Można powiedzieć, że przedsiębiorcy powinni się cieszyć, bo związkowcy domagali się podwyżki o przeszło 25 proc. (do 1435 zł), ale rząd nie uległ ich żądaniom. Można też dodać, że przy stałej galopadzie płac, rosnących dwa razy szybciej niż inflacja, podwyżka minimalnej płacy o 13 proc. nie powinna być specjalnie bolesna.
Jednak z punktu widzenia gospodarki ta decyzja to kolejna "kara" dla przedsiębiorców za zatrudnianie najmniej wykwalifikowanych pracowników i prowadzenie działalności w najbardziej zacofanych regionach kraju. Dziś płacę minimalną dostaje tylko 2 – 3 proc. zatrudnionych, czyli w całej Polsce kilkaset tysięcy ludzi. Jej wysokość ma też wpływ na parę innych obciążeń biznesu, ale w sumie znaczenie płacy minimalnej dla rentowności większości firm jest niewielkie. Nie wolno jednak zapominać, że podniesienie płacy minimalnej spowoduje kolejne żądania podwyżek pensji ze strony tych, którzy dostawali nieco więcej.
Ważniejszy od nowych kosztów firm może się okazać wymiar symboliczny decyzji. Związkowcy domagają się, by płacę minimalną wyznaczać nie na podstawie np. minimalnych wydatków potrzebnych do przeżycia, ale jako ustalony procent przeciętnej płacy. Przekaz jest prosty – inni dostają więcej, to i nam się należy.
Druga bolesna sprawa to łatwość, z jaką decyzja ta została podjęta. Oczywiście negocjacje ze związkowcami o wysokości minimalnej płacy trwają od dawna, ale warto pamiętać, że przedsiębiorcy prowadzą rozmowy już z trzecim rządem – choćby w sprawie wspólnego okienka do rejestracji firm czy ułatwień w płaceniu VAT. Obecny rząd, tak jak poprzednie, okazał się dużo bardziej elastyczny w spełnianiu postulatów związkowców niż biznesmenów. Szkoda. Bo gdyby najpierw zająć się rozwiązywaniem problemów przedsiębiorców, to potem byłoby łatwiej o pieniądze na żądania związkowców.