Raz były one udane, innym razem niestrawne, jak w przypadku bigosu zaserwowanego Barackowi Obamie (jako analogia między historią polskiego parlamentaryzmu a zasadami Unii Europejskiej) czy osławionych kaszalotów (do których podobne są ponoć żołnierki z Danii).

Ostatnio wyraźnie się jednak powstrzymuje od używania figur retorycznych. Czasem się jednak nie uda i, by pozostać w ulubionej stylistyce pana prezydenta, głowa państwa przywali jak łysy grzywką o parapet. Albo karpiem teściowej przy Wigilii. Bo tak, ku uciesze internautów, skomentował Bronisław Komorowski zajścia podczas ostatniego Marszu Niepodległości. Jego zdaniem w dniu, który powinien być świętem wszystkich Polaków, agresywni młodzi ludzie zachowali się tak, jakby ktoś „w Boże Narodzenie przyłożył teściowej karpiem i bił się ze szwagrem przy użyciu choinki".

Pan prezydent głęboko się myli. Otóż, by pozostać przy wigilijnej metaforze, ci, którzy bili się z policją, uważają, że ich nikt na żadne święta nie zaprosił, a pod wspólną choinką nie ma dla nich prezentów.

I tu zastanawia ślepota elit i komentatorów na najbardziej oczywisty fakt wynikający z powtarzających się cyklicznie bijatyk podczas Marszu Niepodległości. Co roku czytamy, że za awantury odpowiada PiS, narodowcy albo enigmatyczna prawica. Tymczasem widać wyraźnie, że nad biorącymi w tych ekscesach ludźmi nikt nie panuje. Że powoduje nimi nienawiść do tych, którym się powiodło, że to konflikt klasowy, jak mawiano w słusznie minionym ustroju, a protestujący to wykluczeni (dawniej proletariat). Młodzi ludzie sfrustrowani są tym, że nie powodzi im się dobrze.

A że występują przeciw dzisiejszym elitom? Przeciw rządowi i Unii Europejskiej? To w zasadzie oczywiste. Niby dlaczego mieliby atakować prawicę, która nie jest u władzy? Gejów (palenie tęczy) zresztą traktują również jako uprzywilejowanych. I w sumie chyba słusznie. Żaden z młodych sfrustrowanych nie zasiada w parlamencie, a przedstawiciele mniejszości seksualnych jak najbardziej.