Krasowski i gigant

Teza, jakoby Jan Paweł II „zostawił Europę w radykalnie gorszym stanie, jeżeli chodzi o stan katolicyzmu”, nie wytrzymuje krytyki – ocenia publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 09.04.2012 19:29

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

W rozmowie z Tomaszem Machałą Robert Krasowski uznał Jana Pawła II za kogoś, kto „z punktu dziejowego jest nikim, nie istnieje. Jest bardzo średnim papieżem, w historii papiestwa w ogóle się nie zapisze".

Bo zdaniem Krasowskiego Wojtyła „był bardzo niespójny. Z jednej strony nowoczesny, z drugiej idzie na wojnę z »cywilizacją śmierci«. Kiedy przychodził w 1978 roku dawał złudzenie, że jest w stanie doprowadzić do reewangelizacji, że jej płomień może pójść przez Europę. Tymczasem zostawił Europę w radykalnie gorszym stanie, jeżeli chodzi o stan katolicyzmu".

Krasowski podkreśla, że „Kościół jest silny na innych kontynentach, ale nie w Europie. W Polsce okazało się, że Wojtyła był kochany, ale nie był w stanie zbudować czegoś, co jest bardziej gorące. I to nawet nie chodzi o politykę pokolenia JP2, ale o ważne dla Kościoła parametry. Mam na myśli liczbę powołań, nawróceń, częstotliwość chodzenia na mszę. Wszystko to w Polsce jest coraz bardziej letnie. Jest pełna akceptacja dla praktyki niekatolickiej, dotyczącej na przykład etyki seksualnej".

Pierwsza taka ocena

Niezależnie od tego, czy Krasowski naprawdę tak myśli, czy – co możliwe – oddaje w ten sposób hołd duchowi epoki Internetu, domagającej się od uczestniczących w debacie opinii skrajnych i najlepiej wyrażanych ostrym językiem, warto zauważyć, że jest to chyba pierwsza tego rodzaju ocena minionego pontyfikatu dokonywana nie z pozycji oszalałego antychrystianizmu.

PR-owiec Jacek Prześluga (przez długi czas bardzo bliski współpracownik Janusza Palikota) napisał 4 kwietnia na Twitterze, że Krasowski (którego „Polityka" publikująca jego poświęcone zawsze prawicy artykuły przedstawia jako „publicystę konserwatywnego") przez dwa lata doradzał Palikotowi i że Prześluga ma na to dowody. Do momentu publikacji tego artykułu ta informacja nie została zdementowana. Gdyby była prawdziwa, sytuowałaby wypowiedź Krasowskiego w nowym i znaczącym kontekście.

Niezależnie jednak od tego, czy informacja Prześlugi jest prawdziwa, czy nie, to każdy, kto zna byłego szefa „Dziennika", wie, że jego sposób postrzegania rzeczywistości mógł go doprowadzić do takich konkluzji, jakim dał wyraz w rozmowie z Machałą. Postrzeganie to polega bowiem na redukcji wszelkich sporów politycznych i publicznych do bardzo wąsko pojętej pragmatyki: wszystkie działania osób publicznych motywowane są niemal wyłącznie grą, a wyznawane poglądy są wyłącznie maską dla tej gry. W swoich wypowiedziach na temat dorobku pontyfikatu Krasowski jest więc najpewniej szczery.

Powiedziawszy to, trzeba stwierdzić, że podobne do jego oceny będą zapewne formułowane coraz częściej, ale już mniej szczerze. Bowiem rozdawanie wszelkiego rodzaju konfitur w coraz większej mierze staje się również w Polsce domeną środowisk antytradycjonalistycznych i trudno, aby ten proces nie wpływał na częstotliwość głosów rozbrzmiewających w debacie publicznej.

Konieczna kompatybilizacja?

Choć na Kościół patrzę z zewnątrz, nie podzielam ocen Krasowskiego.

Zauważmy po pierwsze, że opinii, jakoby Jan Paweł II miał „nie zapisać się w ogóle w historii papiestwa", nie podziela praktycznie nikt i nie sądzę, żeby sytuacja ta byłą wynikiem ślepoty wszystkich poza szefem wydawnictwa „Czerwone i Czarne". Nie podzielają jej przy tym nie tylko admiratorzy papieża Polaka, ale i jego krytycy, w tym i ci wściekli. W różnych tonacjach lamentują oni nad tym, jak to Karol Wojtyła wstrzymał i odwrócił błogosławiony proces aggiornamento. Jak to wymroził zielone kiełki nowego, wygasił zarzewia nowego katolicyzmu, nie tylko pogodzonego ze współczesnością, ale wręcz będącego jej integralną częścią.

