Moskwa nagle stała się zła...

Albo Sikorski jest słabym ?i pozbawionym wyobraźni analitykiem, albo przez lata świadomie okłamywał opinię publiczną ?– pisze publicysta.

Publikacja: 12.05.2014 02:00

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Fotorzepa, dp Dominik Pisarek

Polityka jednak jest dziedziną, w której kierunek drogi jest rzeczą najważniejszą: ważniejsze jest zawsze w polityce to, »gdzie idziemy«, niż to, »gdzie się w danej chwili znajdujemy«". Po te słowa Stanisława Cata-Mackiewicza z tomu publicystyki „Dziś i jutro", wydanego jeszcze w latach 20. XX w., sięgnął Radosław Sikorski w swoim sejmowym exposé. Fragment, z którego zostały zaczerpnięte, dotyczył pojęcia pax Americana, lecz ich wydźwięk jest oczywiście znacznie bardziej uniwersalny.

Faktycznie, zwłaszcza w polityce zagranicznej pytanie o kierunek jest zdecydowanie ważniejsze niż o miejsce, w którym się aktualnie znajdujemy. I co do kierunku, jaki wyznacza nam w swoim ostatnim exposé polski minister spraw zagranicznych, można mieć spore wątpliwości. Lecz również co do sposobu, w jaki w tym kierunku zmierzamy.

Ciekawa postać

Skoro Radosław Sikorski tak chętnie powołuje się na Cata-Mackiewicza, to sięgnijmy po inny znany cytat tego wybitnego publicysty, tym razem z jego „Historii Polski". Opisując słynne wystąpienie Józefa Becka w Sejmie (które zresztą sam Sikorski wielokrotnie krytykował), będące odpowiedzią na niemieckie żądania w sprawie Gdańska z wiosny 1939 r., pisze Cat: „A przecież ta mowa była przekreśleniem całej polityki Becka, przyznaniem się przez Becka, że stosował politykę złą, fałszywą, zgubną".

Niemal dokładnie to samo można powiedzieć o wystąpieniu Sikorskiego poświęconemu w ogromnej części sprawie relacji z Rosją, w kontekście jego wcześniejszych exposé oraz wielu innych wypowiedzi.

Radosław Sikorski postanowił zrobić sobie piedestał z nagrobka swej dotychczasowej polityki wobec naszego wschodniego sąsiada

Cofnijmy się do roku 2008. W wywiadzie dla „Financial Timesa" Sikorski daje wyraz swojemu entuzjazmowi w związku z wyborem na prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa. „Powinniśmy zawsze udzielać kredytu zaufania nowemu przywódcy, a pan Miedwiediew jest ciekawą postacią. To pierwszy za mojej pamięci rosyjski przywódca, który nie wywodzi się z partii komunistycznej lub służb bezpieczeństwa. Sytuacja ta napawa nadzieją" – oznajmia Sikorski.

Niewiele ponad trzy lata później ta „ciekawa postać", której minister Sikorski udzielił kredytu zaufania, oznajmiła, że bardzo by chciała, aby w kolejnej kadencji prezydentem Rosji został ponownie Władimir Putin.

Dwa lata temu sejmowe wystąpienie Sikorskiego wypadło niedługo po wyborach do Dumy, a następnie prezydenckich w Rosji, po których to nastąpiła fala obywatelskich protestów w dużych miastach tego kraju. Wówczas minister spraw zagranicznych nawet w najbardziej dyplomatyczny sposób nie odniósł się ani do wspomnianych demonstracji, ani do zastrzeżeń, jakie wobec uczciwości procesu wyborczego w Rosji miały niezliczone środowiska i organizacje zajmujące się prawami człowieka i jakością demokracji. Stwierdził jedynie, że ma nadzieję, iż „nowy prezydent Rosji nada swemu krajowi impuls modernizacyjny, zgodnie z oczekiwaniami społeczeństwa".

W tym roku usłyszeliśmy natomiast m.in.: „Rosyjskie działania na Ukrainie w sposób oczywisty łamią zasady pokojowego współżycia narodów. [...] Bowiem w roku, w którym obchodzimy stulecie wybuchu pierwszej wojny światowej, Moskwa rzuca wyzwanie do ideologicznej właśnie konfrontacji. [...] Zamiast demokratyzować i modernizować się, Rosja wchodzi w kolejny zakręt swoich powikłanych dziejów. [...] Oto bowiem przekonujemy się, że Rosja nie akceptuje zasad, które wspólnota międzynarodowa mozolnie wypracowała przez dziesiątki lat, pomna ogromu tragedii dwóch wojen światowych. [...] Moje wrażenie jest następujące: Rosja nie do końca pojęła, jaką porażką dla świata i dla niej samej był sowietyzm. Rosja próbuje dogrywki, bo nie przepracowała lekcji swojej własnej, totalitarnej historii".

