[b]Jest pan autorem raportu na temat kosztów, jakie poniesie światowa gospodarka z powodu zmian klimatu. Twierdzi pan, że wystarczy poświęcić 1 proc. globalnego PKB, by zapobiec katastrofie. Czy rzeczywiście tylko tyle?[/b]
- Konsekwencje i szybkość zmian klimatu są coraz bardziej niepokojące. Rzeczywiście szacowałem, że zatrzymanie ocieplenia klimatu na bezpiecznym poziomie będzie kosztowało ok. 1 proc. PKB. Ale teraz uważam, że powinniśmy podjąć mocniejsze działania. Do 2050 roku potrzebne jest obniżenie emisje gazów cieplarnianych o połowę w stosunku do 1990 r. A to oznaczałoby, że wydatki na inwestycje w ograniczenie emisji gazów cieplarnianych i dostosowanie do zmian klimatu muszą wzrosnąć do ok. 2 proc. PKB. Nadal jest to niewiele w porównaniu do konsekwencji, jakie powodują anomalie pogodowe.
[b]Ale światowy rozwój gospodarczy wyhamowuje. Jeżeli przyjął pan w swoich obliczeniach jakąś kwotę potrzebną do powstrzymania zmian, będzie ona teraz stanowić jeszcze większą część globalnego PKB.[/b]
- Wręcz przeciwnie. W czasach kryzysu zmniejsza się na produkcja, wykorzystanie surowców, a więc także emisja gazów. Jednak przekładanie działań na rzecz ochrony klimatu ze względu na sytuację gospodarczą, byłoby nieszczęśliwym błędem. To właśnie okres recesji jest najlepszym czasem na wprowadzanie zmian. Wtedy jest po prostu najtaniej.
Bezrobotni budowlańcy mogą być na przykład zatrudnieni przy termoizolacji budynków. To również dobry moment, aby przestawić przemysł motoryzacyjny na niskoemisyjne technologie. Wszystkie te działania mogą być fundamentem wzrostu gospodarczego w późniejszym czasie. I to nie wzrostu, za którym stoi spekulacyjna bańka na rynku nieruchomości czy internetu, ale zrównoważonego wzrostu opartego na rozwoju niskoemisyjnej gospodarki.