Amerykanom wciąż trzeba przypominać, że Instytut Literacki nie był wydziałem żadnego uniwersytetu, i był czymś więcej niż wydawnictwo. Niestety, w świetle propagandy „niby" historycznej, wykrzywiającej przeszłość, wkrótce trzeba będzie o tym przypominać także Polakom.
Owszem, Instytut Literacki był także domem wydawniczym – przede wszystkim jednak był mostem dla niezależnej myśli. Nie miał mentalności obleganej twierdzy, a raczej oddziału sił specjalnych (w głębszym sensie, choć związki osobiste Giedroycia z Dwójką to ciekawy trop). To niezwykła intuicja, że tak pochłonięty polityką twórca przedwojennej „Polityki" swoje najważniejsze dzieło nazwał „Kultura". To słowo klucz całego antytotalitarnego myślenia Giedroycia.
Sławomir Nowinowski pokazuje nam, że kultura jest ważniejsza od działań partyjnych – szczególnie kiedy kraj jest w pętach autorytarnej partii, a odpowiedzią na emigracji są partie bez więzi z ludźmi w kraju. Wydawanie książek pisarzy takich jak Czesław Miłosz czy Witold Gombrowicz okazało się ważniejsze niż przepychanki personalne czy walka z bronią w ręku w nierównej walce.
Pisarze krytykujący własny naród, własną tradycję, własną przeszłość – cóż lepszego może trafić się narodowi?... Jak Sokrates, uwieczniony przez Platona, budzą sumienia i niezależną myśl: wyzwalają z pęt i chronią od padania na kolana przed mitami narodowymi, których „szargać nie wolno". Ludzie są prawdziwie wolni wtedy, kiedy nie muszą klękać: patriotyzm jest nie wtedy, gdy wznosi pomniki, a wtedy gdy dokonuje rachunku sumienia – kiedy ludzie wstają z kolan przed mitami, w których chcą ich uwięzić politycy, żeby łatwiej „dzielić i rządzić". To jedna z lekcji, którą daje nam były żołnierz z Iraku i Włoch Jerzy Giedroyc.
Autor w tej doskonale udokumentowanej książce rysuje nam fascynujący psychologiczny portret Giedroycia na rozstaju dróg po II wojnie światowej: w klasztorze na Awentynie (te jego tęsknoty do monastycyzmu, fascynacja jezuitami, klasztor w Mosulu...) zaczyna budować instytucję będącą prawdziwym „zakonem polskości": polskości otwartej, odważnej i już wówczas, jeszcze przed Robertem Schumanem – europejskiej. Niezasklepionej w rozpamiętywaniu żalów, nawet słusznych, ale współpracującej także z dawnymi wrogami, by nie stracić tego, co najważniejsze – samodzielnej, niezależnej myśli.