Sekretarz generalny sojuszu Anders Fogh Rasmussen zapowiada, że NATO zacznie w końcu rozmieszczać w Europie Środkowej siły lądowe, powietrzne i morskie, aby ochronić kraje członkowskie przed Rosją. W tym samym czasie, 65 lat po podpisaniu traktatu waszyngtońskiego, szef MON Tomasz Siemoniak odwiedza USA. Dla Polski jest to niezwykła okazja na przełom w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, które grają w sojuszu wiodącą rolę.
Szansę na zmianę daje kryzys ukraiński, który definiuje na nowo zagrożenia dla NATO, które są jednocześnie powrotem do jego korzeni, po 14 latach doktrynalnego zamieszania związanego ze zwalczaniem międzynarodowego terroryzmu. Wyjście NATO z Afganistanu to również symboliczne zamknięcie tego okresu. Budowanie zdolności ekspedycyjnych w polskiej armii, by wspierać amerykańską politykę globalną w walce z terroryzmem, zakończyło się bowiem ewidentną klęską zarówno na poziomie ideowym, jak i praktycznym, zakładającym modernizację armii.
Schizofrenia sojuszu
Spory doktrynalne zapoczątkował atak terrorystyczny na World Trade Center 11 września 2001 r. i próba wykorzystania sojuszu przez Waszyngton jako policyjnej pałki na niejasno zdefiniowane zagrożenie międzynarodowym terroryzmem. 12 września 2001 r. NATO, pierwszy raz w swojej historii, jednogłośnie uruchomiło art. 5 o pomocy Stanom Zjednoczonym zaatakowanym przez islamskich terrorystów. Deklaracja miała głównie charakter polityczny o symbolicznym wymiarze militarnym, jednak jej reperkusje doktrynalno-wojskowe w późniejszym okresie były znaczące.
Przy okazji interwencji amerykańskiej w Afganistanie i Iraku Waszyngton usiłował wyznaczyć NATO nową rolę i narzucić mu doktrynę prewencyjnych uderzeń, która zakładała wykorzystanie sojuszu do globalnej walki z terroryzmem. – Żaden kraj nie może sam zwyciężyć w walce z terroryzmem, a sojusz musi dysponować „wspólnymi siłami uderzeniowymi" – mówił wtedy były amerykański sekretarz obrony Donald Rumsfeld. Szef Pentagonu nazwał walkę z terroryzmem „długotrwałą wojną", w obliczu której Zachód powinien podejmować więcej wspólnych działań. Zaapelował do członków sojuszu o nadanie NATO globalnego charakteru. – Do przeszłości należy dawne NATO, które ograniczało się do obrony swego terytorium – mówił Rumsfeld.
Dlatego Amerykanie forsowali projekt Sił Odpowiedzi, które według pierwotnych założeń miały interweniować w dowolnym rejonie świata w przypadku kryzysu. Liczna grupa polityków z Europy uważała jednak, że NATO powinno nadal spełniać klasyczną rolę sojuszu obronnego. W Brukseli nie było nigdy entuzjazmu do użycia NATO w zwalczaniu terroryzmu, ponieważ nigdy nie udało się uzgodnić żadnej oficjalnie zaaprobowanej definicji terroryzmu. I to było właśnie sedno sprawy – brak klarownej wizji zagrożenia, która połączyłaby Amerykę i Europę w NATO.