Gruszki na europejskiej wierzbie

Nie dajmy sobie wmówić, że warto za walkę z kryzysem w Europie i nieokreślone „członkostwo w klubie" płacić Brukseli jakimikolwiek kompetencjami w obszarze zarządzania gospodarczego - pisze europoseł

Publikacja: 01.08.2012 19:27

Gruszki na europejskiej wierzbie

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz Rafał Guz

Red

Jak dalece mamy przekazywać kompetencje Unii Europejskiej? W czasach olbrzymich - kontrolowanych, planowanych, ale także chaotycznych i tych wymuszanych przez czynniki zewnętrzne - zmian w Unii Europejskiej to kluczowe pytanie, przed którym stoi polityka polska.

Zaniedbania jeszcze z lat 90., kiedy na próżno konserwatyści domagali się ustalenia naszej integracyjnej doktryny, chowanie się znacznej części klasy politycznej za kiczem baloników i confetti rozmaitych parad i obchodów doprowadziły do tego, że mamy poważny kłopot z odpowiedzią na to proste pytanie. Znaczna część klasy politycznej chciała błogiego, lunatycznego dreptania za „głównym nurtem" UE i pewnie dalej byśmy mogli taką drogą bezmyślnie podążać, gdyby nie fakt, że sama UE nie wie dziś, co ze sobą zrobić. Nagle to główne stolice powróciły do pytań o model, o reguły, w końcu o samo trwanie unii monetarnej i integracji europejskiej.

Jedynym aspektem UE, który działa, jest powołany ponad 50 lat temu wspólny rynek

Polska znalazła się w sytuacji dziecka rozwodzących się rodziców. Jeszcze próbuje sobie tłumaczyć, że wszystko będzie dobrze, że wystarczy, by tata przestał pić, a mama trochę odpoczęła w górach, ale niepokoje o przyszłość natrętnie powracają i mącą upragniony błogi spokój. Czas na przyspieszone dojrzewanie!

Nic się nie stało?

Zbigniew Czachór na łamach „Rzeczpospolitej" odpowiada z typowym dla zawodowców od integracji, europeistów, uspokajającym tonem eksperta. Z suwerennością w coraz bardziej gęstej UE nic się podobno nie dzieje, bo to tylko wspólne wykonywanie niczym nieuszczuplonej suwerenności państw członkowskich. Takie semantyczne gry, których europeistyka jest pełna (czy jest tam cokolwiek innego...?) nie wytrzymują konfrontacji z buzującymi ulicami Rzymu, Madrytu czy Aten, a tym bardziej z chłodnym namysłem sędziów z Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe. I rozpalony ateński młodzian, któremu obiecano dożywotni dobrobyt, i niemiecki konstytucjonalista mówią jedno: sprawy zaszły na tyle daleko i mają tak poważny wpływ na nasze pieniądze, że chcemy przywrócić naszą kontrolę nad tym procesem. Drogi, skomplikowany i mało demokratyczny proces polityczny w Brukseli napawa nas niepokojem. Choćby dlatego żargon europeistów o „współdzielonej suwerenności" należy uznać za całkowicie przebrzmiały.

Aleksander Kaczorowski odwołuje się do tradycyjnego pojęcia suwerenności i demokracji. To adekwatna odpowiedź, biorąc pod uwagę, że historycznie europejska demokracja narodziła się z potrzeby kontroli wydatków i nakładania podatków przez suwerena. To ważna przeciwwaga dla często lekkomyślnych rozważań politologów o unijnym zarządzaniu gospodarczym, które może pozbawić polski Sejm wpływu na politykę strukturalną, budżetową, podatkową czy rynku pracy. Zbyt często rozpaleni euroentuzjazmem zapominamy, że uszczuplanie władzy polskiego Sejmu to pozbawianie władzy nas, polskich obywateli. Sejm to najwyższa władza w RP. Sejm to w końcu serce polskiej demokracji. Imitacyjny, a przynajmniej niepełny charakter Parlamentu Europejskiego jest dostrzegany w niemieckim orzecznictwie konstytucyjnym, a nawet w samej Brukseli. Niemiecki TK cały czas żąda umocnienia władzy Bundestagu w procesie integracji. W czerwcowym raporcie o przyszłości UE nawet przewodniczący Herman Van Rompuy kładzie nacisk na parlamenty krajowe w rozwiązywaniu problemu deficytu demokratycznego. Żal, że w Polsce, gdzie efekt działania Sejmu Czteroletniego jest upamiętniony świętem państwowym, ta refleksja prawie nie istnieje.

Wszystkie scenariusze walki z kryzysem mają dziś wspólny mianownik - uwspólnotowienie. Europa ma się podnieść z zapaści, kiedy państwa wspólnie pokryją dług, wspólnie zagwarantują zobowiązania (euroobligacje) lub wspólnie zapewnią płynność banków. Kraje, którym ta pomoc jest potrzebna, mają tylko jedną „walutę", którą mogą za takie solidarnościowe usługi płacić - przekazywanie kompetencji gospodarczych innym podmiotom. Na początek będzie to pewnie Komisja Europejska, ale na koniec sędziowie w Karlsruhe zażądają każdorazowej kontrasygnaty Bundestagu. Trudno się temu dziwić. Tym razem chodzi o naprawdę duże pieniądze. Nie jest moją sprawą doradzać Włochom czy Grekom, co powinni w tej sytuacji robić. Martwi mnie jednak bezkrytyczne przekonanie o konieczności takich kroków panujące w Polsce.

