Między Niemcami a Rosją

Wydaje się, że Polska jest dziś skazana na szukanie zbliżenia z Niemcami, których prorosyjska linia pozostaje warunkowa i może się w każdej chwili skończyć – twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 16.12.2012 18:44 Publikacja: 16.12.2012 17:24

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Lepiej późno niż wcale. Aż się ciśnie na usta taki komentarz do najnowszej inicjatywy Radosława Sikorskiego dotyczącej śledztwa smoleńskiego. W sytuacji, w której od katastrofy 10 kwietnia 2010 roku Moskwa w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób zwodzi Warszawę, polski minister spraw zagranicznych postanowił podnieść drażliwą kwestię zwrotu wraku tupolewa na poziom wielostronnych stosunków międzynarodowych.

Groteskowa noblistka

Sikorski poprosił szefową dyplomacji Unii Europejskiej Catherine Ashton, żeby poruszyła ten problem podczas zbliżającego się szczytu UE–Rosja. Bez ogródek oznajmił: „Wyczerpaliśmy możliwości działania dwustronnego”. Tyle że w odpowiedzi nie padło nic, co by wskazywało na to, że prośba polskiego polityka zostanie potraktowana poważnie i przyniesie jakieś pożądane skutki.

Nic dziwnego. Unia może dziś na arenie międzynarodowej występować zaledwie jako groteskowy „autorytet moralny”, czego najlepszym świadectwem jest przyznana jej w tym roku Pokojowa Nagroda Nobla. Pozostaje ona wciąż także wspólnotą ekonomiczną, która – pomimo poważnych perturbacji, które ją trapią od kilku lat – należy do największych potęg gospodarczych świata. Ale to za mało, żeby rzucić wyzwanie Rosji.

Epokę resetu mamy za sobą. Skończyły się złudzenia, jakie w USA budził poprzedni rosyjski prezydent Dmitrij Miedwiediew

Aby prośba Sikorskiego została spełniona, musiałby się on odwołać do żywotnych interesów nie tyle UE, ile państw, które jej faktycznie przewodzą i są realnymi mocarstwami. Chodzi tu przede wszystkim o Niemcy. A Berlin – jak wiadomo – nie będzie poświęcał swoich relacji z Moskwą na ołtarzu śledztwa smoleńskiego. Gazociąg północny i inne takie projekty nie są tego warte.

Być może Sikorski wykonał celowo pusty gest – mając świadomość, że jego słowa trafią w próżnię – żeby wytrącić PiS kartę, którą partia ta gra od ponad dwóch lat. Chodzi o domaganie się umiędzynarodowienia śledztwa smoleńskiego. Chcecie tego, to macie, czego ode mnie oczekujecie – chyba taki właśnie komunikat wysyła opozycyjnemu ugrupowaniu i jego wyborcom szef polskiego MSZ.

Echo mowy berlińskiej

Obecne zachowanie Sikorskiego należy też rozpatrywać z uwzględnieniem innych jego wystąpień – również tych, które wypada odbierać w kategoriach raczej publicystycznej prowokacji intelektualnej niż oficjalnego stanowiska państwa polskiego. Przypomnijmy chociażby słynną mowę berlińską wygłoszoną przez polskiego polityka rok temu na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej.

W kraju Sikorskiemu postawiono ciężkie zarzuty – zarzucano mu zdradę. Tak chociażby odczytano jego apel do Niemiec o to, aby były aktywne na polu budowy europejskiej federacji i wykazywały w przewodzeniu temu procesowi zdecydowanie większą inicjatywę. Jednocześnie polski minister spraw zagranicznych zagroził powtórką z wojen bałkańskich lat 90. ubiegłego wieku, przedstawiając tym samym pogłębianie integracji w ramach Unii jako warunek zapobieżenia konfliktom zbrojnym w Europie.

Wbrew pozorom w berlińskim wystąpieniu Sikorskiego nie było żadnych rewelacji. Ono szokowało z uwagi na ekstrawagancką formę czy szum medialny, jaki wokół niego powstał, a nie samą treść. Poza tym, co warto podkreślić, zawarte w nim zasadnicze wątki nie odbiegały od założeń europejskiej polityki PiS. Bo przecież rząd Jarosława Kaczyńskiego postulował solidarność unijną w takich kwestiach jak bezpieczeństwo energetyczne krajów UE wobec kremlowskiej strategii.

