Pamiętają państwo kultowy amerykański serial „ER", czyli „Ostry dyżur"? Co chwila do szpitalnego oddziału ratunkowego w Chicago pogotowie przywoziło nieprzytomnych ludzi krwawiących po postrzałach i wypadkach. Takim pacjentem jest dzisiaj polska gospodarka „ustrzelona" przez koronawirusa i lockdown.
Czwartkowe dane o produkcji przemysłowej pokazały zaskakująco duży, 24,6-proc., spadek w kwietniu, dwa razy większy, niż zakładali ekonomiści. Recesja dotknęła aż 30 z 34 sektorów. Najmocniej dostało się motoryzacji (niemal 80 proc. spadku). Dobra wiadomość jest taka, że rany nie są śmiertelne. Zła – że pacjentka nieprędko dojdzie do siebie i będzie miała pokaźne blizny, ślady po firmach, które upadną.
Tymczasem jednak gospodarka krwawi na łóżku na SOR, a wokół uwijają się medycy, zszywając rany i aplikując kroplówki z kolejnych tarcz antykryzysowych. W przeciwieństwie do serialu niecała ekipa radzi sobie dobrze.
Najsprawniej akcja ratunkowa idzie Polskiemu Funduszowi Rozwoju, najgorzej – urzędom pracy. Skąd różnica? PFR oparł się na współpracy z bankami komercyjnymi, na wnioskach elektronicznych i automatycznym ich porównywaniu z danymi w systemie podatkowym i ZUS. Urzędy pracy, po pierwsze, przyjmują obok elektronicznych wnioski papierowe (co utrudnia automatyzację), a po drugie, brakuje im urzędników, na których oszczędzano, gdy bezrobocie nie było problemem.
Dlatego przedsiębiorcy często nie mogą się doczekać obiecanego ratunku. Mocno drażni ich triumfalny ton władzy i przechwałki, że Polska przygotowała jeden z najlepszych pakietów pomocowych. Najbardziej zdesperowani wychodzą na ulicę. Zamiast propagandy władzy przydałoby się więcej empatii i wsłuchiwania w ich postulaty. Oni wiedzą najlepiej, co w tarczach nie działa i jak można to naprawić.