Kilka dekad temu jeden z krajów europejskich miał przemysł samochodowy, stoczniowy, lotniczy, stalowy, taboru kolejowego. Dziś sektory te występują w szczątkowej formie. Nie, to nie Polska, ale Wielka Brytania. W latach 50. Wielka Brytania była predysponowana do zajęcia wiodącego miejsca pomiędzy potęgami przemysłowymi Europy. Posiadała solidną bazę przemysłową, wykształconą ludność, tradycje dobrego rządzenia. Jednak przez kilka dekad prowadziła błędną politykę gospodarczą. Błędy były popełniane przez kolejne rządy, jak również sektor prywatny – jego właścicieli i menedżerów. W latach 40. Partia Pracy znacjonalizowała sektor stalowy, tworząc Iron and Steel Corporation of Great Britain.
Konserwatyści sprywatyzowali tę firmę w latach 50. Partia Pracy raz jeszcze dokonała nacjonalizacji pod koniec lat 60. Po kolejnych dwóch dekadach sektor ten już jako British Steel zostaje ponownie sprywatyzowany. Łączy się z holenderskimi stalowniami w grupę Corus, ale cały czas spada jego konkurencyjność. Dziś resztki brytyjskich stalowni znajdują się w indyjskiej grupie Tata. W rezultacie kraj, który dał światu gruszkę Bessemera, produkuje mniej stali niż Hiszpania, i nieco więcej od nas.
Czy przemysły stalowy lub samochodowy zniknęły z mapy gospodarczej Europy? Nie, ale wiodące ośrodki znajdują się nad Renem. Gospodarka Wielkiej Brytanii zaś wisi na londyńskim City, które wywiera ponadto przemożny wpływ na angielską politykę. Przez całe dekady najzdolniejsza młodzież brytyjska nabierała przekonania, że prawdziwa kariera to praca prawnika lub bankiera. W efekcie Skandynawia, Austria, Niemcy, Czechy, czyli kraje o znacznym udziale przemysłu w PKB, radzą sobie dziś lepiej niż Wielka Brytania. Londyn narzeka na ujemny bilans handlowy w handlu z resztą Unii, ale to sami Brytyjczycy doprowadzili do zaniku swój sektor samochodowy. Jednocześnie zaniedbali koleje, dziś nie mają odpowiednika dla Alstomu lub Siemiensa (Bombardier brytyjski to marka piwa, producent taboru jest firmą kanadyjską).
Nie zachwycam się przemysłem ciężkim okresu PRL. Był często niekonkurencyjny i kosztowny, stworzony ze względu na cele Układu Warszawskiego, nie zaś na cele Warszawy. Ale mimo bagażu epoki PRL trzeba odrzucić postawę ostatnich dwóch dekad, którą można scharakteryzować stwierdzeniem: „najlepszą polityką przemysłową jest jej brak". Przypisuje się je ministrowi przemysłu Tadeuszowi Syryjczykowi i jest równie błędne jak inna jego decyzja – o zaniechaniu zaawansowanej w 80 proc. budowy elektrowni w Żarnowcu, czyli w realiach 2012 roku decyzja kosztująca 20 mld zł. Lekarstwem na tandetną politykę gospodarczą nie może być brak polityki, bo reakcją na tandetne wykonawstwo robót budowlanych nie może być zaniechanie budowy domu. System gospodarczy nie jest tylko (lub nie zawsze) wynikiem spontanicznych procesów. Pomiędzy rokiem 1936 a 1950 General Motors wraz z innymi zainteresowanymi firmami prowadziło strategię wykupu linii tramwajowych od ponad 40 miast amerykańskich. Strategia ta była prowadzona poprzez spółkę celową National City Lines, która następnie zamykała linie tramwajowe. Rozszerzał się dzięki temu rynek zbytu dla aut, a miasta amerykańskie dynamicznie zamieniały się z miast dla ludzi w miasta dla samochodów.
Czy dzisiejsze uzależnienie USA od samochodu i wygląd miast są wynikiem spontanicznych decyzji, czy może niewidzialną rękę rynku ktoś wykręcał za plecami? Jeżeli kraj takiego kalibru jak Polska nie będzie miał własnej strategii gospodarczej, to będzie poddawany strategiom konstruowanym przez innych. Czym bowiem jest dyrektywa chemiczna REACH jak nie podniesioną na europejski poziom polityką wobec przemysłu chemicznego, realizującą cele najlepszych w tej branży koncernów niemieckich? Czym jest polityka klimatyczna Unii jak nie m.in. tworzeniem rynku zbytu na reaktory dla spółki Areva i turbiny wiatrowe?