Kilka dni temu w TVN 24 Radosław Sikorski, w kontekście prośby o pomoc UE w sprawie zwrotu wraku, oznajmił zaś: – Nie pierwszy raz zwracamy się w takiej formule do Unii Europejskiej. Przypomnę – prezydencja niemiecka udzieliła nam wsparcia w sprawie bojkotu naszych produktów żywnościowych, a później Komisja Europejska wsparła nas w negocjacjach gazowych, dzięki czemu uzyskaliśmy lepszy efekt. Więc, póki co, precedensy są dobre.

I rzeczywiście, w pierwszej połowie roku 2007, Niemcy namawiały Rosję do zniesienia embarga na import polskiego mięsa (bez skutku – embargo zostało zniesione dopiero rok później, kiedy u władzy był „akceptowalny” dla Kremla rząd Donalda Tuska). Z kolei trzy lata potem komisarz europejski do spraw energii Günther Oettinger, a więc polityk niemiecki, interweniował w sprawie niekorzystnych dla państw UE, w tym i Polski, zapisów w projekcie nowej polsko-rosyjskiej umowy gazowej. Tyle że kiedy chodzi o interesy firm niemieckich Komisja Europejska nie jest już tak zdeterminowana, żeby ingerować w ich umowy z firmami rosyjskimi (dobitny przykład – gazociąg północny)

Imperium europejskie

Sikorski w wystąpieniu berlińskim postulował wzmocnienie pozycji KE, uznając ją za instytucję będącą młotem na egoizmy narodowe, w tym na egoizm niemiecki. A przecież jest to przejaw myślenia życzeniowego. Poszczególne państwa używają Komisji jako środka realizacji własnych interesów. Ostatecznie okazuje się ona głównie młotem na egoizmy narodowe państw najsłabszych.

Czy to oznacza, że proniemiecki kurs Radosława Sikorskiego – równoznaczny z szybkim wejściem do strefy euro – jest oparty na fałszywych przesłankach? Bo przecież przyszła Unia Europejska tożsama – miejmy odwagę to przyznać – z eurolandem nie będzie związkiem równoprawnych podmiotów, lecz nowym imperium pod przywództwem Berlina. Zanim spróbujemy to rozstrzygnąć, zauważmy jedno: w Polsce wciąż obowiązuje pewien typ poprawności politycznej w odniesieniu do spraw międzynarodowych, który nie pozwala się głośno zastanawiać nad taką opcją.

Pomysł zbliżenia z Niemcami budzi w naszym kraju opór już na poziomie psychologicznym. W sprawach geopolitycznych tradycyjnie zerkamy za Atlantyk, licząc na to, że w sytuacji jakiegokolwiek zagrożenia Wuj Sam nas obroni. Tyle że odkąd prezydentem Ameryki jest Barack Obama, nie zajmuje się ona problemami Europy w takim stopniu jak niegdyś. Do tego doszedł jeszcze reset stosunków amerykańsko-rosyjskich.

Koniec resetu

A jednak w związku z tym, że prezydentem Rosji ponownie został Władimir Putin, Waszyngton przewartościowuje swoją linię wobec Moskwy. Białemu Domowi chodzi zwłaszcza o lansowany przez Putina projekt Eurazjatyckiego Obszaru Gospodarczego, który USA uważają za ruch w kierunku odbudowy wspólnoty państw postsowieckich pod przywództwem Rosji. Amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton zapowiedziała, że Ameryka będzie się takiemu procesowi sprzeciwiać.

To wyraźnie świadczy o tym, że epokę resetu mamy za sobą. Skończyły się złudzenia, jakie budził poprzedni rosyjski prezydent Dmitrij Miedwiediew, który się okazał liberałem wyłącznie wizerunkowym i w dodatku chodzącym na pasku Putina politykiem bez właściwości.

Do tego dochodzi „ustawa Magnitskiego” przyjęta niedawno przez obie izby Kongresu USA. Zabrania ona udzielania wiz wjazdowych do Ameryki rosyjskim funkcjonariuszom państwowym współodpowiedzialnym za śmierć w areszcie w roku 2009 adwokata Siergieja Magnitskiego. Zakaz ten jednak jest znacznie szerszy – obejmuje on wszelkich rosyjskich urzędników podejrzanych o łamanie praw człowieka. W odpowiedzi Kreml ostrzegł, że podejmie kroki adekwatne do tego, co robi Waszyngton.

U was Murzynów biją

Nie można tu też pominąć niedawno opublikowanego raportu rosyjskiego MSZ „O sytuacji z przestrzeganiem praw człowieka w Unii Europejskiej”. To frontalny atak Moskwy na UE i znamienne, że z użyciem broni ideologicznej, którą zazwyczaj Zachód posługiwał się wobec krajów postkomunistycznych. Cały dokument można skwitować słowami: „a u was Murzynów biją”.

