Konserwatywny nihilizm

Marcin Król ze swojej wieży z kości słoniowej z pogardą przygląda się chylącemu się ku upadkowi światu – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Publikacja: 14.02.2014 01:24

Filip ?Memches

Filip ?Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Kiedy ćwierć wieku temu nastąpił – przynajmniej w wymiarze symbolicznym – upadek realnego socjalizmu, polskie elity – zarówno postsolidarnościowe, jak i postkomunistyczne – dokonały brzemiennego w skutkach wyboru. Opowiedziały się za liberalną demokracją jako systemem bezalternatywnym. Perspektywa była następująca: skoro do tej pory państwo sprawowało funkcję wielkiego zamordysty, to trzeba wyzwolić obywateli z dotychczasowych kolektywistycznych opresji i obdarzyć ich indywidualnymi wolnościami.

Haniebny atak

Optymistyczny wiatr historii wiał zatem w jednym kierunku. W mediach tak zwane autorytety obwieszczały powrót Polski do Europy i przestrzegały przed tym, żeby PRL-owskiej dyktatury nie zamienić na neoendeckie, bogoojczyźniane barbarzyństwo.

Ale liberalna demokracja ma to do siebie, że jest systemem obciążonym – jak każdy inny – licznymi wadami: w imię tolerancji i pluralizmu aksjologicznego podkopuje tradycyjne wartości i faworyzuje ekscentryczne, mniejszościowe poglądy, a zysk ekonomiczny przedkłada często nad dobro wspólne. Jej zwolennicy niby nie mają co do tego złudzeń, niby nie traktują liberalno-demokratycznej rzeczywistości w kategoriach utopijnej ziemi obiecanej, ale wszelkie kierowane wobec niej istotne zastrzeżenia odbierają jako atak na świętości cywilizowanych ludzi, a więc coś haniebnego.

Znakomicie to przerabialiśmy w III RP. Przekonał się o tym Jarosław Kaczyński. W 1989 roku występował on, wbrew obozowi postsolidarnościowemu, przeciw powszechnej amnestii. W kolejnych latach sprzeciwiał się osłabianiu, przechodzącego transformację ustrojową, państwa i wydawaniu go na żer krajowym i zagranicznym grupom interesów. Z tego powodu oskarżano go niemal o dyktatorskie, krwiożercze skłonności.

Dostawało się też mocno trzem politykom ZChN, którzy posłowali w Sejmie kontraktowym: Markowi Jurkowi, Janowi Łopuszańskiemu, Stefanowi Niesiołowskiemu. Z nich przede wszystkim niewybrednie kpiono, bo mieli czelność chociażby piętnować warunki nierównej rywalizacji raczkującej polskiej przedsiębiorczości z kapitałem globalnym oraz dostrzegać demoralizującą treść takich haseł jak „Róbta, co chceta", które stanowiły wyznanie wiary ówczesnych mainstreamowych środowisk politycznych i medialnych.

Z pewnością osobą, która należała wtedy i później do mainstreamu, był Marcin Król, historyk idei, socjolog, w PRL twórca drugoobiegowego – a od roku 1987 wychodzącego w oficjalnym obiegu – periodyku „Res Publica" (przemianowanego potem na „Res Publikę Nową"). Król był orędownikiem całego pakietu liberalno-demokratycznych reform wdrażanych przez elity III RP. Tyle że przyglądał się temu, co się działo, przez minione 25 lat ze swoiście pojętej pozycji konserwatywnej. Konserwatyzm ten zakładał, że oświecona elita przeprowadzi nieświadomy politycznie lud przez ból kapitalistycznych przemian i skutecznie ochroni państwo przed kontestującymi je siłami rewolucyjnymi.

W XX wieku rozmaici inetelektualiści obawiali się widma rządów motłochu

Z punktu widzenia tak sformułowanego konserwatyzmu katastrofą musiały być rezultaty wyborów parlamentarnych w 2001 roku, kiedy główna partia oświeconej elity – Unia Wolności – zeszła z areny dziejów, a do parlamentu trafiła populistyczna i nacjonalistyczna tłuszcza – Samoobrona i LPR. Pięć lat później te dwie formacje weszły do rządu PiS – ugrupowania forsującego tak groźny dla elit III RP projekt jak „rewolucja moralna", przed którym Król ostrzegał.

