Show z Januszem Palikotem (i jego pseudoapostazją) w roli głównej może być groźny. Polityk ruchu poparcia samego siebie przy współudziale mediów kreuje bowiem nowego kozła ofiarnego, walką z którym przesłonić można realne problemy naszego kraju. Raz rozpalone emocje religijne (antyreligijne też) niełatwo dają się ostudzić, szczególnie gdy u ich podstaw leży umiejętnie rozgrywany medialny show.
Wróg zmitologizowany
I nie ma najmniejszego znaczenia, że apostazja Palikota jest typowym pustym gestem (czy wręcz symulakrem, narracją odsyłającą wyłącznie do samej siebie). Przylepianie kartek do drzwi świątyń nie ma nic wspólnego z formalnym aktem wystąpienia z Kościoła.
Większego sensu nie miało także Palikotowe nawiązanie do słynnego przybicia tez Marcina Lutra na drzwiach kościoła w Wittenberdze (i to nie tylko dlatego, że opowieść ta jest legendą - w rzeczywistości augustianin przedstawił tezy do dyskusji profesorom miejscowego wydziału teologicznego). Akt ten nie miał nic wspólnego z występowaniem ze wspólnoty wiary czy jej wyrzekaniem się, a był normalną w owym czasie formułą rozpoczynania dyskusji teologicznej, która - o czym wiemy my, ale nie wiedział tego w momencie wystąpienia Luter - ostatecznie doprowadziła do reformacji. Reformacji, która jednak nie była apostazją, ale próbą uzdrowienia - realnie złej w tamtym momencie - sytuacji Kościoła.
O tym wszystkim w przypadku Palikota nie ma mowy. Jemu chodzi tylko o to, by rozbujać społeczne nastroje. Tylko bowiem w sytuacji zimnej (a jeszcze lepiej gorącej) wojny religijnej możliwe jest powiększanie przez niego swojego elektoratu. Mówiąc wprost - Palikot wie, że jak dla PO najlepszą gwarancją władzy jest zmitologizowany wróg w postaci Prawa i Sprawiedliwości, tak dla niego jedyną gwarancją istnienia politycznego jest skuteczne zmitologizowane obrzydzenie Kościoła, uczynienie z niego głównego wroga wolności Polaków.
Spór o inwestyturę
Bez Kościoła, który jest głównym przedmiotem negatywnych odniesień polityka z Biłgoraja, jego ugrupowanie nie ma sensu i przyszłości. Problem polega tylko na tym, że budując w ten sposób swoje poparcie w elektoracie, Palikot niszczy główny fundament ładu społecznego, jakim jest nadal w Polsce Kościół. A to jest już niebezpieczne dla państwa, a nie tylko dla ludzi wierzących.
Show Palikota ma jednak negatywne znaczenie także dla Kościoła. I to nie dlatego, że odciągnie od niego wielu wiernych, ale dlatego, że utrwali w opinii publicznej przekonanie, że politycy mają prawo mieszać się w wewnętrzne sprawy wspólnoty wiernych.
Istotą postulatów Palikota (jeśli wczytać się w to, co wypisuje on na swoim blogu) jest bowiem, ni mniej ni więcej, tylko to, żeby to państwo (w osobie Donalda Tuska) regulowało sposób, w jaki wierny Kościoła ma go opuszczać.