Który z instytutów badawczych był najbliżej rzeczywistości? Przypomnijmy metodę.

Porównywaliśmy wyniki (wcześniejszego) sondażu z wynikami (późniejszych) wyborów, dając za każdy procent odchyłki jeden „punkt karny". Suma tych punktów jest najprostszym, logicznym i bezdyskusyjnym wskaźnikiem jakości pomiarów danego ośrodka. Główna zaleta tego wskaźnika polega na tym, iż w ogóle nie zależy on od ludzkich sympatii bądź antypatii, od konkurencyjnych albo politycznych uprzedzeń; nadto może go sam obliczyć każdy, kto umie czytać, rachować i korzystać z internetu.

Ponieważ wszakże taki sam sondażowy błąd ma inną wagę w przypadku partii, która zdobyła dwa procent głosów oraz partii, która zdobyła dwadzieścia procent głosów – lepszym syntetycznym wskaźnikiem jest suma tzw. błędów względnych. Błąd względny, to – w uproszczeniu – sondażowa pomyłka podzielona przez wynik wyborczy (przykładowo, błąd względny wynosi 0,5 dla partii "dwuprocentowej" oraz 0,05 dla partii "dwudziestoprocentowej"). Samodzielne obliczenie takiej sumy nie przekracza możliwości przeciętnego gimnazjalisty.

W tygodniu poprzedzającym niedzielną elekcję rezultaty swoich ankiet ogłosiło pięć socjometrycznych firm: CBOS, Estymator, Homo Homini, Millward Brown i TNS. Wskutek  elementarnego odejmowania, dodawania i dzielenia kilkudziesięciu liczb według powyższych reguł – mam dla Państwa dobrą wiadomość: wszystkie sondażownie spisały się na medal! Owszem, w „najcenniejszej konkurencji", czyli ankietowym wskazywaniu tych, którzy weszli do Parlamentu Europejskiego, Millward Brown – by pozostać przy lekkoatletycznych porównaniach – wyprzedził na mecie Estymatora, Estymator zaś CBOS, ale różnice są zaledwie kilkucentymetrowe! Jako szary obywatel cieszę się z takiego stanu polskiej socjometrii, bo w latach dziewięćdziesiątych sam prowadziłem biuro badania opinii, i z własnego doświadczenia wiem, że wtedy z trafnością ankiet, no, dość  różnie bywało...