Repolonizacja, udomowienie czy po prostu – banki w Polsce w polskich rękach. Już widać, że tego rodzaju hasła wrócą na sztandary, gdy po wakacyjnym zastoju sezon polityczny rozgrzeje się w naszym kraju na całego. Sygnał dał już zresztą Adam Lipiński, wiceprezes PiS, który stwierdził niedawno w wywiadzie, że udomawiać banki trzeba i to w znaczącym procencie. Uznał to za jeden z najbardziej istotnych celów gospodarczych głównej partii opozycyjnej. To nie może być przypadek.
Dyskusja ekonomistów
W Polsce około 60 proc. sektora bankowego pozostaje pod kontrolą kapitału zagranicznego. Odsetek ten zresztą się zmniejsza – jeszcze niedawno było to 70 proc. – i bez pomocy polityków. Czy kapitał zagraniczny w polskich bankach stanowi jakiś problem?
Od kilku już lat trwa na ten temat ciekawa skądinąd dyskusja ekonomistów. Upraszczając nieco, podstawowy argument „za” udomowieniem opiera się na doświadczeniu z przeszłości, z najbardziej ostrej fazy kryzysu finansowego. Wówczas funkcjonujące w Polsce spółki córki banków zagranicznych dosyć istotnie ograniczyły np. akcję kredytową w przeciwieństwie do banków z polskim kapitałem. Rodzi to też obawy na przyszłość, jakie będą zalecenia central banków w momencie, gdy mocno wzrastają wymogi kapitałowe, a duża część międzynarodowych graczy po prostu ich nie spełnia. Czy nie będą poprawiać swoich wskaźników kosztem lokalnych rynków?
Ekonomiści wskazują też na przykład, że warto zastanowić się na kapitałem rozproszonym jako formułą właścicielską dla banków, o ile któreś z nich zostaną wystawione na sprzedaż. Zastanawiają się nad możliwościami wejścia do gry funduszy private equity i tak dalej.
Niekoniecznie zatem chodzi o dominację polskiego kapitału w strukturze właścicielskiej, ale o to, żeby centrum decyzyjne dla instytucji finansowych pozostawało w Polsce.
Jak wspomniałem, dyskusja całkiem ciekawa. Tylko jak przełożyć ekonomiczne subtelności na retorykę polityczną? Tutaj rodzi się problem i to problem nierozwiązywalny.