Doktor Radosław i Mister Radek

Coraz trudniej połapać się w zawiłościach prywatnej dyplomacji ministra Sikorskiego - pisze publicysta

Aktualizacja: 20.09.2012 20:17 Publikacja: 20.09.2012 20:08

Doktor Radosław i Mister Radek

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Radek Sikorski, minister spraw zagranicznych RP, oraz Guido Westerwelle, jego niemiecki odpowiednik, wspólnie napisali dla międzynarodowego wydania dziennika „The New York Times" tekst zatytułowany „Nowa wizja Europy". Przedstawia on główne tezy raportu tzw. grupy refleksyjnej „Przyszłość Europy", nad którym przez pół roku pracowali szefowie dyplomacji z 11 państw UE.

Teza jest właściwie jedna: potrzebujemy więcej Europy, a nie mniej. To zdanie, od wielu miesięcy powtarzane do znudzenia przez brukselskich eurokratów, otwiera nawet jeden z akapitów. Potem banał goni banał: euro trzeba uratować za wszelką cenę, Parlament Europejski powinien odgrywać większą rolę, gospodarka UE musi być bardziej konkurencyjna, a wspólna polityka bezpieczeństwa i obrony aktywniejsza.

Sikorski i Westerwelle podkreślają, że warunkiem przetrwania wspólnej waluty jest „dyscyplina budżetowa", która jednak „nie może zdusić wzrostu" (jak tu nie przyznać racji: każdy chciałby być piękny, zdrowy i bogaty). By zaś Unia stała się bardziej demokratyczna, przewodniczący Komisji Europejskiej miałby być wybierany w wyborach powszechnych.

Pojawiają się właściwie tylko dwa nowe, nieomawiane dotąd szerzej postulaty: utworzenia unijnej straży granicznej z prawdziwego zdarzenia, która pilnowałaby ścisłego przestrzegania układu z Schengen, oraz ustanowienia stałego komitetu odpowiedzialnego za współpracę między europarlamentem a parlamentami narodowymi. Mówiąc krótko: więcej Europy, więcej biurokracji i więcej wydatków z budżetu UE.

Po Westerwellem, polityku przeciętnym i pozbawionym charyzmy, nie spodziewałem się niczego odkrywczego. Ale Radek Sikorski, były dziennikarz prasy anglosaskiej, który w przeszłości nie bał się głosić obrazoburczych opinii na temat Unii, mógłby w ten artykuł włożyć nieco więcej wysiłku.

Zapewne Sikorskiemu zależało na występie w takim właśnie duecie, niezależnie od miałkości ostatecznego efektu. Po to, aby pokazać raz jeszcze, że Polska gra z Niemcami nie tylko w jednej lidze, ale i w jednej drużynie. Że po objęciu władzy w Pałacu Elizejskim przez Francois Hollande'a i schłodzeniu stosunków między Paryżem a Berlinem, to Polska jest teraz najbliższym sojusznikiem Niemiec. I że poglądy obu stolic na przyszłość Starego Kontynentu są tożsame.

Prawdopodobnie cała para znowu pójdzie w gwizdek, a raport szefów dyplomacji wyląduje tam, gdzie wylądowały rekomendacje innych „grup refleksyjnych" - w dolnych szufladach eurobiurek.

Pamiętacie Państwo grupę mędrców, kierowaną przez byłego premiera Hiszpanii Felipe Gonzáleza, ze szczytnym udziałem Lecha Wałęsy? Przedstawiła ona swój końcowy raport w maju 2010, po półtorarocznych dywagacjach (koszt dywagacji: równo milion euro). Z raportu wynikało, iż Unia Europejska „powinna poprawić funkcjonowanie rynków finansowych i nadzór nad nimi", „podwyższyć wiek emerytalny", „dążyć do stworzenia gospodarki niskoemisyjnej" oraz „wydawać więcej pieniędzy na inwestycje i badania". Państwa członkowskie zaś „powinny przeznaczyć odpowiednie zasoby na walkę z wykluczeniem społecznym i ubóstwem oraz dyskryminacją ze względu na płeć". Mędrcy zdiagnozowali też przyczyny kryzysu finansowego, dochodząc do wniosku, iż „nie miały one związku z euro ani paktem stabilizacji i wzrostu" (chyba zatem miały związek z plamami na Słońcu i burzami magnetycznymi).

Jakoś żaden europejski polityk nie powoływał się potem na raport mędrców, co specjalnie nie dziwi. Podobny los może spotkać dokument podpisany przez 11 szefów dyplomacji, choć jest tutaj jedna zasadnicza różnica: został on przygotowany i przedstawiony przez czynnych polityków. Takim politykiem jest też polski minister.

I znów nie wiadomo, w jakiej tak naprawdę roli występuje Radek Sikorski (jako współautor tekstu w „NYT" powrócił do zdrobniałej formy imienia). Raport grupy refleksyjnej jest wprawdzie tylko „wizją", lecz zawiera konkretne postulaty legislacyjne. Pytanie brzmi, czy Sikorski jest tylko heroldem, obwieszczającym światu owoce ciężkiej, intelektualnej pracy 11 ministrów, czy też przedstawicielem rządu suwerennego - wciąż jeszcze - kraju. Jak pamiętamy, po kontrowersyjnym przemówieniu Sikorskiego w Berlinie jesienią ubiegłego roku rząd przez długi czas nie był w stanie odpowiedzieć na proste pytanie: czy to oficjalne stanowisko władz RP, czy prywatne poglądy ministra? A może obecna „grupa refleksyjna" jest samozwańczym zalążkiem przyszłej, kolektywnej polityki zagranicznej UE? Czy wystąpienie Sikorskiego to głos Polski czy głos Europy? (i bardzo proszę ewentualnych polemistów, by oszczędzili mi sformułowań typu: Europa powinna mówić jednym głosem).

