Prawdą jest, że w długiej drodze z Japonii „układanka personalna z Osaki" rozsypała się pani kanclerz. Brak zgody paru państw na kandydaturę Fransa Timmermansa jako przewodniczącego Komisji Europejskiej spowodował, że i inne ustalenia okazały się nieaktualne. Prawdą jest, że pomysły, na które zgodziła się kanclerz federalna w Japonii, nie zyskały poparcia w jej własnej rodzinie partyjnej, Europejskiej Partii Ludowej. Jeszcze kilka lat temu było to nie do pomyślenia. Pamiętajmy jednak, że Merkel jest już, jak to się mówi w USA, „lame duck" – wszyscy wiedzą, że odchodzi.
Jednak w dwóch kluczowych politycznie miejscach, na które miała wpływ, zostawia bliskie sobie osoby: jako szefową CDU i być może przyszłą kanclerz federalną Annegret Kramp-Karrenbauer, a jako szefową Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen. Dzięki decyzjom Merkel władza kobiet w CDU nie będzie długotrwałym epizodem jednej kanclerz. Jest jasne, że dla pań, również wtedy, gdy zdecydują się na poświęcenie w życiu rodzinnym, jest uruchomiona winda na najwyższe stanowiska, jeśli tylko CDU jako partii będzie się dobrze powodziło.
Ileż by dał polski rząd za chociażby połowę brukselskiego „upokorzenia" Merkel? Zacznijmy od Włochów. To ich koncertowa zagrywka (można się tylko uczyć) dała możliwość gry Grupie Wyszehradzkiej, a szczególnie Polsce. Na poziomie Europejskiej Partii Ludowej przełomowe było stanowisko Antonio Tajaniego, który na kandydaturę Timmermansa powiedział „weto". Nad głosowaniem w Radzie Europejskiej zawisł sprzeciw premiera Giuseppe Contego, za którym stało twarde „nie" wicepremiera Matteo Salviniego.
Ta konstelacja pozwoliła dołożyć wyszehradzkie głosy i zablokować układankę z Osaki z Timmermansem na czele. Polska pokazała, że najpiękniej umiemy krzyknąć „weto" i skorzystać z broni, jaką jest mniejszość blokująca w Radzie (to także jest pewna umiejętność, bo do tego weta trzeba znaleźć kilku partnerów). Nie udało się jednak skutecznie zadziałać „pozytywnie" i wprowadzić na najwyższe stanowiska w Unii nikogo z Polski ani regionu. Po naszym „weto" szybko przebrzmi echo. A tu się trzeba uczyć od Angeli Merkel – „poukładać" sprawy w, powiedzmy, Osace, doznać „upokorzenia" od własnych politycznych kolegów, którzy układankę pokiereszują, przełknąć ślinę, nie krzyknąć „weto" i ostatkiem sił postawić na swoim, czyli oddać klucze do Europy członkini własnego rządu Ursuli von der Leyen. Chapeau bas!