Zakrywanie oczu

To jedynie fragmenty wywodów Sikorskiego na temat Rosji – zresztą w znacznej części celnych. I tu wracamy do cytatu z Cata-Mackiewicza: w tym roku Radosław Sikorski postanowił zrobić sobie piedestał z nagrobka swej dotychczasowej polityki wobec naszego wschodniego sąsiada, w ramach której serdecznym i jakże częstym gościem szefa polskiego MSZ już po 10 kwietnia 2010 r. był jego rosyjski partner Siergiej Ławrow.

Można spytać: cóż się takiego zmieniło od tamtego czasu, że Sikorski nagle postanowił brzmieć jak najradykalniejszy z jastrzębi? Otóż rzecz w tym, że nie zmieniło się nic. Rosja z roku 2008, gdy marionetkowym prezydentem zostawał Dmitrij Miedwiediew, z roku 2012, gdy na jego miejsce powracał Władimir Putin oraz Rosja dzisiejsza to ten sam kraj. Ta sama putinowsko-kagiebowska Rosja, a diagnoza, którą zaprezentował w tegorocznym wystąpieniu Sikorski, mogła być równie dobrze zaprezentowana najpóźniej po rosyjskiej inwazji na Gruzję latem 2008 r. Wtedy jednak Sikorski zajmował się głównie wykpiwaniem działań prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Możliwości są dwie. Albo Sikorski jest tak słabym analitykiem, kompletnie pozbawionym wyobraźni i niesłuchającym doradców – lub mającym doradców fatalnych – że przez wszystkie lata swojego urzędowania pozostawał ślepy na naturę władzy Putina i kierunek, jaki obiera pod jego wpływem Rosja. Albo też zdawał sobie z tego sprawę, ale świadomie okłamywał opinię publiczną i z jakichś powodów prowadził politykę brzemiennego w skutki appeasementu, dalece przekraczającego granice rozsądnej, niekonfrontacyjnej, ale przecież niekoniecznie ciepłej i nadmiernie miękkiej praktyki dyplomatycznej.

To pierwszy zasadniczy wniosek, jaki płynie z tegorocznego exposé Sikorskiego. Ale jest i drugi, w istocie bardziej złowrogi: Sikorski z jednej strony przedstawia nam obraz – jak sam stwierdza na końcu – Europy w trakcie „najpoważniejszego kryzysu od upadku komunizmu"; z drugiej właściwie nie wyciąga z tego żadnych wniosków oraz nie próbuje zdiagnozować przyczyn. Bardzo charakterystyczny jest tutaj fragment, w którym minister Sikorski – jakiś czas temu nawrócony na eurofederalizm i głoszący go z zapamiętaniem neofity – postanowił zmierzyć się z eurosceptykami.

Powiada szef MSZ: „Nasi eurosceptycy z jednej strony krytykują Unię za niewystarczającą stanowczość wobec Rosji, a z drugiej strony postulują, aby wrócić do Unii Europejskiej jako wyłącznie strefy wolnego handlu. Zgodnie z tą logiką Unia ma nas żywić i bronić, ale pod warunkiem, że jedynie inni godzą się na uwspólnotowienie swojej suwerenności, a my – wcale. Panie i panowie eurosceptycy: zdecydujcie się! Żadna strefa wolnego handlu jeszcze nikogo przed niczym nie obroniła ani nawet na nikogo nie nałożyła twardych sankcji".

Sikorski oczywiście zaklina rzeczywistość, bo Unia w swojej obecnej postaci również żadnych „twardych sankcji" na Rosję nie nałożyła. Co więcej – o czym także Sikorski w najmniejszym stopniu nie napomknął – istnieje zasadniczy spór co do ich kolejnego stadium pomiędzy państwami takimi jak Polska a zwłaszcza Niemcami – głównym partnerem politycznym Polski według ministra. Ten spór jest tylko jednym z wielu logicznych skutków rozbieżności w interesach strategicznych pomiędzy państwami UE, w tym pomiędzy Niemcami a Polską. Tych rozbieżności Sikorski konsekwentnie nie dostrzega, podobnie jak małe dziecko, które zakrywając oczy, sądzi, że inni przestają je widzieć, gdy ono nie widzi ich.