Na razie nie jesteśmy w sytuacji chronicznego deficytu czy długu, nasze banki są w dobrej kondycji, a płynny kurs waluty narodowej sanuje naszą konkurencyjność. Dobrze życząc Angeli Merkel, chciałbym jednocześnie, by do polskiego rządu dotarł fakt, że to konkurencja, a nie harmonizacja i koordynacja polityki gospodarczej jest naszym sprzymierzeńcem na wspólnym rynku.

W tym momencie u wielu polityków koalicji rządowej pojawia się nuta strategiczna. W opinii polityków PO musimy się bezwarunkowo pchać do najgłębszych pokładów integracji, ponieważ unijny budżet daje nam siły rozwojowe, a członkostwo w UE jest naszą polisą bezpieczeństwa wobec Rosji.

Jednak unijny budżet właśnie przemija. Jeżeli ktoś się spodziewa istotnych transferów po 2020 roku, to jest marzycielem. Już w 2014 roku poczujemy gorzki smak reform, jakim poddawana jest polityka rolna, spójności i regionalna. Składki będą renacjonalizowane do najbogatszych państw UE za pomocą kryteriów ekologicznych, klimatycznych oraz polityki badań i rozwoju.

Unijna polityka zagraniczna i bezpieczeństwa jest z kolei bezprecedensowym przykładem dysproporcji słów i instytucji do treści. Obiecywano nam, że instytucje traktatu lizbońskiego usprawnią politykę zagraniczną UE. Budujemy unijny „korpus dyplomatyczny" i unijne „ambasady" na całym świecie. Catherine Ashton dwoi się i troi, by dodać temu powagi. Ale, gdy sytuacja w Libii nabiera tempa, Europa jest reprezentowana przez Francję i Anglię, które swoich działań militarnych nawet nie konsultują w Brukseli. Zasłaniając oczy na te fakty, robimy sobie wielką krzywdę, budując nasze bezpieczeństwo na piasku.

Umacniać wolny rynek

Jedynym aspektem UE, który działa, jest powołany ponad 50 lat temu wspólny rynek. O to warto i można skutecznie dziś zabiegać. Po naszej stronie stoją traktaty i historyczne dziedzictwo integracji. To wspólnego rynku, integracji negatywnej polegającej na likwidacji barier, warto strzec. To o dostęp do wspólnego rynku warto się dziś bić. Reszta to aspekty przemijające, jak budżet, albo całkowicie zmyślone, jak polityka zagraniczna. Podsuwane nam europejskie zarządzanie gospodarcze w najlepszym wypadku oznacza upowszechnienie chorób rozwojowych panujących w wielu krajach Unii na względnie zdrową resztę. W gorszym wypadku może jednak oznaczać celowe hamowanie wzrostu w Europie Środkowej, by wyznaczyć jej rolę zaplecza dla rozwiniętych państw Zachodu. Przykładem takiego korygowania przewag konkurencyjnych Polski jest polityka klimatyczna UE, realizowana pod wzniosłymi hasłami walki z globalnym ociepleniem.

Dlatego nie dajmy sobie wmówić, że warto za walkę z kryzysem i nieokreślone „członkostwo" w klubie płacić jakimikolwiek kompetencjami w obszarze zarządzania gospodarczego. Kot w worku? Wróbel w garści i kanarek na dachu? Gruszki na wierzbie? Większość polskich przysłów wyraźnie przestrzega przed naszym głębszym zaangażowaniem w integrację europejską!

Autor jest posłem PiS do Parlamentu Europejskiego

Jak dalece mamy przekazywać kompetencje Unii Europejskiej? W czasach olbrzymich - kontrolowanych, planowanych, ale także chaotycznych i tych wymuszanych przez czynniki zewnętrzne - zmian w Unii Europejskiej to kluczowe pytanie, przed którym stoi polityka polska.

Zaniedbania jeszcze z lat 90., kiedy na próżno konserwatyści domagali się ustalenia naszej integracyjnej doktryny, chowanie się znacznej części klasy politycznej za kiczem baloników i confetti rozmaitych parad i obchodów doprowadziły do tego, że mamy poważny kłopot z odpowiedzią na to proste pytanie. Znaczna część klasy politycznej chciała błogiego, lunatycznego dreptania za „głównym nurtem" UE i pewnie dalej byśmy mogli taką drogą bezmyślnie podążać, gdyby nie fakt, że sama UE nie wie dziś, co ze sobą zrobić. Nagle to główne stolice powróciły do pytań o model, o reguły, w końcu o samo trwanie unii monetarnej i integracji europejskiej.

Pozostało 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?