Krytycy ci oceniają te działania Jana Pawła II negatywnie, ale zarazem uważają je za istotne. I rzeczywiście – niezależnie od tego, jaki mamy osobiście stosunek do wiary i czy chcielibyśmy Kościoła bardziej czy mniej otwartego, czy też w ogóle nie mamy emocjonalnego stanowiska w tej kwestii, to trudno nie dostrzec, że zmarły papież wpłynął tu na rzeczywistość w sposób bardzo istotny. Twierdząc, że było inaczej, Krasowski naraża się na zarzut taniego efekciarstwa.

Załóżmy jednak, że twórcy „Dziennika" tylko tak się powiedziało. Że rzucił mocnymi słowy, aby zapewnić wywiadowi „klikalność", a tak naprawdę chodzi mu nie o to, że nie dostrzega dokonań papieża, tylko o to, iż ocenia je negatywnie.

Jeśli tak, otwiera się pole do dyskusji. Zaczynając ją, warto przypomnieć, że od dość dawna i Krasowski, i bliscy mu publicyści (jak Cezary Michalski) stawiali z różną intensywnością tezę o nieuchronności dwóch procesów – „kompatybilizacji" kościelnego nauczania i w ogóle Kościoła ze wszystkimi trendami współczesności i zarazem zmniejszania się zasięgu realnego oddziaływania Kościoła.

Choć stawiający takie tezy publicyści opierają się przede wszystkim na przykładzie Europy, nie biorąc pod uwagę innego pod tym względem kierunku rozwoju społeczeństwa amerykańskiego, to mogą mieć rację, przynajmniej jeśli chodzi o to drugie twierdzenie. Nikt normalny nie zaprzecza, iż również w Polsce zasięg oddziaływania Kościoła ulega redukcji, prawdopodobne jest, że ten proces będzie postępował.

Co najmniej pewność siebie

Nie wynika z tego jednak, jakoby większa ustępliwość i kompromisowość Kościoła uchroniła go przed tym procesem. Podobnie jak nie uchroniłoby go przed tym również i modelowe, idealne reagowanie na dotyczące ludzi Kościoła obyczajowe kompromitacje (których w Polsce skądinąd było dotąd względnie mało). Proces ten spowodowany jest bowiem naturą współczesności, w którą wpisane jest rozluźnianie się czy wręcz zrywanie więzów, konstytuujących tradycyjne wspólnoty.

Do tego procesu można mieć stosunek negatywny (kiedy postrzega się go jako odchodzenie od prawdy, destrukcję, niszczenie czy „tylko" pogrążanie człowieka w alienacji i samotności) lub pozytywny (jeśli postrzega się go jako emancypację, wyzwolenie z więzów niewolących dawne pokolenia). Bardzo trudno jednak uargumentować tezę, jakoby konsekwentne dostosowywanie się Kościoła do niego zatrzymało proces rozluźniania relacji ludzi z tą instytucją, skoro sama natura procesu polega przede wszystkim na osłabianiu wszelkich więzów właśnie.

– Domaganie się ubóstwa od Kościoła jest słuszne i trzeba piętnować ewentualne „wyskoki", ale odchodzenie od Kościoła ma głębsze motywy, płynące z osłabienia wiary – powiedział w wywiadzie dla „Rz" abp Józef Michalik, i moim zdaniem jest to celna konstatacja.

Jeśli tak, to teza Krasowskiego, jakoby Jan Paweł II „zostawił Europę w radykalnie gorszym stanie, jeżeli chodzi o stan katolicyzmu", nie wytrzymuje krytyki. Pomińmy już nawet fakt, że rzeczywistość alternatywną możemy sobie jedynie wyobrażać. Że nie wiemy, co by się stało, gdyby w 1978 roku konklawe zamiast Karola Wojtyły wybrało jakiegoś hipotetycznego Holendra, który skierowałby Nawę Piotrową nie przeciw „cywilizacji śmierci", tylko bardzo liberalnym kursem. Ja mam tu pesymistyczne intuicje, ale Krasowski może mieć inne.

