Przykład niedościgniony daje oczywiście Rosja, której minister spraw zagranicznych obiecał polskiemu ministrowi na rocznicę zwrot wraku tupolewa i wmurowanie kamienia węgielnego pod pomnik, a potem się okazało, że niestety nie zgadzają się na to okręgowy wiceprokurator ze Smoleńska i lokalne władze.
Ale i Niemcy, choć mniej bezceremonialni, dotrzymują kroku wschodnim preceptorom. Po zablokowaniu rozwoju portu w Świnoujściu gazrurą pani kanclerz obiecała, że Niemcy rurę zakopią, jeśli zajdzie taka potrzeba, co niezmiernie ucieszyło nasz rząd mimo „kwękolenia" fachowców, iż taka operacja na czynnym gazociągu jest w ogóle niemożliwa.
Bo kiedy „zajdzie potrzeba"? Jak port zacznie przyjmować większe statki i się rozwijać. A kiedy może zacząć się rozwijać? Jak się go wcześniej odblokuje.
Kolejnym sukcesem potwierdzającym naszą rosnącą pozycję w Europie jest sprawa Polonii w Niemczech. W czerwcu 2011 roku udało się skłonić niemieckich przyjaciół (którzy o istnieniu u nich polskiej mniejszości nie chcą słyszeć z tą samą konsekwencją, z jaką upierają się przy granicach Rzeszy z 1937 roku) do podpisania umowy, przyznającej Polakom pewne elementarne prawa.
Niestety, jak stwierdził przywódca niemieckiej Polonii w niedawnym bezsilnym apelu do marszałka Borusewicza, umowa „ugrzęzła w gąszczu biurokracji". Nic z niej nie daje się zrealizować, bo jacyś niscy rangą urzędnicy mnożą przeszkody. A władze Niemiec chciałyby, ale co mogą poradzić?