W kręgu europejskich elit zawyły syreny alarmowe. Wszystkie ręce rzucono na pokład, by ratować zagrożoną wspólnotę i otwarte granice. Eurosceptycy odnieśli niespotykany dotąd sukces wyborczy. Brukselskie kasandry mnożą już ponure wizje powrotu do społeczności plemiennych, wzrostu nacjonalizmu i w konsekwencji niechybnej wojny, która pogrąży Europę we krwi.
– Janusz Korwin -Mikke to dla mnie człowiek groźny i należałoby robić wszystko, by nie zyskał na znaczeniu. Korwin-Mikke już dawno sam siebie wykluczył z kręgu cywilizowanych ludzi. Dlaczego więc dziennikarze nie rozumieją, że chęć rozkręcenia jakiejś awanturki i pyskówki czasami trzeba powściągnąć? – ostrzega dziennikarka „Gazety Wyborczej" Dominika Wielowieyska. Na przedwyborczym wiecu w Krakowie szef MSZ Radosław Sikorski wzywał do opamiętania i ratowania wspólnego dziedzictwa Europy. – Janusz Korwin-Mikke jest osobą niepoważną, która przyniesie Polsce wiele szkody – przekonywał. Szef PE Martin Schulz goszczący w Polsce przed eurowyborami również apelował o ochronę „najbardziej postępowego organizmu politycznego w dziejach ludzkości" przed populistami i nacjonalistami.
W stronę dekadencji
Eurosceptycy w rodzaju Nigela Farage'a, Marine Le Pen i Janusza Korwin-Mikkego stanowią oczywiście rezerwuar politycznej egzotyki. Można z nich żartować lub straszyć nimi dzieci. Nie można jednak nie wsłuchiwać się w głosy i potrzeby ich wyborców, ponieważ obywatele decydujący się powierzyć swój los radykałom dają znać, że kierunek nadany UE bardzo ich niepokoi. I ten właśnie niepokój powinien być tematem poważnej europejskiej debaty. Z tego znana była Europa, z otwartości i gotowości do dialogu.
Brukselskie kasandry zamiast zaklinać wyborców Korwina i Farage'a powinny – w imię dialogu właśnie – wsłuchać się w głos tych ludzi. A jest czego posłuchać. Tworzenie unijnego superpaństwa bez oglądania się na dziedzictwo, tradycję i obyczaje poszczególnych narodów, budowanie Unii dwóch prędkości w oparciu o Niemcy i Francję, obsadzanie najważniejszych stanowisk ludźmi niewybieranymi w powszechnych wyborach, niejasne i pogmatwane procesy decyzyjne ograniczone do wąskich kręgów w Komisji Europejskiej, prymat prawa unijnego nad narodowym (ponad 70 proc. obowiązującego w Polsce prawa pochodzi z UE), mnożenie i narzucanie absurdalnych przepisów bez zastanawiania się nad ich skutkami dla życia różnych krajów, wydawanie pieniędzy niezgodnych z wolą obywateli, np. na finansowanie aborcji w dalekiej Afryce – to już z daleka bardzo brzydko pachnie.
Unijni przywódcy niepokoją się popularnością partii protestu? Niech zaczną poważnie rozmawiać właśnie o tych zjawiskach z wyborcami eurosceptyków. Może osłabią w ten sposób ich argumenty. W końcu dialog najlepiej dojrzewa przy obcowaniu z ludźmi odmiennych przekonań.