Gdyby rzecz działa się w okolicach 1 kwietnia, można by to uznać za żart. Szef rządu pozywa pismo znane z plugawych dowcipów o ochronę dóbr osobistych za to, że zrobiło mu primaaprilisowy dowcip. Jak na standardy „NIE” całkiem niewinny zresztą. W końcu mówimy o tygodniku, który potrafi opublikować porady dla polskich zoofilów, a propos tego, jak skorzystać z dobrodziejstw niemieckiego inwentarza.
Szef rządu nie powinien pozywać „Goebbelsa stanu wojennego", bo przydaje znaczenia jego poglądom
Sprawa jest komentowana jako „najśmieszniejszy proces świata”, „pierwszy w historii proces o żart primaaprilisowy”, „proces, który ośmiesza premiera”, „wygłup Donalda Tuska” itd., itp. W środku sezonu ogórkowego staje się wydarzeniem medialnym. A jakby tego było mało, pozwany – człowiek, który odegrał wyjątkowo ponurą rolę w czasie stanu wojennego, szczując przeciwko zamordowanemu przez SB ks. Popiełuszce czy firmując swoją twarzą matactwa w sprawie śmierci Grzegorza Przemyka, krótko mówiąc Jerzy Urban – wychodzi tu na obrońcę wolności słowa. Ciężko uwierzyć, że to nie dowcip. A jednak sprawa sądowa Tusk kontra Urban kilka dni temu naprawdę toczy się przed warszawskim sądem.
Przed 1 kwietnia
Wszystko zaczęło się 29 marca, kiedy „NIE” opublikowało artykuł „Tusk na podsłuchu” zawierający rzekome nagrania z loży rządowej podczas meczu Polska–Ukraina. Wśród podsłuchanych mieli być i Lech Wałęsa, i Aleksander Kwaśniewski, i Grzegorz Schetyna, i Bogdan Borusewicz, i Roman Kosecki, choć najczęściej w tych sfingowanych rozmowach, zgodnie z tytułem, pojawia się premier. Czy mówi coś dyskwalifikującego dla siebie, to już kwestia dyskusyjna. Przede wszystkim w tych wymyślonych dialogach posługuje się knajackim językiem. Określa np. Kwaśniewskiego jako „ch…”, w podobnych słowach komentuje sprawę podejrzeń o współpracę papieża Franciszka z juntą argentyńską (twierdząc, że naprawdę miała miejsce); kibiców nazywa debilami; mówi, że wewnętrzne wybory w Platformie to teatrzyk i że gdyby był kanclerzem Niemiec, całowano by go po nogach.
Jako że do 1 kwietnia zostały jeszcze dwa dni, sprawa zaczyna żyć własnym życiem w Internecie. Zdecydowana większość komentatorów uważa, że to jednak żart, co widać w dyskusji na Twitterze, ale są i tacy, którzy sądzą, że to może być prawda. Media informacyjne, w tym portale, podchodzą do sprawy ostrożnie, relacjonując ją w dziale ciekawostki jako prawdopodobny żart. Inaczej jest jednak z witrynami plotkarskimi i tabloidami, które, mówiąc eufemistycznie, nie są znane z dziennikarskiej rzetelności. A taki „news” to dla popularnego Pudelka czy jego konkurencji prawdziwy hit.