Jeździ z wykładami po świecie, przemawia w ONZ, przekonując, że Afryka nie potrzebuje litości, ale współpracy, odbiera nagrody, pisze podręczniki, publikuje w „The New York Times". A ja zielenieję i zastanawiam się, ile czasu zmarnowałem na, nieposuwające świata ani o centymetr do przodu, publicystyczne trykanie się z tym czy owym na polskim podwórku.
Ola przysłała mi ostatnio do recenzji kolejny świetny tekst, o efekcie „sugar daddy" w afrykańskiej ochronie zdrowia. „Sugar daddy" (dosłownie: słodki papcio) to starszy, zamożny pan, który przytulił do piersi i portfela znacznie od niego młodszą niewiastę. Ola relacjonuje obserwacje poczynione w restauracjach w Abudży i Lagos, gdzie zastępy takich dżentelmenów, wciskających się w wąskie dżinsy, raperskie łańcuchy, ciemne okulary i zbyt małe porsche, srogo się pocą, próbując odnaleźć się w konwersacjach o ostatnim albumie Rihanny. Zamiast właściwie rozpoznać potrzeby swoich partnerek, wspomóc je wiedzą i doświadczeniem tak, by pewnego dnia doszły tam gdzie oni (a od nich samych zaczerpnąć świeżości) – robią z siebie błaznów, wciskając się na siłę do ich światów, „obierając się" z tego, co stanowi ich największy atut i kapitał.
Tekst jest o tym, że bogata Północ na siłę wciska się ze swoim „wypasionym" modus operandi do afrykańskich systemów ochrony zdrowia. Północny model – w którym pacjent ma coraz więcej opcji, ale ich obsługa kosztuje go też coraz więcej, więc musi intensywniej pracować, by na nie zarobić, przez co staje się bardziej chory – to oczywiste błędne koło. Dodajmy do tego starzenie się bogatych społeczeństw i dostaniemy USA, gdzie wydatki na zdrowie w 2021 r. mają zbliżyć się do 20 proc. PKB. Południe wiele może się od Północy nauczyć, może też jednak dać mu w zamian wyzwalający, nowy ogląd świata. Północ komplikuje i podraża, pozbawiony drogich technologii afrykański konstruktor nie ma wyjścia: musi być geniuszem w upraszczaniu. Sam widziałem pomysłowy prościutki inkubator, na który zamiast 20 tys. dolarów trzeba wydać 200. Czy najprostszą protezę podudzia za dolarów 20.
Mnie jednak tekst Oli dał wiedzę nie tylko medyczną. Dołożył kamyczek do ogródka, w którym dumam od miesięcy, próbując zrozumieć fenomen sporów, jakie toczą się w polskiej sferze publicznej. Gdzie rozmowę rozumie się jako próbę przeszczepu interlokutorowi swojego mózgu. A preferowaną metodą wspólnego pożycia na tych samych metrach kwadratowych jest wieczna bitwa o miotłę i przekrzykiwanie się, kto lepiej Polskę posprząta.
Podobnie jak u „sugar daddych", obsesyjne poprzestawanie na sobie samym, na tym, co chcę osiągnąć i powinienem zrobić, niweluje w nas trzeźwą refleksję o realnych potrzebach i statusie innych. Widzę to w Afryce, gdy przyjeżdża wciskane nam z dobrego serca pudło swetrów i szalików. Widzę to też w naszych codziennych debatach, w których normą jest neurotyczne wyskakiwanie z odpowiedzią, zanim jeszcze usłyszy się pytanie.