Można było zignorować Lecha Wałęsę, znanego z kontrowersyjnych i nieprzemyślanych wypowiedzi. Nikt nie użył wobec niego słowa „prostak", ale dokładnie to (albo jeszcze gorzej) zasugerowała feministka Kazimiera Szczuka, mówiąc, że „od rozumu w sensie intelektualnym nigdy nie był fachowcem". Agnieszka Holland dorzuciła jeszcze w zawoalowany sposób religijnego fanatyka, gdy wmawiała bohaterowi „Solidarności", że po nocach słucha Radia Maryja (którego w rzeczywistości szczerze nie znosi).
Słowa Wałęsy o tym, że homoseksualiści powinni siedzieć „za murem", nie były zręczne, choć każdy, kto choć trochę zna język byłego prezydenta, doskonale rozumie, że miał na myśli nie getto ławkowe, ale nadmierne przywileje mniejszości seksualnych. Zresztą, umówmy się, każdy rozsądny człowiek może się zirytować, gdy dostrzeże skalę problemów, jakie stoją dziś przed Polską, i uświadomi sobie, że głównym tematem debaty publicznej od miesięcy są związki partnerskie. Tak czy owak, można było noblistę zignorować, bo – jak wyraziła się przywoływana już Szczuka – części elit najbardziej kojarzy się „z postacią zakopiańskiego misia", z folklorem, którego nikt nie traktuje serio.
Ale Joanny Szczepkowskiej zignorować tak łatwo się nie da. Ani nie jest prostaczką, ani fanatyczką, trudno ją nawet oskarżyć o homofobię, bo to zwolenniczka jednopłciowych małżeństw. Poza wszystkim mówimy o wybitnej aktorce, pochodzącej z artystycznej rodziny (dziadek – pisarz Jan Parandowski, ojciec – legenda teatru polskiego), niezwiązanej z żadną siłą polityczną. A jeśli już, to w dawnych czasach kojarzonej z „Solidarnością" (to przecież z tego wzięła się słynna wypowiedź aktorki w „Wiadomościach", że 4 czerwca 1989 r. skończył się w Polsce komunizm). Joanna Szczepkowska nieraz pokazała, że ma w sobie to, co powinien mieć prawdziwy artysta – odwagę, by iść w poprzek opinii większości, w tym własnego środowiska.
Tak było, gdy rozpętała awanturę z Krystianem Lupą, zwracając uwagę na absurd, do jakiego prowadzi brak kontroli nad twórcami ze strony państwowego mecenasa. Tak było, kiedy zrezygnowała z kierowania aktorskim ZASP, pokazując organizacyjną niemoc tej instytucji. I tak jest teraz, gdy mówi i pisze o lobby homoseksualnym w teatrze.
Zatrzymany tekst
Cała sprawa zaczęła się od wywiadu przeprowadzonego dla weekendowego dodatku „Plus Minus" do „Rzeczpospolitej" (23 lutego 2013 r.) przez Roberta Mazurka z aktorem Teatru Narodowego Grzegorzem Małeckim. Artysta żartował, że aby spektakl odniósł sukces, potrzebna jest na scenie „para gejów, którzy nie wiadomo, czym się zajmują, ale dobrze, żeby byli".