Roszczenia rosyjskiej mniejszości na Ukrainie powinny dać do myślenia europejskim elitom, które w imię wielokulturowości bez hamulców przyjmują, jak to ujął Jacek Saryusz-Wolski, „biedę z całego świata", wierząc, że w krótkim czasie imigranci staną się oświeconymi obywatelami, dla których takie pojęcia, jak więzy krwi, naród, wspólnota etniczna i religia, przestaną mieć znaczenie.
Trudna zmiana świadomości
Taka kosmopolityczna koncepcja zakładająca, że etos państwowo-instytucjonalny weźmie górę nad etosem etniczno-religijnym, nie uwzględnia faktu, że przybywający do Europy obcokrajowcy z egzotycznych często rejonów świata są na innym etapie rozwoju i przywożą ze sobą całkowicie inne tradycje polityczne. Dla nich więc rozpłynięcie się w obywatelskości opartej na wartościach (bez historii, własnej tożsamości, odwoływania się do dziedzictwa swoich przodków) proponowanych przez europejskie elity jest niemożliwe.
Imigranci musieliby bowiem swoją etniczno-religijną świadomość narodową zmienić w świadomość obywatelską o profilu polityczno-państwowym. To trudne w sytuacji, gdy imigranci właśnie po opuszczeniu ojczyzny odczuwają do niej największy sentyment. Poza tym w ich dawnych ojczyznach musiałoby funkcjonować dziedzictwo oświecenia i tradycja parlamentaryzmu. Utożsamienie się z instytucjami nowego kraju wymagałoby też zerwania z dziedzictwem własnych przodków lub zakwestionowania go, jeśli przodkowie ci walczyli z państwem aktualnego osiedlenia. Tak się dzieje w przypadku imigrantów z byłych kolonii lub mniejszości oderwanych od ojczyzny wskutek przesunięcia powojennych granic lub masowych deportacji.
Prawa gwarantowane
Unia Europejska i ONZ wypracowały do tej pory wiele przepisów dotyczących ochrony mniejszości narodowych. Instytucje te nie mają jednak pomysłu, jak się zachowywać, gdy mniejszości stają się problemem, np. w przypadku konfliktu zbrojnego czy zamrożenia stosunków dyplomatycznych między krajami, które w swoich granicach mają znaczny odsetek ludności wrogiego państwa. Konwencja ramowa o ochronie mniejszości narodowych otwarta do podpisu 1 lutego 1995 roku pod patronatem Rady Europy, zapewnia równość wobec prawa i niedyskryminację, prawo do zgromadzeń i stowarzyszania się, swobodę wypowiedzi, myśli, przekonań i religii. Mniejszości mają też zapewnioną ochronę języków i swojej kultury oraz prawo do prowadzenia własnych placówek edukacyjnych.
Wszystko układa się w miarę harmonijnie, kiedy wszystkim jest dobrze. W czasach prosperity można się cieszyć różnorodnością zgodnie z zasadą, że fala przypływu wszystkie statki podnosi do góry, lecz jak traktować mniejszości narodowe, kiedy pojawia się kryzys ekonomiczny lub konflikt zbrojny, taki jak ten na Ukrainie? Wtedy Unia nie ma pomysłu. Właściwie jedyną taktyką UE wobec separatystów jest przemilczanie i pozostawianie tego problemu poszczególnym krajom jako ich sprawy wewnętrznej. Dopóki dążenia do autonomii poszczególnych grup i regionów nie są zbyt dokuczliwe, to wystarcza, ale co w przypadku eskalacji żądań? Nawet w czasie prosperity mniejszości narodowe swą wolę pojmują inaczej niż państwo, w którym żyją, a swoje zadania określają odmiennie od polityki kraju osiedlenia.