Barwny świat zalewa, dominuje, zagłusza myśli, ale przede wszystkim zaciera obraz kochanego miasta moich dzieciństwa i młodości. Czasami próbuję je desperacko odnaleźć. Pieczołowicie szukam śladów tamtego Krakowa, który uwielbiał ustawiać się sztorcem wobec komunistycznej władzy, a w sporej przestrzeni między budynkami uniwersytetu, redakcją „Tygodnika Powszechnego" ?i Piwnicą pod Baranami zostawiał tyle kątów dla ludzi inaczej myślących. Może rzeczywiście był nieporządny, może bardziej szary od dzisiejszego, bez sprawnie funkcjonującej komunikacji, upstrzony przez gołębie, ale miał jednak swoją przekorną duszę, szczycił się Skrzyneckim, Kantorem i Turowiczem, Szymborską i Miłoszem. To miasto, w którym byli ludzie, z którymi można się było zgadzać lub nie, ale poruszali wyobraźnię i inteligencję Polski, Europy i świata.
A może to tylko próżne sentymenty? Może dziś jest tak samo, ?ale nie umiemy tego dostrzec? Tak bardzo się zatracamy ?w splendorze turystycznej mekki Europy, że nie widzimy szerszych perspektyw? Ciągle pytam sam siebie i innych krakusów, ?czy w istocie można je zidentyfikować? Co jest tym szerszym horyzontem przyszłości miasta?
Kiedyś, w końcu lat 80., mistrz mojej młodości Mirosław Dzielski budował wizję Krakowa jako stolicy specjalnej strefy ekonomicznej. Jego logika była prosta: miasto ma zaplecze akademickie i naukowe, dobrą lokalizację i połączenia komunikacyjne. Potrzeba tylko wyobraźni i śmiałych decyzji władz, by przyciągnąć inwestorów. ?IBM, Intel, Apple, Alcatel miałyby dać życie krakowskiej Silicon Valley. Plan był świetny, dyskutowano nawet szczegóły lokalizacji parku technologicznego w Zakrzówku. Był rok 1989 i nawet jeśli ówczesne władze miasta podchodziły do pomysłu poważnie, rewolucja ?nowej Polski zmiotła tamte idee. Specjalną strefą ekonomiczną ?stał się cały kraj.
A Kraków? Jakoś nie zaistniał na jej mapie jako polska Silicon Valley. Prędzej już aspirował do tej roli Nowy Sącz ze swoimi firmami IT. Kraków miał inny pomysł. Rozwijał edukację; nowy kampus UJ, nowe uczelnie, rzesze studentów. A może warto ich po latach spytać, ale też samych siebie, czyli krakowian i władze miasta: czy aby na pewno dorobiliśmy się pomysłu na zagospodarowanie ludzkich talentów? Czy Kraków daje przestrzeń rozwoju? Czy jest w stanie przyjąć energię absolwentów uczelni? Czy aby nie zadowolił się swoją legendą turystycznej mekki?
Mam szczere wątpliwości. Bo pomysł na rozwój miasta musi uwzględniać bardzo odległe horyzonty i posługiwać się żelazną logiką procesu. Coś z czegoś i do czegoś. Po to, by w przyszłości coś mogło być czymś. Czym chce w przyszłości być Kraków? Jakie są cele i jakie wizje? Czy odrzucając oczywiste projekty rozwojowe, jak choćby pomysł na zimowe igrzyska, mamy jasną alternatywę? Czy widzimy przyszłość Krakowa nieco wyżej niż z poziomu filiżanki do kawy? Może to nieparlamentarne zadawać takie pytania. Ale gdzie, jeśli nie tu? W Rzeczpospolitej. Z perspektywy wygnania.