Można się domyślić, że dla Sikorskiego eurosceptykiem jest dzisiaj każdy, kto skłania się ku brytyjskiej wizji UE przedstawionej przez Davida Camerona w jego słynnym wystąpieniu ze stycznia 2013 r. – Unii ograniczonej w swoich kompetencjach, dającej każdemu z członków swobodny wybór co do stopnia integracji.

Mocni w układzie

Lecz wbrew słowom ministra, w krytyce tak rozumianych „eurosceptyków" pod adresem UE nie tkwi żadna sprzeczność. Wskazują oni po prostu, że Unia w obecnej postaci nie jest w stanie prowadzić polityki spójnej i skutecznej – o czym zresztą napomyka sam Sikorski („trudno uzyskać jednomyślność dwudziestu ośmiu państw") – zaś tam, gdzie jakaś wspólna polityka się pojawia, uwzględnia ona przede wszystkim interesy najsilniejszych aktorów, stojące, jako się rzekło, często w drastycznej sprzeczności z interesami innych krajów członkowskich.

Ta rozbieżność na linii Warszawa – Berlin przejawia się szczególnie jaskrawo właśnie w kontekście konfliktu ukraińsko-rosyjskiego. Ściślejsza integracja, o którą apeluje Sikorski, nic by tu nie zmieniła. Przeciwnie – mogłaby jedynie ułatwić silniejszym forsowanie swojego stanowiska jako obowiązującego całą UE.

W tym aspekcie Sikorski nie po raz pierwszy prezentuje całkowicie zafałszowaną wizję rzeczywistości, i to w sposób wyjątkowo komiczny. Stwierdza: „Bliskie partnerstwo nie oznacza wszak, że we wszystkim się zgadzamy i że czasami nie wpływamy na zmianę stanowiska Berlina w ważnych dla nas kwestiach". No tak – my wpływamy na zmianę stanowiska Berlina, Berlin na zmianę naszego – nigdy. Tacy jesteśmy mocni w tym dwustronnym układzie.

Dodajmy do tego absurdalnie wielką wagę, jaką Sikorski przywiązuje do Partnerstwa Wschodniego. Temu programowi, który mógłby być uzupełnieniem realnej polityki wschodniej, ale nie jej substytutem, poświęcił w swoim wystąpieniu nieproporcjonalnie wiele miejsca wobec jego faktycznego znaczenia. Trudno się jednak dziwić – jeśli nie jest się w stanie pokazać dokonań realnych, trzeba zaprezentować choćby erzac.

I kolejne elementy tej układanki. Kuriozalne stwierdzenie, że ze względów bezpieczeństwa powinniśmy przyspieszyć na drodze do euro oraz niemal całkowite pominięcie w exposé Stanów Zjednoczonych. Pojawiają się one tylko w kontekście NATO, dla Sikorskiego nie istnieją jako najistotniejszy podmiot polityki międzynarodowej globu i kluczowy czynnik także w sprawie relacji Europy z Rosją. To zadziwiające, ale przecież nieprzypadkowe.

Sumując te wszystkie sygnały, wystąpienie Sikorskiego można by streścić następująco: Rosja nagle stała się zła, choć wcześniej była dobra, ale nie martwmy się, bo w zjednoczonej Europie nic nam nie grozi.

Na początku exposé Sikorski powiedział: „Parafrazując jednego z naszych poetów, wreszcie możemy powiedzieć, że żyjemy w zwyczajnym kraju – nie na szańcach, nie na przedmurzu, ale po prostu w zwyczajnym kraju". To klasyczny przykład wishful thinking, ale też projekcja wizji Polski sprowadzonej do roli małego państwa, ukrytego gdzieś w kącie. Skoro szef MSZ tak chętnie sięga po cytaty z klasyków, może powinien sobie odświeżyć „Między Niemcami a Rosją" Adolfa Bocheńskiego, bo pod tym względem nic się w położeniu Polski nie zmieniło.

Autor jest publicystą tygodnika „W Sieci"

Polityka jednak jest dziedziną, w której kierunek drogi jest rzeczą najważniejszą: ważniejsze jest zawsze w polityce to, »gdzie idziemy«, niż to, »gdzie się w danej chwili znajdujemy«". Po te słowa Stanisława Cata-Mackiewicza z tomu publicystyki „Dziś i jutro", wydanego jeszcze w latach 20. XX w., sięgnął Radosław Sikorski w swoim sejmowym exposé. Fragment, z którego zostały zaczerpnięte, dotyczył pojęcia pax Americana, lecz ich wydźwięk jest oczywiście znacznie bardziej uniwersalny.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę