Krzywda uczyniona ojcu Rydzykowi

Hołdowanie infantylnej wizji świata, promowanej za pomocą demagogicznych argumentów, prowadzi środowiska radiomaryjne donikąd i w dodatku je kompromituje – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”.

Publikacja: 30.07.2013 21:19

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska MS Magda Starowieyska

Opublikowana w ubiegłym tygodniu rozmowa „Naszego Dziennika” z ojcem Tadeuszem Rydzykiem świadczy o tym, że zmorą Kościoła w Polsce wciąż są podziały ideologiczne rodem z lat 90. ubiegłego wieku. Rysuje się tu zatem zasadniczy podział na dwa katolicyzmy: jeden – tradycyjny, ludowy, nieufny wobec laickich tendencji, drugi zaś – nowoczesny, wielkomiejski, otwarty wobec rozmaitych opcji światopoglądowych.

Od Hosera do Wielgusa

I tak dyrektor Radia Maryja porównał nagonkę na arcybiskupa Henryka Hosera do działań lustracyjnych podjętych w stosunku do arcybiskupa Stanisława Wielgusa. Problem tkwi jednak w tym, że w przypadku ordynariusza warszawsko-praskiego mamy do czynienia wyłącznie z niezweryfikowanymi sensacjami medialnymi. Zarówno oskarżenia o współodpowiedzialność za zbrodnie w Rwandzie, jak i zarzuty antysemityzmu pozbawione są dowodów.

Inaczej ma się rzecz z arcybiskupem Wielgusem. Jego przeszłość stanowiła przedmiot zainteresowania nie tylko mediów – którym można, słusznie lub niesłusznie, zarzucać złe zamiary wobec hierarchy – ale i Kościelnej Komisji Historycznej. W jej komunikacie z początku stycznia 2007 roku czytamy: „istnieją liczne, istotne dokumenty potwierdzające gotowość świadomej i tajnej współpracy księdza Stanisława Wielgusa z organami bezpieczeństwa PRL. Z dokumentów wynika również, że została ona podjęta”.

Miesiąc później arcybiskup Wielgus złożył do sądu lustracyjnego wniosek o przeprowadzenie autolustracji. Znamienne, że w październiku tego samego roku ogłosił, iż postanowił wycofać ten wniosek „przedkładając dobro Kościoła nad dobro własne”.

Ojcu Rydzykowi to nie wystarczy. I próbuje przedstawić przebieg wydarzeń sprzed ponad sześciu lat jako przykład sporu światopoglądowego czy wręcz wojny kulturowej. W rozmowie z „Naszym Dziennikiem” redemptorysta stwierdza: „Ksiądz arcybiskup [Wielgus] zdiagnozował sytuację w Polsce i zdemaskował nową lewicę w naszym kraju. To mogła być zemsta na arcybiskupie. Dzięki wiedzy, którą przekazał, dzisiaj widzimy wyraźnie, jak działa nowa lewica, jak wchodzi w struktury, tworzy sobie »nowy proletariat«. Jedna profesor z PO otwarcie powiedziała, że rewolucja marksistowska trwa dalej, a feministki, geje, lesbijki to będzie »nowy proletariat« na jej potrzeby”.

Ostateczny wyrok należy do miłosiernego Boga, a nie lewicowo-liberalnych intelektualistów, których interesują wyłącznie czarne karty historii chrześcijaństwa

Warto tu zauważyć, że kiedy w roku 2006 ujawniono fakt tajnej współpracy z SB księdza Michała Czajkowskiego, ojciec Rydzyk nie trąbił z tego powodu na alarm. Można śmiało stawiać tezę o tym, iż mamy tu do czynienia z podwójnymi standardami.

Kiedy je zastosujemy, okaże się, że obciążające fakty z peerelowskiej przeszłości mogą dotyczyć tylko katolików niewłaściwych, bo sympatyzujących ze środowiskami dawnej solidarnościowej „lewicy laickiej”. Co innego będzie w przypadku ludzi Kościoła o konserwatywnych poglądach – oni zawsze muszą być w porządku, bo tropią zbrodnie nowej lewicy.

Ale przy okazji wyciągnięcia sprawy arcybiskupa Wielgusa można przypomnieć egzotyczny, chociaż oczywiście jak najbardziej mimowolny, sojusz środowisk radiomaryjnych z „Gazetą Wyborczą”. Tworzyły one swoisty antylustracyjny front, świadczący o tym, iż kiedy zachodzi potrzeba, ideologiczne podziały biorą w łeb.

Jak Ratzinger z Habermasem

Kościół nie może sobie dać narzucić logiki walki plemiennej, w której liczy się podział na swoich i obcych. Kierując się bowiem taką logiką, nie będzie mógł stawać w prawdzie. Skoro syndrom oblężonej twierdzy jest usprawiedliwiony, to nie pozostaje nic innego, jak zamiatać własne brudy pod dywan.

W tym kontekście trzeba przywołać tekst księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, który ukazał się pięć lat temu we „Wprost”. Znany kapłan podnosił w nim problem niezdolności polskiego episkopatu do rozwiązywania trudnych sytuacji, w tym robienie uników, jeśli chodzi o tak drażliwe kwestie jak lustracja duchowieństwa.

Ksiądz Isakowicz-Zaleski, wskazując osłabienie zaufania wiernych do hierarchii, twierdził, iż ich „bulwersuje nie to, że trudne rzeczy dzieją się w Kościele, ale to, że zardzewiałe miejsca pociąga się błyszczącą farbą. Im większa będzie więc otwartość i szczerość, a także odwaga w podejmowaniu decyzji, tym szybciej zaufanie do władz kościelnych będzie rosło”.

Ci, którzy przyklaskują ojcu Rydzykowi za takie wypowiedzi, jak ta cytowana wyżej, a więc dotycząca rzekomego odkrycia kopernikańskiego, którego dokonał, „demaskując” nową lewicę, arcybiskup Wielgus, wyrządzają redemptoryście dużą krzywdę.

Hołdowanie infantylnej wizji świata, promowanej za pomocą demagogicznych argumentów, prowadzi środowiska radiomaryjne donikąd i w dodatku je kompromituje. A przecież w ciągu minionych 22 lat – czyli od początku działalności toruńskiej rozgłośni – stanowią one ważną siłę w sporach, jakie toczy Kościół ze swoimi antagonistami.

Być może olbrzymie znaczenie Radia Maryja w debacie publicznej bierze się stąd, iż w wielu sprawach wyręcza ono episkopat, używając retoryki, której biskupom używać nie wypada. Zajmuje ono bądź co bądź wyraziste stanowisko, sprzeciwiając się – zgodnie z nauczaniem Kościoła – chociażby promowanym przez część klasy politycznej i mediów działaniom służącym forsowaniu liberalnych przemian obyczajowych. Tylko że to za mało.

Nowolewicowe koncepcje polityczne, które kontestują nauczanie Kościoła, oznaczają to, że katolikom zaangażowanym w życie publiczne potrzebna jest formacja intelektualna adekwatna do związanych z tym wyzwań. Utrwalanie podziałów z lat 90. z pewnością takiej formacji nie sprzyja, bo utwierdza właśnie w logice walki plemiennej.

A straszenie nową lewicą dowodzi intelektualnej bezsilności. Tymczasem ruch ten jest wielonurtowy. Nie można go sprowadzać wyłącznie do polityków, chcących zakneblować usta katolikom ustawami o „mowie nienawiści”. Warto brać przykład z Benedykta XVI, który jeszcze jako kardynał Joseph Ratzinger rozpoczął w roku 2004 dyskusję nad przyszłością Europy z jednym z czołowych autorytetów nowej lewicy Jürgenem Habermasem. Obu myślicieli dzielą znaczące różnice. Ale są też kwestie, w których znaleźli oni wspólny język.

Tak o tym pisał Zdzisław Krasnodębski w 2004 roku w tygodniku „Europa”: „wspólna płaszczyzna jest szeroka – rozmówcy byli zgodni, że rozum stał się niebezpieczeństwem, że się »wykoleił«, obaj ostrzegają przed konsekwencjami jednostronnej, niekontrolowanej, niszczącej modernizacji. Nie różnią się w opisie najważniejszych zagrożeń (są nimi ekonomiczna globalizacja, religijnie motywowany terroryzm, inżynieria genetyczna)”.

Pozyskiwanie przez Kościół nowych wiernych jest sensowne tylko wtedy, jeśli nie boi się on prawdy o sobie, o grzechach swoich członków. Bo przecież ostateczny wyrok należy do miłosiernego Boga, a nie lewicowo-liberalnych intelektualistów, których interesują wyłącznie czarne karty historii chrześcijaństwa.

Wymagać od siebie

To przecież o taką wiarygodność apeluje papież Franciszek: katolicy mają więcej wymagać od samych siebie niż od wrogiego im otoczenia, ponieważ tylko dając świadectwo swojej wiary, mogą być wobec świata przekonujący.

Wbrew konserwatywnym głosom w łonie Kościoła to nie oznacza bynajmniej postawy defensywnej, owocującej ustępstwami doktrynalnymi. A przecież bieżącemu pontyfikatowi cały czas towarzyszą spekulacje mediów odnośnie do tego, czy Watykan zamierza zrewidować swoje stanowisko w takich kwestiach jak homoseksualizm lub antykoncepcja, aby wyjść naprzeciw ideologicznym trendsetterom laicko-liberalnej nowoczesności.

Odzwierciedleniem tych spekulacji może być tekst Jarosława Makowskiego we wtorkowej Rzeczpospolitej”. Autor dał w nim do zrozumienia, że Franciszek przejmuje się głównie kwestiami nierówności społecznych, natomiast prawie w ogóle nie porusza problemów bioetycznych. Z tego mogłoby wynikać, iż papież celowo stara się podkreślać to, co go z lewicą łączy, a przemilczać to, co dzieli.

Tak więc Makowski, również próbuje ustawić Kościół kierując się logiką walki plemiennej. Tyle że robi to z pozycji lewicy chcącej podporządkować przesłanie ewangeliczne własnym ideologicznym oczekiwaniom.

Franciszek jednak nie zamierza być doktrynalnym reformatorem. A na kogoś takiego kreują go lewicowo-liberalne media. Specyfiki stylu duszpasterskiego, jaką można dostrzec u papieża, nie można utożsamiać z samym nauczaniem Kościoła. Żeby jednak przyjąć to do wiadomości, należy porzucić ideologiczne kalki – zarówno prawicowe, jak i lewicowe.

Najważniejszym i zarazem dozgonnym zadaniem dla chrześcijanina pozostaje nawracanie się, a nie budowa ziemskiego raju.

Opublikowana w ubiegłym tygodniu rozmowa „Naszego Dziennika” z ojcem Tadeuszem Rydzykiem świadczy o tym, że zmorą Kościoła w Polsce wciąż są podziały ideologiczne rodem z lat 90. ubiegłego wieku. Rysuje się tu zatem zasadniczy podział na dwa katolicyzmy: jeden – tradycyjny, ludowy, nieufny wobec laickich tendencji, drugi zaś – nowoczesny, wielkomiejski, otwarty wobec rozmaitych opcji światopoglądowych.

Od Hosera do Wielgusa

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA