Starożytne chińskie przysłowie mówi: „im więcej ustaw, tym więcej przestępstw". To stwierdzenie odzwierciedla istotę problemu pod tytułem „korupcja". Główną jej przyczyną jest państwowy interwencjonizm.
Regulowanie, koncesjonowanie, licencjonowanie gospodarki i życia społecznego skutkuje skupieniem władzy w rękach pojedynczych urzędników czy agencji rządowych. Urzędnicy nie są aniołami i duża część z nich będzie ulegała korupcyjnym pokusom. Taka jest niestety natura człowieka. Ale też jest to skutek działania polegającego na przekazywaniu im władzy, która powinna być domeną rynku czy społeczeństwa obywatelskiego. Zatem im więcej będziemy dawali uprawnień pracownikom sektora publicznego, tym bardziej prawdopodobne jest, że oni będą jej nadużywali.
Wina ustawodawcy
Pamiętajmy też, że władza regulacyjna może być wykonywana, ponieważ jest oparta na sile państwa jako podmiotu posiadającego monopol na przymus. Przedsiębiorcy i obywatele, nie mogąc się zbuntować przeciwko prawu, wręczają łapówki, żeby przyspieszyć procesy gospodarcze czy związane z życiem prywatnym. To też naturalny mechanizm rynkowy. Czyż nie chcemy otwierać biznesu szybciej niż konkurencja albo być dobrze traktowani w szpitalu?
Podkreślam raz jeszcze - nie chwalę korupcji, problem polega jednak na tym, że sami ją powodujemy, zgadzając się na inflację prawną produkowaną przez ustawodawców, na generowanie setek tysięcy stron aktów prawnych ingerujących w nasze życie, na tworzenie usług państwowych. Później krytykujemy korupcję. To hipokryzja.
Urzędnicy biorą łapówki z różnych przyczyn - niektórzy z tego właśnie powodu szukają pracy w urzędach, inni podlegają stopniowemu zepsuciu, choć na początku mieli dobre intencje. Urzędnicy nie są z natury gorsi od innych ludzi, lecz psują ich bodźce, które wysyła ustawodawca.