Polscy nietykalni

Ograniczenie wszelkiej maści przywilejów to najtrudniejsze wyzwanie dla Donalda Tuska. Na razie jednak premier się do tego nie pali – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 22.10.2012 03:35 Publikacja: 22.10.2012 03:35

Polscy nietykalni

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Zamiast zwracać uwagę na to, co powiedział premier w „drugim exposé", przyjrzałbym się temu, czego nie powiedział. Rozwodził się nad wielkimi inwestycjami w infrastrukturę, urlopami macierzyńskimi czy niemożnością ozusowania w najbliższym czasie umów cywilnoprawnych, a ledwie napomknął o konieczności ograniczenia przywilejów górników i rolników.

Tymczasem trudno sobie wyobrazić zaciskanie pasa w czasach spowolnienia gospodarczego czy sztandarowy i trudny społecznie projekt wydłużenia wieku emerytalnego do 67 lat, jeśli nie będzie temu towarzyszyło ograniczenie liczby świętych krów lub przynajmniej znaczące ograniczenie ich „świętości". Dotychczasowe zbyt opieszałe działania tylko pogarszają sprawę, bo uprzywilejowani widzą, że lobbowanie czy protesty skutkują. Upewnia ich w tym permanentna uległość i bojaźliwość polityków -przypomnijmy słynną i owocną wizytą górników z kilofami pod Sejmem w 2005 roku. Być może radykalne zmiany Donald Tusk przygotowuje, ale nie chce tego nagłaśniać, bo jak mawiają Rosjanie „tisze jediesz, dalsze budiesz". A może jest inaczej, milczy, bo nie ma się czym chwalić. Różne prace koncepcyjne trwają przecież od dawna, zewsząd słyszymy o nowych projektach, a niewiele z tego wynika.

Chwalebnym wyjątkiem jest tutaj wydłużenie czasu pracy służb mundurowych od 1 stycznia 2013, ale ani to zmiana radykalna (dotyczy tylko nowozatrudnionych), ani przy okazji nie zlikwidowano praktyki pompowania pensji tuż przed odejściem, by dać podwładnym wyższą emeryturę. Rządowe kunktatorstwo w dziedzinie ograniczania przywilejów trudno zrozumieć, gdyż obywatele inaczej przyjmują wszelkie „udręki", kiedy wiedzą, że nie ma wyjątków. A przywileje niezwykle ich denerwują. Stąd popularność działań Jarosława Gowina na polu deregulacji. W tych sprawach nie powinno chodzić nawet o miliardowe oszczędności państwa, możliwe zwłaszcza w dłuższej perspektywie, ale zwykłą przyzwoitość i sprawiedliwość.

Trudno sobie wyobrazić zaciskanie pasa w czasach kryzysu, jeśli nie będzie temu towarzyszyło ograniczenie liczby świętych krów

Jak odebrać deputaty

Najbardziej kłujące w oczy zawsze były przywileje górników i rolników. Premier zapowiedział, że w tym roku do Sejmu ma trafić projekt ustawy ograniczającej przesadne prawa tych pierwszych. Teraz górnik pracujący pod ziemią może przejść na emeryturę po 25 latach pracy, a każdy rok liczy mu się jakby pracował 1,8 roku. W myśl nowych zapisów takie uprawnienia przysługiwałyby tylko pracującym bezpośrednio przy wydobyciu. Tyle że według związkowców właściwie każdy spełnia te kryteria – czy to elektryk, czy operator taśmociągu. Podczas „drugiego exposé" premier powiedział, że „stanie się to bez pośpiechu, ze starannością". Nie widać tu jakoś determinacji. Raczej można obawiać się długich prac i kłótni, kogo wpisać na listę. Związkowców irytuje majstrowanie przy ich przywilejach, bo przecież „pracują najciężej", a odchodzą z kopalń jako wraki.

Problem w tym, że gdyby ciężka praca miała być wyznacznikiem wysokości emerytury, to najwięcej zarabialiby kurierzy hipermarketów dźwigający codziennie setki kilogramów. Ciekawe, że mimo narzekań emerytowani górnicy wracają do kopalni, tyle że jako pracownicy firm zewnętrznych. Część przywilejów stała się elementem wynagrodzenia. Trudno odebrać te trzynastki, czternastki, piórnikowe itd. Ale największy absurd to deputaty – historyk ekonomii dopatrzyłby się tutaj elementów prymitywnej gospodarki naturalnej. Efekt jest taki, że blisko 10 proc. węgla najlepszego gatunku trafia do górników i emerytów. Zaraz potem ląduje on na czarnym rynku. Skala tego procederu jest gigantyczna. Tylko w Kompanii Węglowej uprawnionych do otrzymywania deputatów jest 60 tys. górników i 163 tys. emerytów. To ponad 600 tys. ton węgla rocznie za ponad pół miliarda złotych! Tylko niewielka część, może 10–15 proc., rzeczywiście trafia do pieców rodzin górniczych, reszta jest przedmiotem handlu. Nikt przy tym nie płaci tu żadnych podatków.

