Oficjalne zapewnienia, że Polska wyróżnia się pozytywnie na tle krajów regionu, wydają się nadal nie robić zbyt wielkiego wrażenia na rynkach finansowych. Od października do końca marca złoty osłabił się bardziej niż węgierski forint (wydawałoby się, że będący w znacznie gorszej sytuacji), nie mówiąc już o czeskiej koronie. Wygląda to tak, jakby rynki z jakiegoś powodu nas nie lubiły. Ale dlaczego, jeśli nasza sytuacja jest relatywnie dobra?
Co jest powodem tej antypatii, poza często używanym, a dość enigmatycznym pojęciem „awersji do ryzyka”? Wydaje się, że jedna z istotnych przyczyn została przedstawiona w sławnej, lub jak kto woli – niesławnej, analizie banku JP Morgan z końca zeszłego roku. W skrócie, teza była następująca: Polska potrzebuje olbrzymiego finansowania, żeby spłacać swoje zobowiązania wobec zagranicy, a w obecnej sytuacji może mieć trudności ze zdobyciem tych środków. Złoty musi się więc osłabić z powodu rosnącego popytu na waluty, przy ich małej podaży, i nawet sięgnięcie do rezerw walutowych może nie wystarczyć na spłatę długów.
JP Morgan szacował, że dług zagraniczny Polski przypadający do spłaty w tym roku wynosi ponad 90 miliardów dolarów. Ta duża kwota robi wrażenie na inwestorach, którzy zaczynają się zastanawiać, skąd weźmiemy takie środki, gdy na rynkach posucha. Wniosek jest prosty, złotego należy sprzedawać, bo potem będzie słabszy. Czy rzeczywiście są podstawy do takich obaw?
Zacznijmy od faktów. Po pierwsze szacunki JP Morgan dotyczące możliwych spłat długu zagranicznego wydają się prawdopodobne. W oparciu o dane NBP można wyliczyć, że faktycznie w tym roku zapadnie około 90 miliardów dolarów długu – kwota ta obejmuje zarówno rząd, jak i banki czy przedsiębiorstwa. Wygląda więc na to, że londyńscy analitycy nie są po prostu nieuczciwymi spekulantami. To jednak niezbyt pocieszające, zważywszy na słabość złotego. Należy się zastanowić, czy wnioski, jakie wyciągają z danych, są słuszne.
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się trochę zagłębić w dane NBP, na co inwestorzy mogli nie mieć czasu przed naciśnięciem guzika „sprzedaj”. Co z nich wynika? Po pierwsze większość zapadającego zadłużenia to dług krótkoterminowy, głównie kredyty handlowe oraz depozyty zagraniczne w polskich bankach. Te dwie pozycje wynosiły ponad 50 miliardów dolarów na koniec 2008 roku, z czego około połowy to kredyty handlowe. Można się zastanowić, jakie jest ryzyko, że Polska nie będzie w stanie obsługiwać tego rodzaju zobowiązań. Wydaje się ono niewielkie i wynika to bardziej z logiki niż metafizycznej wiary w siłę naszej gospodarki.