Zachodnią granicę kojarzymy głównie z nową swobodą podróżowania (Schengen), ale też z niepokojącymi sygnałami. Mam tu na myśli chłodne powitanie tej swobody po drugiej strony granicy, a nawet przykładzie niechęci do Polaków ze strony Niemców na terenach przygranicznych. Media informowały o zdemolowanych samochodach, nawoływaniu do montowania lepszych zamków do drzwi w niemieckich domach itp. Mamy do czynienia więc z nowym zjawiskiem czy tylko z nową odsłoną starego problemu, ujawnioną przez nasze członkostwo w Schengen?
Zniesienie kontroli granicznej w obszarze Schengen (w tym między Polską a Niemcami) jest normalnym etapem w procesie zrastania się Europy. Kilka tygodni po zniesieniu kontroli granicznej niemiecka prasa jednoznacznie informowała, że nie odnotowano jakiegokolwiek zwiększenia napływu nielegalnych imigrantów ani wzrostu aktywności kryminalnej w obszarze przygranicznym. Jednak napięcie między obywatelami z obu stron granicy chyba nieco wzrosło albo stało się bardziej widoczne.
Jakie są jego źródła, czy łączyć je należy z kwestią Schengen, znaczną aktywnością Polaków na terenach przygranicznych, czy też poszukiwać gdzie indziej?
Prócz oczywistych różnic wynikających z historii, mentalności, wyznawanych wartości powodem napięcia mogą być kwestie socjologiczno-ekonomiczne. Przez lata przyjmowano, że Niemcy są bogate, a Polska uboga. Myślenie takie wymaga korekty.
Dobrobyt Niemiec, mierzony produktem krajowym brutto (PKB) na osobę z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej, a więc urealniony poziomem cen w obu krajach, jest wyższy od dobrobytu Polski. To oczywiste, ale mniej już jest, że ledwie 2,2 razy. Dobrobyt ten jest rozłożony na terytorium Polski i Niemiec w sposób mocno nierównomierny. Nasze województwa osiągają 45 – 52 proc. PKB UE-27, natomiast przygraniczne niemieckie kraje związkowe – 75 – 90 proc. Oznacza to, że średnia dysproporcja tak zdefiniowanego dobrobytu nie jest znaczna.