Komentując protest aktywistów Greenpeace przeciwko wycinkom w starych lasach, minister środowiska Michał Woś powiedział: „szkoda, że niektóre organizacje uczyniły z ochrony przyrody model biznesowy". Minister miał prawdopodobnie na myśli osoby walczące w całym kraju o ocalenie skrawków dzikiej przyrody, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że komentował tak naprawdę działania szefostwa Lasów Państwowych (LP). Ta państwowa firma od wielu lat prowadzona jest tak, by z ustawowo powierzonej troski o nasze lasy czerpać zyski, nie tylko ekonomiczne.
Potężne przychody z wyrębu
Trzy czwarte polskich lasów należy do Skarbu Państwa. Zdecydowaną ich większością zarządzają Lasy Państwowe, potężne przedsiębiorstwo, które ze sprzedaży wyciętych drzew otrzymuje co roku około 9 mld zł. Wycinanie drzew w celu pozyskania drewna nie musi być problemem, tym bardziej że w LP na szeregowych stanowiskach pracuje mnóstwo oddanych przyrodzie osób.
Gorzej, że społeczeństwo, jako faktyczny właściciel wycinanych drzew, uzyskuje bardzo niską dywidendę z przychodów leśnego koncernu. I nie chodzi o podatki, których Lasy Państwowe płacą mało. Gorsze jest to, że również na utrzymanie i ochronę lasów koncern wydaje niewiele. Jak pokazuje raport Najwyższej Izby Kontroli, to tylko kilkanaście procent przychodów.
Reszta pieniędzy służy głównie budowaniu potęgi instytucjonalnej i politycznej. Wydawane są one na pensje oraz inwestycje, które – jak stwierdza raport NIK – nie są poprzedzone faktyczną analizą ekonomiczną. Mogą natomiast skutecznie przywiązywać mieszkańców miejsc, w których te inwestycje powstają, do tej potężnej firmy.
O tym, jak sprawnie szefowie leśnego koncernu budują swoją potęgę, świadczy fakt, że kolejni ministrowie środowiska ryzykują wiele, by chronić nie przyrodę, ale interesy szefostwa LP. Minister Jan Szyszko naraził nasz kraj na przegraną przed unijnym Trybunałem i w rezultacie musiał się pożegnać ze stanowiskiem.