Znacznie ważniejszy jest jednak oczywisty fakt, że pontyfikat Jana Pawła II umocnił wielu katolików. Że przynajmniej ich część na skutek pontyfikatu, nauk papieża, jego popularności i w ogóle wszystkiego, co składało się na fenomen papieża Polaka, stała się bardziej pewna siebie, niż była niegdyś. I na pewno pewniejsza siebie, niż byłaby w świecie ukształtowanym przez umownego papieża Holendra.

Po co pieriestrojka?

Notabene historii papiestwa, w której według Krasowskiego Jan Paweł II miał się w ogóle nie zapisać, nie sposób oddzielić od historii powszechnej. A doprawdy trudno utrzymywać, jakoby nie odegrał on znaczącej roli w polityce końcówki wieku XX. Są tacy, którzy uważają, że to on obalił komunizm. Marcin Wolski w swojej powieści „Alterland" kreśli wizję alternatywnej historii, w której ZSRR w latach 70. i 80. opanowywuje prawie cały świat tylko dlatego, że młody Karol Wojtyła ginie w latach okupacji pod kołami niemieckiej ciężarówki...

To oczywiście przesada, upadek komunizmu był efektem wielu czynników. Ale doprawdy trzeba być ślepym (albo celowo przymykać oczy), żeby nie dostrzec, iż jednym z nich był polski pontyfikat właśnie. I to na kilku płaszczyznach. Jedną z nich był wpływ papieża i jego pierwszej pielgrzymki do ojczyzny na wybuch Sierpnia '80, ale przede wszystkim na formę, jaką wybuch ten przybrał. Bez Jana Pawła II wybuch ten zapewne i tak by nastąpił, ale byłby słabszy i zapewne – mniej pokojowy. Mógłby więc wypalić się w jakichś krwawych walkach ulicznych i zostać spacyfikowany, posłużyć tak jak Grudzień '70 wyłącznie do zmiany ekipy rządzącej PRL.

Konsekwentne, choć momentami ograniczone wsparcie Kościoła dla „Solidarności" ułatwiło polskiej opozycji dotrwanie w jakim takim stanie do Gorbaczowa i pieriestrojki. A o bliskiej i ocenianej jako istotna współpracy między Stolicą Świętą a Waszyngtonem świadczą relacje współpracowników prezydenta Reagana.

Stanowisko zajmowane przez papieża zwiększało pewność siebie i poczucie własnej prawomocności zachodnich przywódców lat 80. Ale ówczesny „efekt JPII" nie ograniczał się ani do spraw bezpośrednio dotyczących Polski, ani do wywierania wpływu pośredniego. Interesujące, jak rozwinęłaby się sytuacja w Ameryce Łacińskiej, gdyby Watykan nie zajął tak zdecydowanego stanowiska w kwestii marksizującej „teologii wyzwolenia"...? Można sobie wyobrazić, że w kilku krajach tego regionu rozpala się pełnoskalowa wojna domowa z komunistyczną partyzantka. USA musi skoncentrować się na bliższej ciału koszuli, Afganistan znajduje się na planie dalszym, mudżahedini nie dostają broni, lekarstw ani pieniędzy. A krwawiąca rana afgańska odegrała naprawdę istotną rolę w uświadamianiu sobie przez radzieckie kierownictwo, że ich kraj znalazł się na równi pochyłej i trzeba coś zmienić...

***

Historia świata zachodniego może potoczyć się nie po myśli Karola Wojtyły. Może być tak, że nie tylko nie uda się – na co wyraźnie liczył papież – reewangelizować Starego Kontynentu, nie tylko nie powróci fenomen masowego katolicyzmu, ale procesy laicyzacyjne postąpią jeszcze dalej niż obecnie. A religia ograniczy się do wąskich i na pierwszy rzut oka trudnych do dostrzeżenia kręgów wyznawców.

Ale nawet wtedy Jan Paweł II pozostanie postacią gigantyczną. Bo tylko gigant mógł przez 20 czy 30 lat wstrzymywać tak potężne i uznawane przez wielu za nieuchronne procesy.

Nawet wtedy – a może zwłaszcza wtedy.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Źle o Nawrockim, dobrze o Hołowni, w ogóle o Mentzenie
Opinie polityczno - społeczne
Wybory prezydenckie zostały rozstrzygnięte. Wiemy już, co zrobi nowy prezydent
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne