PiS zagubiony

Nie da się dotrzeć do wyborców zniechęconych do Platformy, wystawiając na pierwszy plan Antoniego Macierewicza, epatując konfrontacyjną retoryką i skarżąc się na media – pisze publicysta.

Publikacja: 24.10.2013 02:28

Nie sposób zrozumieć, dlaczego Antoni Macierewicz brnie w kompromitację

Nie sposób zrozumieć, dlaczego Antoni Macierewicz brnie w kompromitację

Foto: Fotorzepa

"Tysiąc Wietnamów" i dzwoniący do Macierewicza Putin – tym w ostatnim czasie żyje Internet. Dla PiS powinno to być ostrzeżenie: po dość długim okresie dobrej koniunktury partia Kaczyńskiego wydaje się wracać do dawnych błędów i ponownie staje się obiektem żartów.

To ostatnie można by uznać za mało istotne, ale jest wręcz przeciwnie. Sondażowy zjazd Platformy sygnalizował właśnie wysyp kpin i żartów na temat polityków partii, z której przedtem żartować nie wypadało. Ta tendencja, korzystna dla opozycji, utrzymywała się długi czas. Wygląda jednak na to, że referendum było w jakimś stopniu punktem zwrotnym.

Walka łeb w łeb

Nie jest to zapewne zwrot zasadniczy – PO nie wróci do dawnych miażdżących notowań, a PiS nie spadnie do dawnego poziomu. Zasadne jednak staje się ponownie pytanie o szklany sufit nad Prawem i Sprawiedliwością i o to, czy sondażowa dominacja tego ugrupowania nie zmieni się w walkę łeb w łeb, bez wyraźnej dominacji tej czy innej strony.

Krytyczni obserwatorzy polskiej polityki doskonale znają tę sytuację: gdy tylko PiS przez jakiś czas jest w stanie utrzymać spójną linię, wycelowaną raczej w centrum niż w skrajność, po pewnym czasie musi się zdarzyć coś, co tę tendencję zahamuje. I, co ciekawe, niemal zawsze impuls przychodzi z samego PiS, a nie z zewnątrz. Oczywiście zostaje skwapliwie wykorzystany przez politycznych przeciwników i media nieprzychylne największej partii opozycyjnej.

To jednak nie jest niczym nowym i nie powinno być zaskoczeniem dla Jarosława Kaczyńskiego i jego współpracowników, którzy tym bardziej powinni zważać na każde słowo i gest.

Można zaryzykować tezę, że słabszy okres PiS zaczął się już od wypowiedzi prezesa tej partii w Krynicy podczas Forum Ekonomicznego i korespondującego z nią wywiadu w „Rzeczpospolitej". W obu pobrzmiewały bardzo mocne akcenty etatystyczne, antyliberalne, by nie rzec wprost – socjalistyczne. Karierę zrobiła deklaracja Jarosława Kaczyńskiego z wywiadu dla „Rzeczpospolitej", z której mogło wynikać, że większość przedsiębiorców, w tym także drobnych, uważa za osoby o z zasady wątpliwej uczciwości.

W odpowiedzi drobny przedsiębiorca Artur Żak napisał otwarty list do prezesa PiS, w którym stwierdził: „Z ust Donalda Tuska i jego towarzyszy na pewno takie słowa nie padną i nie mam co do tego złudzeń. Zabolało mnie jednak to, że mój premier – Jarosław Kaczyński – ma tylko jeden pomysł dla przedsiębiorców – podatki i karanie ich, jeśli ci nie płacą wystarczająco pracownikom. Tymczasem, jako właściciel malutkiej firmy, chciałbym wiedzieć, czy, poza podatkami, ma Pan jakąś wizję dla naszej gospodarki? Jeśli jej Pan nie ma, to lepiej powiedzieć to uczciwie z góry, żebym miał czas spakować walizki, bo powtórki z Tuska większość małych firm nie przetrwa".

Schodzić z linii ognia

Tamta sytuacja pokazała komunikacyjną niespójność strategii PiS. Można było zrozumieć, że Kaczyński chce poflirtować z bardziej radykalnym i roszczeniowym społecznie elektoratem, słusznie zakładając, że jest to w obecnej sytuacji gospodarczej znaczna grupa. Uczynił to jednak w sposób zrażający elektorat bardziej umiarkowany, raczkującą klasę średnią, do której podobno – według własnych deklaracji – PiS chce właśnie uderzać i na rozczarowaniu której chce korzystać. Zabrakło wyważenia przekazu.