Sporą część swojego „exposé" obaj ministrowie poświęcają sytuacji w strefie euro. „Musimy dokonać reformy Unii Gospodarczej i Walutowej, przeprowadzić zmiany strukturalne i zwiększyć naszą konkurencyjność - czytamy. - Należy wyposażyć instytucje unijne w szersze uprawnienia dotyczące kontrolowania budżetów państw członkowskich, zaś koordynacja działań w sferze gospodarki, zwłaszcza w obszarach istotnych dla wzrostu i konkurencyjności, musi być ściślejsza. Apelujemy również o stworzenie skutecznego mechanizmu nadzoru bankowego" (zwróćmy uwagę, iż mędrcy Gonzáleza apelowali o to samo blisko dwa i pół roku temu).

Sikorski nieco się gubi w swoich koncepcjach. W „NYT" pozuje na głównego rozgrywającego w strefie euro, który będzie dzielnie walczył o jej uratowanie. Tymczasem dwa tygodnie wcześniej, w „FAZ" odcinał się od projektu

Pochylmy się nad tym fragmentem. Polski minister spraw zagranicznych podpisuje się pod propozycjami daleko idących zmian w instytucjonalnej architekturze eurolandu. Chce reformować Unię Gospodarczą i Walutową. Chce kontrolować budżety narodowe. Popiera nadzór bankowy na poziomie unijnym. Jest to o tyle ciekawe, iż nasz kraj - jeśli mnie pamięć nie myli - nie jest częścią strefy euro i nie ma żadnych instrumentów, by wpływać na jej kształt (wśród wspomnianych 11 państw był tylko jeszcze jeden kraj spoza eurolandu: Dania). Owszem, Polska zobowiązała się, iż w przyszłości przyjmie wspólną walutę, zatem rząd Donalda Tuska może się wypowiadać na temat proponowanych reform. Ale nie w sposób sugerujący, iż... owe reformy własnoręcznie przeforsuje wraz z rządem Niemiec.

W dodatku deklaracje Sikorskiego są dużo bardziej jednoznaczne niż dotychczasowe sygnały płynące od samego premiera czy ministra finansów Jacka Rostowskiego. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą" Sikorski zarzeka się, że konsultował wszystko z premierem i prezydentem. Nadal nie wiemy jednak, do jakiego stopnia mamy tutaj do czynienia z oficjalną linią rządu RP.

Czy oznacza to, że Polska ostatecznie zgodziła się, by Komisja Europejska głębiej ingerowała w budżety narodowe? Czy unia bankowa jednak nam się podoba? Wszak podczas niedawnego spotkania szefów resortów finansów UE w Nikozji Rostowski mówił: „Na obecnym etapie przystąpienie do unii bankowej nas zupełnie nie interesuje. Nie możemy przystąpić do czegoś, w czym nie mamy głosu, a w czym bylibyśmy poddani decyzjom tej instytucji. To zupełnie odpada". Jeden minister mówi więc: „Powołajmy unię bankową", drugi zaś przestrzega: „Nie wchodźmy do unii bankowej".

Zresztą Sikorski sam nieco gubi się w swoich koncepcjach. W „NYT" pozuje na głównego rozgrywającego w strefie euro, który będzie dzielnie walczył o jej uratowanie. Tymczasem dwa tygodnie wcześniej, w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung", wyraźnie odcinał się od całego projektu: „Nie powinniście nam zarzucać, że nie chcemy przystąpić do strefy euro, dopóki tkwi ona w ciężkim kryzysie. Jesteśmy gotowi się przyłączyć, ale dopiero wtedy, kiedy rozwiążecie WASZE (podkreślenie moje - M.M.) problemy i gdy my będziemy mogli powiedzieć polskiemu społeczeństwu, że wejście do eurolandu nie wiąże się już z żadnym niebezpieczeństwem".

W niemieckim dzienniku minister spraw zagranicznych występuje jako „Radoslaw". Dr. Jekyll i Mr. Hyde? Doprawdy, coraz trudniej połapać się w meandrach prywatnej dyplomacji Radosława/Radka Sikorskiego.

Radek Sikorski, minister spraw zagranicznych RP, oraz Guido Westerwelle, jego niemiecki odpowiednik, wspólnie napisali dla międzynarodowego wydania dziennika „The New York Times" tekst zatytułowany „Nowa wizja Europy". Przedstawia on główne tezy raportu tzw. grupy refleksyjnej „Przyszłość Europy", nad którym przez pół roku pracowali szefowie dyplomacji z 11 państw UE.

Teza jest właściwie jedna: potrzebujemy więcej Europy, a nie mniej. To zdanie, od wielu miesięcy powtarzane do znudzenia przez brukselskich eurokratów, otwiera nawet jeden z akapitów. Potem banał goni banał: euro trzeba uratować za wszelką cenę, Parlament Europejski powinien odgrywać większą rolę, gospodarka UE musi być bardziej konkurencyjna, a wspólna polityka bezpieczeństwa i obrony aktywniejsza.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?