Kopacz – Szydło: gra ambicji

Stawką poniedziałkowej debaty jest gra o maksymalnie 300 tys. swobodnych głosów, których przepływy zaważą przede wszystkim na losie partii walczących o przekroczenie progu wyborczego – uważa były prezes TNS OBOP.

Aktualizacja: 19.10.2015 12:06 Publikacja: 18.10.2015 21:05

Kandydatka PiS na premiera Beata Szydło i premier Ewa Kopacz

Kandydatka PiS na premiera Beata Szydło i premier Ewa Kopacz

Foto: Fotorzepa

Przed nami debata telewizyjna z udziałem premier oraz pretendentki PiS do fotela szefa rządu. Miejmy nadzieję, że ożywi ona nużącą kampanię wyborczą. O znaczeniu tego typu debat decydują po pierwsze – stawka, o którą toczy się gra, po drugie – siła osobowości uczestników, oraz po trzecie to – czy dyskusja współbrzmi z nastrojami ulicy.

Przełomu nie będzie

W przeszłości mieliśmy debaty, które zbliżały się do maksimum skali każdego z tych trzech wymiarów. Stosunkowo łatwo je wymienić: debata Lecha Wałęsy z Alfredem Miodowiczem – wprawdzie nie wyborcza, ale mająca ogromne znaczenie dla przemian demokratycznych w Polsce; debata Lecha Wałęsy z Aleksandrem Kwaśniewskim, która obaliła mit niezwyciężonego Wałęsy i utorowała drogę do pełni władzy postkomunistów; czy wreszcie gorąca debata sprzed ośmiu lat Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim, która zakończyła rządy PiS.

Pamiętamy je dobrze, ponieważ odbieraliśmy je jako przełomowe. Nie można tego samego powiedzieć o prezydenckich debatach śp. Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem ani o niedawnych debatach Bronisława Komorowskiego z Andrzejem Dudą. Przegrywały one z prądem wydarzeń, który był tak silny, że nie dopuszczał zmiany kierunku bez względu na to, co się w tych debatach działo.

W 2005 r. dynamika wyborcza uruchomiona po zwycięstwie PiS w wyborach parlamentarnych oraz korzystna konfiguracja wyborcza po pierwszej turze wyborów prezydenckich sprzyjały Lechowi Kaczyńskiemu. W niedawnych wyborach prezydenckich determinacja kandydata PiS, fenomen poparcia Kukiza oraz kompromitująca kampania Bronisława Komorowskiego wywołały gwałtowny odruch społeczny przeciwko urzędującemu prezydentowi, który przyniósł Andrzejowi Dudzie spektakularne zwycięstwo. Po dzisiejszej debacie telewizyjnej pomiędzy Ewą Kopacz a Beatą Szydło mało kto spodziewa się przełomu. Koniunktura wyborcza jest zdecydowanie po stronie kandydatki PiS, o czym przekonują nie tylko aktualne sondaże, ale przede wszystkim przebieg czterech kolejnych kampanii wyborczych, w których PiS mozolnie budował pozycję lidera. Średnia ostatnich sondaży (Millward Brown, IBRiS, TNS, Ipsos, CBOS) daje PiS około 10 pkt proc. przewagi nad PO (w stosunku 38 do 28,4 pkt proc.).

W obserwowanych trendach poparcia dla partii nie dzieje się niż nadzwyczajnego. Musiałby się ziścić nieprawdopodobny scenariusz, żeby tak duża przewaga PiS została roztrwoniona w ostatnim tygodniu przed wyborami z powodu debaty telewizyjnej. Tym bardziej że Beata Szydło ma wsparcie Jarosława Kaczyńskiego, który niejako w tle mobilizuje twardy elektorat PiS.

Jeśli ktoś nie wierzy w sondaże, powinien spojrzeć na wyniki ostatnich elekcji. PiS tylko minimalnie przegrał z PO wybory do Parlamentu Europejskiego, w których struktura wyborców jest niekorzystna dla partii Jarosława Kaczyńskiego ze względu na nadreprezentację wyborców z dużych miast, a ci na ogół sprzyjają PO. PiS wygrał wybory do sejmików wojewódzkich, w których zwykle uzyskiwał najgorsze wyniki ze względu na nadaktywność wyborców PSL (abstrahuję od „cudu nad urną" w ostatnich wyborach samorządowych).