Referendum było szansą na zachwianie sceną polityczną. Gdyby Hanna Gronkiewicz-Waltz przepadła, postawiłoby to w bardzo ciężkiej sytuacji samego Donalda Tuska. Ogromnym osiągnięciem było już samo zgromadzenie podpisów pod wnioskiem o referendum. Warto jednak zwrócić uwagę, w jakiej atmosferze i pod jakimi sztandarami się to odbywało. Na tym etapie duży konflikt polityczny był niemal nieobecny. Oczywiście w każdym komentarzu dostrzegano ogromne znaczenie tej akcji dla polityki na poziomie całego kraju, ale w samej Warszawie zbierający podpisy skupiali się na konkretnych zastrzeżeniach wobec pani prezydent. Pierwsze skrzypce grał zaś związany z lewicą, ale bezpartyjny Piotr Guział.

To radykalnie zmieniło się przed samym głosowaniem, kiedy PiS postanowił prowadzić kampanię czysto polityczną, uderzając w wysokie tony, zamiast wybijania na pierwszy plan lokalnych problemów. Guział, niedysponujący porównywalnymi pieniędzmi i przebiciem medialnym, spadł na dalszy plan. SLD weszło w taktyczne porozumienie z PO i w ogóle nie brało udziału w kampanii. W rezultacie zdominował ją przekaz PiS: oto kolejny rozdział wojny pomiędzy dwoma głównymi partiami, dziś Warszawa, jutro cała Polska.

To prawda, że częściowo w ten sam sposób przedstawiała plebiscyt sama Platforma. Tyle że z jej punktu widzenia było to po prostu korzystne. Zamiast skupiać się na obronie wątpliwego dorobku Hanny Gronkiewicz-Waltz w stolicy, znacznie wygodniej było straszyć Jarosławem Kaczyńskim i Antonim Macierewiczem. Tym bardziej PiS powinien był schodzić z linii ognia, zamiast podejmować grę na polu wyznaczonym przez przeciwnika.

Tak się jednak nie stało, czego momentem kulminacyjnym było rozpoczęcie kampanii z literą „W". I znów powtórzył się znany scenariusz: nieszczęśliwie dobrany chwyt wizerunkowy naraził PiS na falę krytyki, także ze strony części środowiska kombatanckiego, w odpowiedzi na co politycy Prawa i Sprawiedliwości zaczęli tłumaczyć, co mieli na myśli. To zaprzeczenie zasad społecznej komunikacji.

Seria nieszczęśliwych posunięć

W momencie, gdy przeciwnikowi łatwo atakować cię twoją własną bronią, a ty sam musisz tłumaczyć, o co właściwie ci chodzi – przegrałeś. Najdalej poszedł chyba Adam Hofman, który w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" wyjaśnił, że taktyka PiS była świetna, tylko część wyborców nie była dość inteligentna, aby ją zrozumieć (nie są to dokładne słowa rzecznika PiS, ale tak można było zrozumieć ich sens).

Nikt nie jest dziś w stanie na sto procent stwierdzić, że gdyby PiS poprowadziło swoją kampanię inaczej, z pewnością udałoby się uzyskać te nieco ponad 40 tysięcy głosów brakujących do wymaganej frekwencji. Jest to jednak teza całkiem prawdopodobna. Wydawałoby się, że analizy wewnątrzpartyjne powinny pójść podobną drogą, bo choć Warszawa jest specyficznym miejscem na mapie Polski, to jednak w przyszłym roku czekają nas wybory samorządowe i walka o duże miasta, gdzie PiS niemal bez wyjątku ponosił klęski.

Jeżeli zaś Prawo i Sprawiedliwość ma nadzieję na poważne zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w roku 2015, nie może zlekceważyć klasycznego miejskiego elektoratu, który alergicznie reaguje na niektóre hasła, zachowania i postaci. Warszawa jest pod tym względem dobrym poligonem.

Tyle że reakcja po referendum nie nastraja optymistycznie, jeśli idzie o szanse PiS w tej dziedzinie. Zamiast podkreślać element wygranej – ponad 90 proc. głosujących chciało odwołania prezydent – Jarosław Kaczyński wraz z Piotrem Glińskim (który najwyraźniej wdrożył się już głęboko w nieszczęśliwe nawyki ugrupowania, z którym współpracuje) zaczęli się żalić na nieprzychylność mediów i „niekonstytucyjne warunki głosowania".

To tradycyjna melodia, którą PiS śpiewa po każdym nieudanym przedsięwzięciu. Nie niesie to z sobą żadnej wartości. Twardy elektorat i tak ma świadomość, jak traktowana jest w mediach jego partia, a dla umiarkowanych takie żale są jedynie świadectwem nieudolności. W końcu w polityce gra się w takich warunkach, jakie obiektywnie istnieją, i w nich powinno się umieć wygrywać.

