Temat wspólnych obligacji strefy euro powraca jak bumerang. Tym razem pod epidemiologiczną nazwą koronaobligacji (od koronawirus, COVID-19). Pomysł papieru wartościowego zastępującego (w całości lub w części) krajowy dług publiczny państw członkowskich Unii Gospodarczej i Walutowej pojawiał się w poprzednich dziesięcioleciach. Jednak w ostatniej dekadzie miałby on głównie charakter instrumentu antykryzysowego, pomocowego, ale też politycznego..
Tak jednak nie było wcześniej. Idea euroobligacji sięga lat 70. i 80., pojawiając się w oficjalnych raportach formułujących założenia pod utworzenie strefy euro. Miały one stanowić głównie instrument finansowania przyszłych państw członkowskich jako alternatywa w stosunku do pożyczek z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Do pomysłu tego w 2000 roku powrócił Alberto Giovannimi (pracujący wcześniej w Ministerstwie Skarbu Państwa Włoch), który wraz z grupą specjalistów na zlecenie Komisji Europejskiej przygotował opracowanie na temat koordynacji emisji długu publicznego w strefie euro. Przedstawiony w tym raporcie pomysł był już bardziej szczegółowy i wielowariantowy, zawierał również wyliczenia co do korzyści i kosztów unijnych obligacji. W tym jednak przypadku głównym celem emisji papieru dłużnego UGW miało być zwiększenie konkurencyjności eurodługu, szczególnie w relacji do dolarowego długu Stanów Zjednoczonych.
Euroobligacje zmieniły jednak swój charakter po kryzysie finansowym w 2008 roku. Załamanie się rynku finansowego, akcje ratowania instytucji finansowych przez Skarb Państwa, i w konsekwencji kryzysu bankowego olbrzymi kryzys zadłużenia spowodowały powrót do pomysłu uwspólnienia długu publicznego państw członkowskich, które i tak większość swojego zadłużenia krajowego emitują w euro. Od 2010 roku nastąpił wręcz wysyp pomysłów na nazwę, konstrukcję oraz instytucję, która miałaby zająć się emisją obligacji „kryzysowych” Unii Gospodarczej i Walutowej (UGW). Jeden z pierwszych tytułów artykułów, który pojawił się w tym temacie brzmiał dość jednoznacznie „My name is Bond. Eurobond”. Inne naukowe opracowania prezentowały bardzo ciekawe badania i symulacje. Pojawiły się też interesujące nazwy obligacji: od czerwonych, niebieskich i purpurowych, po stabilizacyjne, bezpieczne czy strukturyzowane. Wiele proponowanych konstrukcji tych obligacji nawiązywało do wyższego poziomu inżynierii finansowej.
Jeden z pomysłów znalazł swoje regulacyjne umocowanie. W 2011 roku Komisja Europejska zaprezentowała zieloną księgę nt. trzech wariantów emisji obligacji stabilnościowych. Tzw. wariant kolorowy został przyjęty jako rozwiązanie quasi docelowe i zaprezentowany szczegółowo w kolejnym roku w szerokim komunikacie Komisji, zawierającym także drogę dojścia do wspólnego budżetu strefy euro.
Czy jednak euroobligacje są nadal tylko pomysłem teoretycznym? Nie do końca. Powyższe działania zbiegły się z utworzeniem Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (EMS), który najpierw dzięki pożyczkom, a potem emisjom gwarantowanych przez państwa UGW obligacji zdołał przekazać pomoc finansową dla Grecji, Hiszpanii, Portugalii czy Irlandii. Euroobligacje są więc właściwie faktem. Pewien problem polega jednak na celu ich emisji (pomoc), możliwościach finansowania (ograniczenia kapitałowe EMS), konstrukcji (oparte na gwarancjach) oraz instytucji emitującej (EMS nie ma silnego umocowania jako instytucja unijna). Rozwiązaniem powyższych problemów miało być utworzenie Europejskiego Funduszu Walutowego. Na razie jednak temat ten zszedł na plan dalszy.