Ale to nie wszystko. Generalnie doszło do głębokiego przesunięcia się wyborców na prawo, mającego charakter nie koniunkturalny, lecz strukturalny. Spójrzmy na zyski i straty zblokowanych logicznie podmiotów politycznych, które startowały w wyborach przed czterema laty oraz startujących obecnie (z pominięciem Kukiza'15, gdyż tę formację należy potraktować jako nowe zjawisko).

Wysoka oglądalność

Przy założeniu wiarygodności zaprezentowanych sondaży cały blok centrowo-lewicowy pozostający w radykalnej opozycji do PiS stracił w ciągu czterech lat aż 17,6 pkt proc. poparcia. Przy założeniu frekwencji z 2011 r. oznacza to, że odpłynęło od niego ponad 2,5 mln wyborców. Wyłączając z tego zestawiania Nowoczesną, sama PO traci w porównaniu z 2011 r. ponad 10 pkt proc., a koalicja rządząca PO–PSL w sumie 14,6 pkt, czyli ponad 2 mln głosów. W mojej ocenie stawką tej debaty jest gra o maksymalnie 300 tys. swobodnych głosów, które nie są rozstrzygające dla kwestii zwycięstwa w wyborach. Paradoksalnie kierunek przepływu tych głosów może mieć największy wpływ na przyszłość „partii okołoprogowych". Dobry występ obu pań będzie spędzał sen z oczu liderów tych partii aż do końca kampanii wyborczej.

Debata telewizyjna będzie miała natomiast duże znaczenie w wymiarze personalno-politycznym. Sondaże pokazują, że Ewa Kopacz przystępuje do debaty z większym potencjałem przywództwa, który będzie musiała w niej potwierdzić. Z kolei Beata Szydło znajduje się pod presją udowodnienia swoich kompetencji jako kandydatki na szefa rządu. Nie ma lepszej okazji, aby to zrobić, niż bezpośrednie starcie z urzędującą premier. Patrząc na ten aspekt rywalizacji, stawka debaty jest naprawdę wysoka, albowiem idzie w niej o potwierdzenie ambicji przywódczych. Możemy więc oczekiwać sporych emocji.

W przypadku telewizji tam, gdzie są emocje, tam też jest wysoka oglądalność. Wiemy, że Polacy lubią oglądać najważniejsze debaty wyborcze na równi ze zwycięskimi meczami reprezentacji Polski w piłce nożnej.

Na niekorzyść dzisiejszej debaty może działać fakt, że w pewnym momencie przyjdzie jej konkurować z kolejnym odcinkiem serialu „M jak miłość", który o tej porze roku gromadzi przed ekranami blisko 7 mln widzów, czyli ponad 40 proc. wszystkich widzów oglądających w tym czasie telewizję. Zdecydowana ich większość to kobiety. Część z nich na pewno będzie miała dylemat, czy towarzyszyć pojedynkowi Ewy Kopacz z Beatą Szydło do końca, czy przerzucić się na swój ulubiony serial. Wiele będzie zależało od temperatury tej debaty.

Przed nami debata telewizyjna z udziałem premier oraz pretendentki PiS do fotela szefa rządu. Miejmy nadzieję, że ożywi ona nużącą kampanię wyborczą. O znaczeniu tego typu debat decydują po pierwsze – stawka, o którą toczy się gra, po drugie – siła osobowości uczestników, oraz po trzecie to – czy dyskusja współbrzmi z nastrojami ulicy.

Przełomu nie będzie

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kozubal: Dlaczego trzeba bić na alarm
Opinie polityczno - społeczne
Jan Nowina-Witkowski: Reset sceny politycznej po upadku PiS to szansa dla polskiej prawicy
Opinie polityczno - społeczne
Jan Skoumal: Sezon na Polę Matysiak w sejmowym lesie
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Debata wiceprezydencka w USA daje nadzieję na powrót dobrych obyczajów politycznych
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Dlaczego Polska nie chce ekshumacji na Wołyniu?