Czy Pekin zastąpi nam Waszyngton?

Kiedy wszyscy tną wydatki i ograniczają inwestycje, Chińczycy przyjeżdżają do Europy Środkowej, zapowiadają ofensywę gospodarczą - pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 20.06.2012 19:24

Igor Janke

Igor Janke

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Kiedy Wen Jiabao, premier Chin, niedawno przyjechał do Warszawy, spotkał się z 16 premierami pastw środkowoeuropejskich. Poprzednio takie spotkanie miał tylko Barack Obama. Z  tym, że amerykański prezydent zapowiada dziś militarny odwrót od Europy i nie miał dotąd ani jednej ważnej politycznej deklaracji związanej z naszym regionem.

Tymczasem  Wen Jiabao złożył w Warszawie konkretne zapowiedzi. Już dawno żaden przywódca innego kraju nie zgłosił takiego zainteresowania naszym regionem. Konkretnym wyrazem tego zainteresowania Chin Polską (i odwrotnie) są bezpośrednie połączenia lotnicze. Te na linii Pekin - Warszawa otwarto pod koniec maja. Wkrótce planowane jest uruchomienie bezpośredniego połączenia z Szanghajem. To coś znaczy.

Dobry klimat

Gdyby chiński premier przyleciał do Polski pięć lat temu, zapewne spotkałby się z licznymi protestami. Gazety publikowałyby teksty o łamaniu praw człowieka w Chinach, a opozycja darłaby szaty, że rząd spotyka się z przedstawicielami reżimu. Zapewne i w samej partii rządzącej podniosłyby się krytyczne głosy, czy przywódcy Polski, kraju słynącego z walki o wolność i prawa człowieka, powinni spotykać się z przedstawicielami pekińskiego reżimu.

Dziś nie pada nawet słowo „reżim". Gazety pisały o wielkim wydarzeniu. Nawet opozycja nie próbowała wykorzystać wizyty chińskiego premiera do ataku na rząd Platformy. Kryzys spowodował, że Chiny są dziś powszechnie akceptowanym partnerem.

Kiedy nikt nie ma pieniędzy, wszyscy tną wydatki i ograniczają inwestycje, Chińczycy przejeżdżają do Europy Środkowej, zapowiadają ofensywę gospodarczą i proponują linie kredytowe na inwestycje w nowe technologie i infrastrukturę.

Chińska wizyta została przyjęta ciepło i można było usłyszeć ciche: „Uffff". Wreszcie ktoś się nami interesuje, zapowiada rozwój, a nie zwijanie się. Oczekiwanie na jakieś pozytywne deklaracje gospodarcze było tak duże, że o skandalu z firmą Covec wspominano tylko półgębkiem, a chińskie deklaracje, że to były pierwsze śliwki robaczywki, przyjęto ze zrozumieniem.

„Nigdy wcześniej nie było tak dobrego klimatu politycznego dla zacieśniania współpracy polsko-chińskiej" - mówił niedawno szef Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych Sławomir Majman.

Szykowanie się do skoku

Dopowiedzmy od razu: nigdy chyba od 1989 roku stosunki polsko-amerykańskie nie były tak letnie. Słynny polski proamerykanizm topnieje jak śnieg na wiosnę. Trudno się dziwić - zainteresowanie USA naszym regionem maleje. Przekonanie, że NATO - instytucja, która najbardziej kojarzy nam się z Ameryką - może nas skutecznie obronić, też nie jest już tak wielkie jak w momencie, gdy wstępowaliśmy do Sojuszu.

Kiedy Amerykanie nie mogą się zdecydować, czy znieść nam wizy, i zmieniają koncepcje dotyczące tarczy antyrakietowej, Chińczycy przyjeżdżają i zapowiadają otwarcie swoich banków oraz kredyty dla naszych firm, które będą chciały realizować innowacyjne projekty.

W czasie gdy sojusznicy z NATO i Unii Europejskiej - Francuzi - sprzedają Rosjanom okręty wojenne, Niemcy budują z nimi niekorzystny dla nas gazociąg, Amerykanie wycofują z wcześniejszych deklaracji dotyczących ważnego projektu obronnego, kiedy najważniejsze kraje europejskie naciskają na zmniejszenie budżetu unijnego (co będzie się wiązać ze zmniejszeniem dotacji dla nas), Chińczycy przyjeżdżają i mówią: „Jesteście dla nas strategicznym partnerem. Przywozimy kilkaset firm, zapowiedzi inwestycji, bankierów z walizkami. Niczego od was nie oczekujemy. Dajcie nam tylko wydawać u was pieniądze, otwierać firmy i inwestować".

Dla wymęczonych kryzysem polityków, dziennikarzy, działaczy gospodarczych zabrzmiało to tak cudownie, że mogli tylko podskoczyć z radości. I trudno się dziwić. Amerykanie mają powody, by przenosić swoje zainteresowanie do Azji. Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy mają powody, by zmniejszać budżet. A polscy politycy mają powody, by cieszyć się z chińskich inwestycji.

Warto jednak zdać sobie sprawę, że jeśli wszystko będzie się tak dalej toczyć, stopniowo zmieniać się też będą układ geopolityczny i strefy wpływów. Trend jest wyraźny. Obroty handlowe z Chinami bardzo się zwiększają. Już dziś są dwukrotnie wyższe niż z Ameryką. Z Chinami obroty za 2011 r. sięgają 14,5 miliarda euro, z Ameryką - 6,7 miliarda euro. I Chińczycy zapowiadają radykalny wzrost. Warto przypomnieć, że już dziś są trzecim - po Niemcach i Rosji - krajem, z którego najwięcej importujemy.