Na tym jednak seria nieszczęśliwych posunięć się nie skończyła. Gdy tylko PiS radzi sobie zbyt dobrze, marzeniem spin doktorów PO jest, aby uruchomić Jarosława Kaczyńskiego, prowokując go do jakiejś nieprzemyślanej, agresywnej wypowiedzi (co często się udaje) albo przynajmniej móc pokazać Antoniego Macierewicza.

Brnięcie w kompromitację

Tym razem rolę przeznaczoną mu przez przeciwników politycznych bez pudła odegrał ten drugi. Niedawna konferencja zespołu parlamentarnego merytorycznie nie wniosła właściwie nic nowego, za to dała okazję do przeprowadzenia modelowej prowokacji za pomocą arcyprostego narzędzia, jakim jest komunikator Skype.

Można ewentualnie zrozumieć, że sam Macierewicz oraz członkowie zespołu nie są mistrzami nowych technologii. Znacznie trudniej pojąć, dlaczego nie mają przy sobie znających się na tym ludzi, którzy byliby w stanie profesjonalnie przygotować ważne wystąpienie pod względem technicznym.

A już kompletnie nie sposób pojąć, jak sam Antoni Macierewicz może brnąć dalej w kompromitację, zapowiadając złożenie zawiadomienia do prokuratury w sprawie połączeń na Skypie od „Eustachego Motyki" i „Władimira Putina", dając powód do kolejnych kpin. Widać aż nazbyt wyraźnie, że brakuje obok doświadczonego specjalisty od politycznego marketingu. Albo, co gorsza, Macierewicza nie da się kontrolować.

Dodajmy do tego kuriozalne wyznanie prof. Jacka Rońdy o bezwartościowym papierku, którym posłużył się jakiś czas temu podczas dyskusji w TVP, a dostajemy obraz taktycznego przynajmniej zagubienia, w jakim znalazła się partia Kaczyńskiego.

Przez kilka lat komentatorzy jak mantrę powtarzali stwierdzenie, że rządząca koalicja jest silna słabością opozycji. Dziś jest odwrotnie: PiS jest silne słabością rządzących. To jednak za mało. Znaczące osłabienie czaru Donalda Tuska zgrało się w ciągu kilku ostatnich miesięcy z pewną przemianą PiS, które potrafiło zrównoważyć swój przekaz, docierając z nim również do rozczarowanych Platformą. To jednak grupa chwiejna i o jej utrzymanie trzeba powalczyć. Mówiąc najprościej – nie da się tego uczynić, wystawiając na pierwszy plan Antoniego Macierewicza, epatując konfrontacyjną retoryką, skarżąc się na media i zapowiadając zwrot w stronę ostrego etatyzmu.

PiS wielokrotnie wykonywał działania mające mobilizować i spajać jego twardy elektorat. W niektórych sytuacjach było to uzasadnione, ale elektorat twardy ma to do siebie, że zwykle nie potrzebuje specjalnej mobilizacji, szczególnie że nie ma właściwie alternatywy. Wykonywane w jego kierunku gesty nieodmiennie odstraszają tych, których można by zagarnąć z centrum.

Pozostaje pytanie, czy sytuacje opisane w tym tekście są częścią zaplanowanej w ten właśnie sposób strategii, czy może wynikają ze zwykłej dezorganizacji, braku spójnej koncepcji i dobrego pomysłu na zmierzenie się z wyzwaniem nadchodzącego maratonu wyborczego. Jeśli to wyjaśnienie jest prawdziwe, zwolenników PiS może spotkać dotkliwe rozczarowanie.

Autor jest komentatorem dziennika „Fakt"

"Tysiąc Wietnamów" i dzwoniący do Macierewicza Putin – tym w ostatnim czasie żyje Internet. Dla PiS powinno to być ostrzeżenie: po dość długim okresie dobrej koniunktury partia Kaczyńskiego wydaje się wracać do dawnych błędów i ponownie staje się obiektem żartów.

To ostatnie można by uznać za mało istotne, ale jest wręcz przeciwnie. Sondażowy zjazd Platformy sygnalizował właśnie wysyp kpin i żartów na temat polityków partii, z której przedtem żartować nie wypadało. Ta tendencja, korzystna dla opozycji, utrzymywała się długi czas. Wygląda jednak na to, że referendum było w jakimś stopniu punktem zwrotnym.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?