Droga donikąd

Mimo odsunięcia ekipy Jarosława Kaczyńskiego od władzy optymizm lat 80. nie wrócił. Król z obrzydzeniem przyglądał się staczaniu się społeczeństwa polskiego w otchłań moralnej nicości. Warto zacytować fragment jego eseju pod znamiennym tytułem „Polacy bez wiary i przyzwoitości" z roku 2009: „Dobre samochody i komputery. Seks, pieniądze i telewizyjne seriale. Wyjazdy na Majorkę i do Chorwacji. Kształcenie dzieci, które możliwie szybko będą opuszczać kraj. I polski język, sprowadzony do poziomu najniższego, kiedy to kilka znanych słów zastąpi wszystkie inne. A Kościół? Kościół też zostanie i będzie mówił o in vitro oraz aborcji, księża coraz jawniej będą mieszkali z narzeczonymi, a utrzymają się ze ślubów, pogrzebów i darowizn od band, którym przecież taka instytucja jak Kościół się przyda, żeby udawać moralnych. I tak Polska będzie trwała w Europie i zarazem w Azji, w kulturze i z głośno słyszanym z zaplecza śpiewem: „k..., ch..., ja ich wszystkich wyp...!".

Taką pesymistyczną, zaprawioną sporą dozą cynizmu, diagnozę można też odczytać w wypowiedziach Marcina Króla, które padły w rozmowie przeprowadzonej z nim przez Grzegorza Sroczyńskiego i opublikowanej tydzień temu na łamach „Gazety Wyborczej". Twórca „Res Publiki" mówi w niej o bankructwie liberalizmu jako ideologii uzasadniającej procesy drastycznego rozwarstwiania się społeczeństwa i promującej indywidualizm zabijający wspólnotę. Bije na alarm, że jeśli establishment polityczny w Europie nie znajdzie recepty na, rozlewającą się od wybuchu kryzysu w roku 2008 frustrację mas, to może skończyć na szubienicy.

Król jednak nie jest w stanie przyznać racji – a przynajmniej jakiejś jej części – tym środowiskom, które już w latach 90. ostrzegały przed nadejściem tego, co go dziś tak bardzo przeraża. Jarosław Kaczyński to dla niego tylko dawny „drugorzędny działacz opozycji", który dziś psuje debatę publiczną. O Kościele w rozmowie nie ma ani słowa. I przypuszczalnie być nie może, skoro dziś postrzegany on bywa głównie przez pryzmat skandali pedofilskich wśród duchowieństwa. Pomija się natomiast często fakt, że Kościół pozostaje najlepszym wychowawcą Polaków (niektórzy ateiści, mimo swoich poglądów, posyłają swoje dzieci do prowadzonych przez kler placówek edukacyjnych).

I tak staje przed nami ktoś, kto zaszył się na odludziu i tym samym przyznaje: „Rozmawiamy w domu na wsi, 160 kilometrów od Warszawy, właśnie dlatego, że uciekam od dolegliwości". Z wysokości swojej wieży z kości słoniowej można z pogardą przyglądać się chylącemu się ku upadkowi światu. Król wprawdzie stwierdza: „Byliśmy głupi", ale przecież trudno się oprzeć wrażeniu, że jest w tym pewna kokieteria. Bo przecież – jak wynika z rozmowy i nie ma się temu co dziwić – słuszność jest nadal po jego stronie.

To droga donikąd. Marcin Król prezentuje postawę, którą można by określić mianem konserwatywnego nihilizmu. W XX wieku przyjmowali ją rozmaici intelektualiści rozczarowani liberalną demokracją i bojący się widma rządów motłochu, rozwścieczonego dystynkcją elit i przedmiotowym traktowaniem przez nie plebsu. Pogarda dla pospólstwa towarzyszyła też przed rewolucją 1789 roku francuskiej arystokracji, która chciała zachować swoje przywileje. Jak wiemy, marnie na tym wyszła.

Konserwatywny nihilizm obciążony jest bowiem pychą. Wynika ona z przeświadczenia o tym, że ostatnie zdanie musi zawsze należeć do oświeconego inteligenta. Ale mam dla Marcina Króla dobrą nowinę: ostatnie zdanie nie należy do niego. Można się o tym dowiedzieć w końcowej scenie „Nie-boskiej komedii" Zygmunta Krasińskiego, kiedy konający rewolucjonista Pankracy woła: „Galilaee, vicisti!". I nie przekreślą tego skandale obyczajowe wśród księży.

Kiedy ćwierć wieku temu nastąpił – przynajmniej w wymiarze symbolicznym – upadek realnego socjalizmu, polskie elity – zarówno postsolidarnościowe, jak i postkomunistyczne – dokonały brzemiennego w skutkach wyboru. Opowiedziały się za liberalną demokracją jako systemem bezalternatywnym. Perspektywa była następująca: skoro do tej pory państwo sprawowało funkcję wielkiego zamordysty, to trzeba wyzwolić obywateli z dotychczasowych kolektywistycznych opresji i obdarzyć ich indywidualnymi wolnościami.

Haniebny atak

Pozostało 94% artykułu
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml