Magia wielkich liczb, czyli czego nie widać z City

Dane o polskim zadłużeniu są prawdziwe. Ale wnioski z nich wyciągane – zbyt pochopne – pisze ekonomista w Biurze Regionalnym MFW

Publikacja: 06.04.2009 05:03

Red

Oficjalne zapewnienia, że Polska wyróżnia się pozytywnie na tle krajów regionu, wydają się nadal nie robić zbyt wielkiego wrażenia na rynkach finansowych. Od października do końca marca złoty osłabił się bardziej niż węgierski forint (wydawałoby się, że będący w znacznie gorszej sytuacji), nie mówiąc już o czeskiej koronie. Wygląda to tak, jakby rynki z jakiegoś powodu nas nie lubiły. Ale dlaczego, jeśli nasza sytuacja jest relatywnie dobra?

Co jest powodem tej antypatii, poza często używanym, a dość enigmatycznym pojęciem „awersji do ryzyka”? Wydaje się, że jedna z istotnych przyczyn została przedstawiona w sławnej, lub jak kto woli – niesławnej, analizie banku JP Morgan z końca zeszłego roku. W skrócie, teza była następująca: Polska potrzebuje olbrzymiego finansowania, żeby spłacać swoje zobowiązania wobec zagranicy, a w obecnej sytuacji może mieć trudności ze zdobyciem tych środków. Złoty musi się więc osłabić z powodu rosnącego popytu na waluty, przy ich małej podaży, i nawet sięgnięcie do rezerw walutowych może nie wystarczyć na spłatę długów.

JP Morgan szacował, że dług zagraniczny Polski przypadający do spłaty w tym roku wynosi ponad 90 miliardów dolarów. Ta duża kwota robi wrażenie na inwestorach, którzy zaczynają się zastanawiać, skąd weźmiemy takie środki, gdy na rynkach posucha. Wniosek jest prosty, złotego należy sprzedawać, bo potem będzie słabszy. Czy rzeczywiście są podstawy do takich obaw?

Zacznijmy od faktów. Po pierwsze szacunki JP Morgan dotyczące możliwych spłat długu zagranicznego wydają się prawdopodobne. W oparciu o dane NBP można wyliczyć, że faktycznie w tym roku zapadnie około 90 miliardów dolarów długu – kwota ta obejmuje zarówno rząd, jak i banki czy przedsiębiorstwa. Wygląda więc na to, że londyńscy analitycy nie są po prostu nieuczciwymi spekulantami. To jednak niezbyt pocieszające, zważywszy na słabość złotego. Należy się zastanowić, czy wnioski, jakie wyciągają z danych, są słuszne.

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się trochę zagłębić w dane NBP, na co inwestorzy mogli nie mieć czasu przed naciśnięciem guzika „sprzedaj”. Co z nich wynika? Po pierwsze większość zapadającego zadłużenia to dług krótkoterminowy, głównie kredyty handlowe oraz depozyty zagraniczne w polskich bankach. Te dwie pozycje wynosiły ponad 50 miliardów dolarów na koniec 2008 roku, z czego około połowy to kredyty handlowe. Można się zastanowić, jakie jest ryzyko, że Polska nie będzie w stanie obsługiwać tego rodzaju zobowiązań. Wydaje się ono niewielkie i wynika to bardziej z logiki niż metafizycznej wiary w siłę naszej gospodarki.

Po pierwsze kredyty handlowe są funkcją handlu zagranicznego. Wydaje się to oczywiste, ale chyba nie przez wszystkich doceniane. Powinny one spadać wraz z więdnącym handlem, co już zresztą widać. Nie widać za to istotnej przyczyny, by firmy miały duże problemy z regulowaniem tych zobowiązań. Niemal połowa tego kredytu przypada na spółki córki zagranicznych koncernów. Nie jest logiczne, by firmy matki próbowały je zadusić, domagając się natychmiastowej spłaty długu. Znacznie bardziej prawdopodobne jest rolowanie tych zobowiązań. Jeśli chodzi o pozostały kredyt handlowy, to kwoty otrzymane z zagranicy są mniej więcej równe kredytowi udzielonemu. W praktyce firmy zapewne zmniejszą obydwie strony swojego zaangażowania, co powinno być neutralne dla złotego.

Po drugie dane NBP pokazują, że depozyty podmiotów zagranicznych w polskich bankach urosły w ostatnim kwartale 2008 roku mimo osłabienia złotego. Jeśli tak, to może czarne scenariusze nie mają uzasadnienia i tego rodzaju dług będzie nadal rolowany. Być może istotniejszym czynnikiem wpływającym na jego wielkość jest skala gospodarki i jej powiązań z zagranicą. Poza tym podobnie jak w przypadku kredytów handlowych polskie banki też mają depozyty za granicą. Innymi słowy, przy wycofywaniu depozytów nierezydentów mają one do dyspozycji płynne środki na pokrycie części zobowiązań i nie muszą rozpaczliwie szukać ich na rynku.

Podsumowując, ponad połowa przypadającego do spłaty długu zagranicznego wydaje się nie stanowić problemu, jeśli chodzi o finansowanie. Zobowiązania takie będą rolowane albo też podmioty polskie mają aktywa zagraniczne pozwalające na ich spłatę. Wygląda jednak na to, że inwestorzy ulegli czarnej magii wielkich liczb, co nie jest trudne, ponieważ Polska jest największym krajem w regionie, nie zagłębiając się zbytnio w strukturę zadłużenia. Ta magia nie może jednak trwać wiecznie i w którymś momencie powinna nastąpić chwila refleksji, czego inwestorom i złotemu należy życzyć.

Jednak poza omówionymi powyżej pozycjami jest jeszcze pozostały zapadający dług zagraniczny, środki na finansowanie deficytu obrotów bieżących czy na rozliczenie opcji walutowych. W sumie dosyć pokaźna kwota rzędu kilkudziesięciu miliardów dolarów. Czy zatem nie jest tak różowo, jak by sugerowały wcześniejsze rozważania? Odpowiedź znowu wymaga analizy tego długu, prawdopodobieństwa jego rolowania oraz możliwych źródeł finansowania, jak inwestycje zagraniczne, środki Unii Europejskiej itp. Jest to jednak temat na osobny artykuł i zostawmy na razie te rozważania analitykom na czas refleksji.

[i]—artykuł wyraża osobiste poglądy autora, lead pochodzi od redakcji[/i]

Oficjalne zapewnienia, że Polska wyróżnia się pozytywnie na tle krajów regionu, wydają się nadal nie robić zbyt wielkiego wrażenia na rynkach finansowych. Od października do końca marca złoty osłabił się bardziej niż węgierski forint (wydawałoby się, że będący w znacznie gorszej sytuacji), nie mówiąc już o czeskiej koronie. Wygląda to tak, jakby rynki z jakiegoś powodu nas nie lubiły. Ale dlaczego, jeśli nasza sytuacja jest relatywnie dobra?

Pozostało 91% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację