, patetyczny (w popularnym, negatywnym sensie tego słowa) sposób zwracania uwagi? W demokratycznym państwie prawa?

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?