Ciągle rzecz jasna nie da się porównać chińskich i amerykańskich inwestycji. Na koniec 2010 roku wartość bezpośrednich inwestycji amerykańskich w Polsce wyniosła 9,271 miliarda euro, a Chin - 246 milionów euro.

Niemniej i ta wspomniana wizyta chińskiego premiera, i szereg nieustannie trwających wizyt na niższym szczeblu świadczą o tym, że poziom inwestycji chińskich będzie się szybko zwiększał. Eksperci z Deloitte przewidują, że za dwa lata Chińczycy będą u nas inwestować rocznie około 400 milionów euro.

Już czekają na decyzje Komisji Nadzoru Bankowego wnioski Bank od China i Industrial and Commercial Bank od China na zgodę dotyczącą otwarcia działalności w Polsce. Pojawienie się banków oznacza, że chińskie firmy szykują się do skoku. Pamiętajmy, że mamy do czynienia z krajem, gdzie państwo koordynuje i kontroluje wszelką działalność. Chińskie banki pojawiają się tu po to, by obsługiwać chińskie inwestycje. To świadczy o tym, jak poważne decyzje zapadły w Pekinie.

Nowe tereny

Do Poznania przyjechało niedawno 300 chińskich wystawców na targi. Pekin apeluje o otwarcie dla nich specjalnych stref ekonomicznych w naszym kraju. Rząd zapowiada także wymianę stypendialną miedzy naszymi uczelniami. Zasoby Państwa Środka są ciągle ogromne. A mówimy o kraju, który ma jedną trzecią rezerw walutowych świata.

Polska potrzebuje tych inwestycji, potrzebuje większego otwarcia Chin na nasze produkty i inwestycje. Potrzebuje nowego rynku i silnych impulsów rozwojowych. Wszystko wskazuje na to, że nie ma innej drogi. Państwo Środka będzie u nas obecne coraz mocniej.

Chińczycy na razie nie oczekują poważnych politycznych koncesji. Ale powoli będą się one pojawiać. Biznes i polityka są u nich ściśle ze sobą połączone i gdy pojawi się poważny problem polityczny, zapewne pojawią się też równie poważne oczekiwania. Na razie Chińczycy mają już zapewnione jedno - Europa, w tym Polska, przestała mówić o łamaniu praw człowieka w Chinach. Już dziś Polska popiera przyznanie jej statusu gospodarki rynkowej. Jakie mogą być następne kroki z naszej strony?

Ważne jednak jest i to, byśmy zarówno my, jak i nasi partnerzy, starzy alianci, zdali sobie sprawę, że tygrys, którego rozwoju tak się boją w Waszyngtonie, wchodzi na tereny, które tradycyjnie były im bliskie. Warto, by waszyngtońscy stratedzy zauważyli, że premier Chin ma spotkania organizowane z taką samą pompą jak prezydent Stanów Zjednoczonych. Że poziom akceptacji, a wręcz cichego entuzjazmu dla chińskich inwestycji rośnie proporcjonalnie do spadku poziomu entuzjazmu dla partnerstwa ze Stanami Zjednoczonymi.

Obudźmy Amerykę

Wyobraźmy sobie sytuację za pięć - dziesięć lat. Poziom chińskich inwestycji w Polsce i całej Europie Środkowej wzrósł gwałtownie. Wymiana handlowa też. W międzyczasie wzrosło napięcie między USA a Chinami (amerykańscy stratedzy już dziś mówią o takiej możliwości). Narasta konflikt. Amerykanie oczekują deklaracji politycznych od swoich partnerów. Czy Europa Środkowa będzie wtedy tak chętnie wspierać USA jak podczas ataku na Irak?

Jeśli nie zadbamy, by nie tylko utrzymać, ale i wzmocnić sojusz transatlantycki, by NATO było nadal najpotężniejszą instytucją, w której wszyscy czują się bezpiecznie, sytuacja może się skomplikować. Amerykańska administracja - niezależnie od tego, kto wygra jesienne wybory - powinna przemyśleć swoją strategię wobec Europy Środkowej. Ten tradycyjnie proamerykański region z każdym dniem osłabia swoje związki Waszyngtonem. A wiele wskazuje na to, że będzie je wzmacniał z gwałtownie rosnącym w siłę konkurentem Waszyngtonu.

Końcowy efekt nie musi być dla nas wcale taki przyjemny. Dlatego, rozwijając biznes z Chinami, musimy myśleć o tym, jak zachęcić Amerykanów, by nie odwracali się od naszej części świata. My w Polsce i w innych krajach Europy Środkowej lepiej niż nasi partnerzy ze „starej" Europy zdajemy sobie sprawę z tego, jak ważny jest sojusz transatlantycki. Co możemy zrobić, by tę współpracę pobudzić na nowo?

Przede wszystkim nie obrażać się tak łatwo na Waszyngton. Musimy pokazać, że Europa Środkowa jest potencjalnym poważnym partnerem Ameryki. Musimy wspólnie budować nasze zdolności militarne w regionie poważniej niż do tej pory. Trzeba intensywnie pracować nad tym (co dziś jest niezwykle trudne), by cała Europa uznała, iż na obronę trzeba wydawać pieniądze, nawet w czasie kryzysu. Musimy też rozwijać intensywnie współpracę z Ameryką tam, gdzie ona jest dziś najbardziej realna i gdzie mamy najbardziej widoczne wspólne interesy - np. w sprawach energetycznych, zwłaszcza gazu łupkowego.

Ameryka musi się obudzić, a my musimy ją do tego zachęcać. Siła i stabilność Ameryki jest nam potrzebna równie mocno jak chińskie inwestycje.

Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Źle o Nawrockim, dobrze o Hołowni, w ogóle o Mentzenie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Wybory prezydenckie zostały rozstrzygnięte. Wiemy już, co zrobi nowy prezydent
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne