Za nami pierwszy i zarazem najtrudniejszy występ premier Ewy Kopacz w Brukseli. Pakiet klimatyczny kryje w sobie wyjątkową niewygodę dla Polski, skądinąd osiągającej swoje cele pod unijnymi sztandarami. Nie byłem zwolennikiem - ani ja, ani komisarz ds. energii Günther Oettinger - wyśrubowanych celów redukcji CO2, skoro inne kontynenty się do tego nie kwapią, a wysokie ceny energii w Unii Europejskiej nie sprzyjają konkurencyjności.
Żyjemy jednak w Europie, z jej klimatyczną wrażliwością i takie były okoliczności misji Kopacz w Brukseli. Stawała tam w imieniu polskiej gospodarki, a nie partyjnych interesów. Osiągnęła założony cel negocjacyjny: Polska po roku 2020 będzie szła swoim rytmem, wyposażona w darmowe zezwolenia na emisję i dodatkowe fundusze na modernizację energetyki. Skoro tempo redukcji CO2 będzie takie, na jakie zgodził się premier Jarosław Kaczyński w roku 2007 (żyrując dodatkowo cele w zakresie energii odnawialnej i efektywności, których tym razem udało się uniknąć) to opozycyjna nagonka na Kopacz, z wiodącą rolą PiS, jest świadectwem zidiocenia polskiej polityki. Przy wtórze mediów czyni się z klimatycznej batalii, stanowiącej wyjątek od reguły zgodności naszych i unijnych interesów, pożywkę dla eurosceptycznych nastrojów w eurooptymistycznej Polsce.
Zwyczajowy podział pracy w kształtowaniu teraźniejszości i przyszłości Unii Europejskiej jest jasny i przejrzysty. Lewica stanowczo opowiada się za głębszą integracją, nie stroniąc od wizji ponadnarodowej federacji. Centroprawica podąża w tym samym kierunku, ale ostrożnie, w duchu chadeckich ojców założycieli, chcąc zachować model federacji państw narodowych. Prawica stawała się coraz bardziej eurosceptyczna, dochodząc do nieskrywanej chęci demontażu europejskiej wspólnoty. Ku mojemu zdziwieniu, ten utrwalony podział zakłócił Ryszard Bugaj („Europa dwu prędkości może się opłacać", „Rzeczpospolita" z 13 października 2014 r.). Człowiek lewicy popełnił tekst nasycony prawicową niewiarą w sens integracji, a zwłaszcza wspólnej waluty oraz chęcią wycofania się na krajowe podwórko, które daje większą szansę vox populi, aniżeli arena ponadnarodowa.
„Powiedzmy jasno: nie jest w polskim interesie dalsze zacieśnianie integracji (...) równoznaczne z dodatkowym pomniejszeniem katalogu kwestii rozstrzyganych w kraju w ramach systemu demokratycznego" – oto kluczowe stwierdzenie Bugaja, dotyczące polskiej racji stanu w Europie XXI wieku.
Nie lekceważę deficytu demokratycznej legitymizacji instytucji UE. Nie jest to jednak wystarczający powód, by kwestionować sens integracji w dzisiejszych realiach, gdy Władimir Putin i bojownicy islamscy dopisują bezpieczeństwo do bogatego zestawu argumentów na rzecz europejskiej solidarności. Jeszcze mniej mamy powodów, by wycofać Polskę z misji aktywnego kształtowania przyszłości Unii. Fałszywa ocena miejsca Polski w europejskich realiach XXI wieku zasadza się na dwóch nieporozumieniach: utożsamieniu głębszej integracji ze strefą euro i uznaniu wyjątkowego spięcia klimatyczno-energetycznego za reprezentatywne dla naszych relacji z UE.