Rolnik nie do ruszenia

Rok temu premier mówił: „Ponieważ rolnictwo mimo swojej specyfiki, którą szanujemy, jest także formą działalności gospodarczej, od 2013 r. dla gospodarstw rolnych zaczniemy wprowadzać rachunkowość, a następnie opodatkowanie dochodów na ogólnych zasadach. Rozpoczniemy od największych gospodarstw, stopniowo, ewolucyjnie rozszerzając te zasady na mniejsze". Kiedy te słowa się ziszczą? Chyba najlepiej iść do wróżki. PSL łatwo nie odpuści. Partia ta uważa, że działalność rolnicza ma swoją specyfikę, a KRUS jest „tanim systemem opieki społecznej na wsi". Tylko co wspólnego z opieką socjalną mają dysponujący setkami hektarów latyfundyści objęci śmiesznymi składkami i niepłacący podatku dochodowego (to ewenement w całej Unii Europejskiej)? Choć wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat dotyczy także rolników, mechanizm tak skonstruowano, że gdy przejdą na emeryturę wcześniej, nie stracą ani złotówki. Pozostali muszą zadowolić się tzw. emeryturą częściową na bardzo niskim poziomie. Mało tego. Wiek emerytalny w przypadku rolników zacznie być podnoszony dopiero za cztery lata. Rolnicy uwielbiają narzekać, ale nie mają źle. Są jednym z głównych beneficjentów wejścia do Unii Europejskiej. Zarabiają krocie na dopłatach. Najlepszy czas na zmiany zmarnowano właśnie z grubsza dziesięć lat temu, kiedy można było powiązać ten zastrzyk pieniędzy z rezygnacją z przywilejów. Teraz PSL z zimną krwią będzie torpedował wszelkie zmiany, pozostawiając co najwyżej jakąś ich karykaturę.

A może zacząć od siebie?

Kolejna grupa „nietykalnych" to 16 tys. sędziów i prokuratorów. Zamiast na emeryturę w wieku 55 (kobieta) i 60 lat (mężczyzna) przechodzą w stan spoczynku, otrzymując 75 proc. ostatniego wynagrodzenia. Ustawa podwyższająca wszystkim wiek emerytalny do 67 lat przewiduje co prawda zmiany w ich sytuacji, ale daje im czteroletni okres ochronny. W przypadku przeciętnego zjadacza chleba nie ma o tym mowy. Dlaczego okres ochronny wynosi akurat cztery lata, a nie 10 i po co w ogóle istnieje, trudno pojąć.

Rząd od dawna chce się też wziąć do przywilejów urzędników. Słynne były próby redukcji zatrudnienia o 10 proc. (Donald Tusk), a nawet o 20 proc. (Kazimierz Marcinkiewicz). Urzędnika mianowanego zwolnić łatwo się nie da. Teraz rząd spuścił z tonu i przymierza się choćby do zmian zasad przyznawania trzynastek, które wynoszą 100 proc. płacy bez względu na jej efekty i redukcji odpraw z sześcio- do trzymiesięcznych.

Ciężką przeprawę rząd może mieć z nauczycielami. Nie jest to hałaśliwa grupa zawodowa, jak górnicy, ale jest ich pół miliona. W dodatku to w dużym stopniu wyborcy PO. Na razie mówi się o wydłużeniu tygodnia pracy z 18 do 20 godzin i skróceniu płatnych urlopów do 52 dni czy ograniczeniu urlopów na poratowanie zdrowia. Można jeszcze długo wymieniać różne uprzywilejowane grupy zawodowe i niezawodowe, jak np. zajmujący poletka w centrach miast działkowcy (proszę sobie wyobrazić eksterytorialne działeczki z domkami w Central Parku na Manhattanie...), ale trudno oprzeć się wrażeniu, że te konieczne zmiany, szczególnie w tak trudnych czasach, władza powinna zacząć od siebie.

Bo z przywilejami parlamentarzystów, takimi jak darmowy transport, dopłaty do mieszkania, tanie pożyczki czy immunitet chroniący nawet przed mandatem drogowym, niemającymi pokrycia w jakości pracy, mało kto może się równać.

Zamiast zwracać uwagę na to, co powiedział premier w „drugim exposé", przyjrzałbym się temu, czego nie powiedział. Rozwodził się nad wielkimi inwestycjami w infrastrukturę, urlopami macierzyńskimi czy niemożnością ozusowania w najbliższym czasie umów cywilnoprawnych, a ledwie napomknął o konieczności ograniczenia przywilejów górników i rolników.

Tymczasem trudno sobie wyobrazić zaciskanie pasa w czasach spowolnienia gospodarczego czy sztandarowy i trudny społecznie projekt wydłużenia wieku emerytalnego do 67 lat, jeśli nie będzie temu towarzyszyło ograniczenie liczby świętych krów lub przynajmniej znaczące ograniczenie ich „świętości". Dotychczasowe zbyt opieszałe działania tylko pogarszają sprawę, bo uprzywilejowani widzą, że lobbowanie czy protesty skutkują. Upewnia ich w tym permanentna uległość i bojaźliwość polityków -przypomnijmy słynną i owocną wizytą górników z kilofami pod Sejmem w 2005 roku. Być może radykalne zmiany Donald Tusk przygotowuje, ale nie chce tego nagłaśniać, bo jak mawiają Rosjanie „tisze jediesz, dalsze budiesz". A może jest inaczej, milczy, bo nie ma się czym chwalić. Różne prace koncepcyjne trwają przecież od dawna, zewsząd słyszymy o nowych projektach, a niewiele z tego wynika.

Pozostało 84% artykułu
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml