Jak dalece mamy przekazywać kompetencje Unii Europejskiej? W czasach olbrzymich - kontrolowanych, planowanych, ale także chaotycznych i tych wymuszanych przez czynniki zewnętrzne - zmian w Unii Europejskiej to kluczowe pytanie, przed którym stoi polityka polska.
Zaniedbania jeszcze z lat 90., kiedy na próżno konserwatyści domagali się ustalenia naszej integracyjnej doktryny, chowanie się znacznej części klasy politycznej za kiczem baloników i confetti rozmaitych parad i obchodów doprowadziły do tego, że mamy poważny kłopot z odpowiedzią na to proste pytanie. Znaczna część klasy politycznej chciała błogiego, lunatycznego dreptania za „głównym nurtem" UE i pewnie dalej byśmy mogli taką drogą bezmyślnie podążać, gdyby nie fakt, że sama UE nie wie dziś, co ze sobą zrobić. Nagle to główne stolice powróciły do pytań o model, o reguły, w końcu o samo trwanie unii monetarnej i integracji europejskiej.
Jedynym aspektem UE, który działa, jest powołany ponad 50 lat temu wspólny rynek
Polska znalazła się w sytuacji dziecka rozwodzących się rodziców. Jeszcze próbuje sobie tłumaczyć, że wszystko będzie dobrze, że wystarczy, by tata przestał pić, a mama trochę odpoczęła w górach, ale niepokoje o przyszłość natrętnie powracają i mącą upragniony błogi spokój. Czas na przyspieszone dojrzewanie!
Nic się nie stało?
Zbigniew Czachór na łamach „Rzeczpospolitej" odpowiada z typowym dla zawodowców od integracji, europeistów, uspokajającym tonem eksperta. Z suwerennością w coraz bardziej gęstej UE nic się podobno nie dzieje, bo to tylko wspólne wykonywanie niczym nieuszczuplonej suwerenności państw członkowskich. Takie semantyczne gry, których europeistyka jest pełna (czy jest tam cokolwiek innego...?) nie wytrzymują konfrontacji z buzującymi ulicami Rzymu, Madrytu czy Aten, a tym bardziej z chłodnym namysłem sędziów z Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe. I rozpalony ateński młodzian, któremu obiecano dożywotni dobrobyt, i niemiecki konstytucjonalista mówią jedno: sprawy zaszły na tyle daleko i mają tak poważny wpływ na nasze pieniądze, że chcemy przywrócić naszą kontrolę nad tym procesem. Drogi, skomplikowany i mało demokratyczny proces polityczny w Brukseli napawa nas niepokojem. Choćby dlatego żargon europeistów o „współdzielonej suwerenności" należy uznać za całkowicie przebrzmiały.