Polsce dostaje się w rosyjskim raporcie za to, że wciąż nie przedstawiła Komisji Europejskiej „informacji o wykonaniu ramowego porozumienia Rady UE z 2008 roku o walce z przejawami rasizmu i ksenofobii za pomocą prawa karnego”, choć – jak czytamy w dokumencie – „termin przyjęcia niezbędnych aktów prawnych upłynął dwa lata temu”. Rosyjskie MSZ wyciąga także oskarżenia pod adresem Polski dotyczące „tajnych więzień CIA” i przeprowadzanych w nich tortur. Ale raport uderza we wszystkie kraje Unii. Ciekawe są zarzuty wobec Niemiec. Rosyjskie MSZ podnosi temat trudnej sytuacji w tym kraju imigrantów. Chodzi zwłaszcza o Cyganów z Serbii i Macedonii, którzy mają małe szanse uzyskania statusu uchodźców. Inny zarzut dotyczy państwowych mediów niemieckich, które – jak orzeka rosyjski dokument – są nieobiektywne. Rosyjskie MSZ powołuje się na wyniki badań niemieckich ośrodków monitoringowych: trzy czwarte czasu antenowego w kanałach telewizyjnych ARD i ZDF jest w rękach przedstawicieli dwóch rządzących ugrupowań: CDU i CSU. Podobnie jest z koncernem medialnym Axel Springer AG, który „cieszy się wszechstronnym poparciem” rządzącej chadecji.

Geopolityka zamiast ekonomii

Mimo napięć, jakich możemy się spodziewać w stosunkach USA i UE z Rosją, nie oznacza to jeszcze, iż mamy do czynienia ze zmianami geopolitycznymi. Ameryka nadal zachowuje wobec Europy dystans. Kres resetu łączy się z walką między Waszyngtonem a Moskwą o serce Eurazji (przecież o to chodzi Hillary Clinton), a nie z troską o bezpieczeństwo Polski.
Dlatego dziś się wydaje, że Polska skazana jest na szukanie zbliżenia z Niemcami, których prorosyjska linia pozostaje warunkowa – decydują względy biznesowe, a nie geopolityczne – i może się w każdej chwili skończyć. Bo współczesne Niemcy swoją mocarstwowość opierają głównie na gospodarce. Warto się zastanowić nad tym, czy i w jaki sposób możemy być beneficjentami ich sukcesów ekonomicznych. A należy jeszcze podkreślić, że jesteśmy w takim momencie historycznym, w którym nie musi się to wiązać z zagrożeniem dla polskiej tożsamości, o ile oczywiście będziemy się zachowywać wobec Niemiec asertywnie.

Uwagi w raporcie rosyjskiego MSZ mające kompromitować niemieckich chadeków świadczą o tym, że żadne państwo UE (może z wyjątkiem Cypru rządzonego przez promoskiewskiego komunistę Dimitrisa Christofiasa) nie jest dla Kremla sojusznikiem. Rosja ma w Unii – podobnie jak w Ameryce – swoich lobbystów, ale to wszystko.

Zbliżenie polsko-niemieckie stanowiłoby atut w kontaktach z Waszyngtonem – zawsze można Amerykanom zademonstrować to, że sojusz z nimi nie jest dla nas jedynym wyjściem. Oczywiście kwestia szybkiego przyjęcia euro stanowi przedmiot licznych kontrowersji. Ale przecież w tym przypadku zastanawiamy się nie nad modelem ekonomicznym przyszłego europejskiego imperium, lecz nad jego pozycją geopolityczną.

Za dziesięć lat wspólna europejska waluta, która dziś przedstawiana jest jako rozwiązanie bezalternatywne, może się stać pieśnią przeszłości. A położenie Polski między Niemcami a Rosją będzie trwać. Tylko czy polska klasa polityczna ma odwagę wybiegać myślami tak daleko? I czy potrafi z tego wyciągać praktyczne wnioski?

Lepiej późno niż wcale. Aż się ciśnie na usta taki komentarz do najnowszej inicjatywy Radosława Sikorskiego dotyczącej śledztwa smoleńskiego. W sytuacji, w której od katastrofy 10 kwietnia 2010 roku Moskwa w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób zwodzi Warszawę, polski minister spraw zagranicznych postanowił podnieść drażliwą kwestię zwrotu wraku tupolewa na poziom wielostronnych stosunków międzynarodowych.

Groteskowa noblistka

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę